"Nie ma żadnych bastionów PiS-u". Arłukowicz zdradza tajemnicę swojego fenomenalnego wyniku
233 tysiące głosów – tak imponujące poparcie w wyborach do Parlamentu Europejskiego zdobył Bartosz Arłukowicz. Polityk Koalicji Europejskiej startował z województw zachodniopomorskiego i lubuskiego, czyli okręgu numer 13. Jak udało mu się osiągnąć taki wynik? – Nie zliczę wsi, które odwiedziłem – mówi Bartosz Arłukowicz w wywiadzie dla naTemat.
Bartosz Arłukowicz: Przede wszystkim trzeba tego bardzo chcieć. Kampanię prowadzi się po to, by ją wygrać, a nie by ją prowadzić.
Czas. Spotkania z wyborcami w województwie lubuskim i zachodniopomorskim zacząłem już 2-3 lata temu. To było przygotowanie przed oficjalną kampanią, która zaczęła się pod koniec lutego.
Czyli już 2-3 lata temu pan wiedział, że wystartuje w wyborach europejskich?
Tak. Wiem czego chcę, rozpisałem sobie precyzyjny plan polityczny. Na tym etapie chcę poznać mechanizmy polityki europejskiej i światowej.
A potem?
Pozwoli pani, że postawię tu kropkę. Plany są po to, by je realizować, a nie po to, by o nich opowiadać.
Są chęci, jest czas. Co jeszcze jest potrzebne, by wygrać wybory?
Ludzie, których nie widać w internecie lub telewizji, ale pomagają ci osiągnąć sukces. Od początku, czyli od 2-3 lat, zacząłem współpracę z analitykami, którzy rozpracowywali mapę polityczną gmina po gminie, powiat po powiecie. Układali harmonogram kiedy i gdzie mam pojechać, w której miejscowości urządzić spotkanie, a w której nie. Od 8 tygodni ci ludzie nie wychodzili zza ekranów komputerów.
Dziś mają wolne?
Nie, bo analizują wyniki jakie uzyskaliśmy w poszczególnych miejscowościach [śmiech]. Ale wkrótce będą mogli liczyć na krótki odpoczynek.
I co, mówili panu "tym miejscem proszę nie zawracać sobie głowy, to bastion PiS, lepiej pojechać tam"?
Wręcz przeciwnie. W większości nie spotykaliśmy się z moimi zwolennikami, tylko osobami niezdecydowanymi lub przeciwnikami. I nie ma żadnych bastionów PiS. Są ludzie, którzy głosują na tę partię.
My w tej kampanii dzień po dniu przekonywaliśmy ich, by zagłosowali na mnie, polityka Koalicji Europejskiej. Bo z ludźmi trzeba rozmawiać zwłaszcza wtedy, gdy nie jest łatwo. Byłem w wielu takich "trudnych" miejscach.
Wiele wsi pan odwiedził?
Ciężko to zliczyć. Zjechałem okręg od Radowa Małego, przez Słowenkowo aż do Pszczewa. I powiem pani jedno: ludzie na wsi też chcą Polski otwartej i demokratycznej. Tylko trzeba do nich pojechać i z nimi rozmawiać. Być blisko ludzi.
Pokazywać się takim, jakim się jest. Można to zobaczyć w naszych materiałach z kampanii na Facebooku i Twitterze. Gdy byłem zmęczony, to byłem zmęczony, a nie wystrojony przed obiektywem. Gdy byłem w nerwie, to nie ukrywałem, że jestem w nerwie.
Jak wywróciliśmy się w kajaku na Parsęcie w Kołobrzegu, to też to pokazaliśmy, a nie udawaliśmy, że się nie wydarzyło. Chciałem, by ta kampania była otwarta na ludzi, z uśmiechem, bardziej społeczna niż partyjna. I to się udało.
Kto oprócz analityków przyczynił się do sukcesu pana kampanii?
Kolejna część zespołu to w naszym slangu tzw. fachowcy, którzy każdego dnia wyjeżdżali w teren, by wieszać moje plakaty nawet w trudno dostępnych miejscach. Do dziś nie wiem, jak część rzeczy im się udała, bo nie są profesjonalną ekipą wysokościową. Bardzo ważne jest też wsparcie wolontariuszy i rodziny.
Moja najstarsza wolontariuszka, pani Jadzia, ma 74 lata. Najmłodsza to 14-letnia uczennica. Towarzyszyli mi w spotkaniach z wyborcami, na bieżąco ogarniali wiele kwestii, które wychodziły w "praniu". Mój tata koordynował #teamEmeryt, syn grupę młodych. Moja mama i jej koleżanka szykowały nam jedzenie na drogę.
Co przyrządzały?
Naleśniki na zmianę z leczo. Pakowały nam je do próżniowych pojemników.
To wszystko brzmi jak masa pracy.
To tytaniczny wysiłek wielu ludzi. Dlatego w najbliższych dniach pokażę na Facebooku i Twitterze jak wyglądały #KulisyKampanii. Oznaczę moje wpisy właśnie tym hasztagiem, by pokazać ludzi, którzy pracowali ze mną na ten sukces. To była największa kampania w moim życiu.
Trzeba dokładnie przeanalizować wyniki: gmina po gminie, kandydat po kandydacie. I trzeba szybko wyciągnąć wnioski. Ale to już temat na nasze wewnętrzne rozmowy.