Mówili jej, że kobiety nadają się tylko do pie***ia ich w porcie. Udowodniła, że się mylili

Karolina Pałys
Ile feministek potrzeba, aby przekonać mężczyzn, że żeńska załoga może wystartować w regatach dookoła świata, wrócić z nich cało i na dodatek nie dopłynąć na szarym końcu? Ani jednej, stwierdziła w 1985 roku Tracy Edwards. I została pierwszą kobietą, która tego dokonała.
Tracy Edwards zebrała żeńską ekipę na najtrudniejsze regaty okołoziemskie, jakie istnieją. często była jedyną, która wierzyła w sukces przedsięwzięcia. Fot. materiały prasowe
Historię udziału pierwszej, wyłącznie żeńskiej ekipy, w wyścigu Whitbread Round the World Race opowiada “Maiden” - dokument, który 9 sierpnia wejdzie na ekrany polskich kin.

“Maiden” nie jest pozycją tylko i wyłącznie dla pasjonatów żeglarstwa. Dokument Alexa Holmesa powinni obejrzeć zarówno ci, którzy z powodzeniem liczą odległość w milach morskich, jak i ci którzy, nigdy nie pływali nawet po mazurskich jeziorach. Historia drobnej dwudziestoparolatki, która niemal w pojedynkę postanowiła zmienić oblicze żeglarstwa każdego wprawi w osłupienie.
YouTube / GutekFilm
Dziewczyna tak, feministka nie
Edwards nie miała żeglarstwa w genach. Pierwsze kroki na jachtach stawiała dość późno, bo dopiero w wieku kilkunastu lat. Dodać należy, że były to korepetycje brane na własną rękę.

Edwards po ucieczce z domu, w którym niepodzielnie rządził dysfunkcyjny ojczym, szlajała się od jednego baru do drugiego. A że zwiała dość daleko, bo aż na greckie wyspy, to kwestią czasu było to, kiedy znajdzie dorywczą pracę na jachcie.

Oczywiście, nikt nie zamierzał dopuścić jej w okolice steru. Obowiązki Edwards ograniczały się do kelnerowania i gotowania. Okazało się jednak, że samo bujanie się na falach z tacą w ręku wystarczyło, żeby dziewczyna złapała bakcyla. A że była niesłychanie pewna siebie i pyskata, z rejsu na rejs udawało się jej poszerzać zakres obowiązków.

Po kilku latach, kiedy na jachcie czuła się w miarę pewnie, ktoś opowiedział jej o regatach dookoła świata. Edwards natychmiast zdecydowała, że musi wziąć w nich udział. Fakt, że była w tym pragnieniu osamotniona, tylko potęgował jej upór.

Na pokład nie chciała jej przyjąć żadna męska ekipa. Edwards chętnie postarałaby się o miejsce w żeńskiej załodze, gdyby tylko takowa istniała. Okazało się jednak, że “ludzie morza”, łatwiej potrafili przestać wierzyć w to, że ich statek zatopi nocą Latający Holender, niż w to, że baba na pokładzie przynosi pecha.

A może była to po prostu wygoda? “Kobiety nadają się tylko do pieprzenia w porcie” - takie powiedzonko jeszcze 30-parę lat temu można było usłyszeć z ust członka załogi prestiżowych regat. Edwards nie bardzo w nie wierzyła. I słusznie, bo na własnej skórze przekonała się, że kobieta jest zdolna jeszcze do jednej rzeczy - gotowania. Swój pierwszy Whitbread Round the World Race spędziła przygotowując posiłki dla załogi.
Tracy EdwardsFot. materiały prasowe
- Moi koledzy nie ułatwiali mi życia. Na początku oświadczyli mi, że zrobią wszystko, żebym codziennie płakała. Obiecali też, że wywalą mnie za burtę kiedy tylko dotrzemy do Cape Horn - wspominała Edwards w niedawnym wywiadzie.

Ostatecznie z rejsu wróciła cała i zdrowa, ale zdecydowanie nieusatysfakcjonowana. Kiedy odpowiadajac na pytanie jak jej się żeglowało w towarzystwie samych mężczyzn, stwierdziła, że to “specyficzne” środowisko, padło pytanie: W takim razie dlaczego nie zbierzesz żeńskiej ekipy?

Edwards nie trzeba było dwa razy powtarzać, chociaż gdyby była kąpana w wodzie zimniejszej choćby o kilka stopni, mogłaby odpowiedzieć na przykład: “Bo nikt wcześniej tego nie próbował; Bo żegluję zaledwie od kilku lat; Bo niedawno skończyłam 23 lata, wolę się zabawić niż stać na feministycznej barykadzie”. Powodów i to całkiem solidnych, były dziesiątki.

Ale to nie była Edwards, która wszystkie życiowe decyzje podejmowała impulsywnie. No i przede wszystkim nie była przecież feministką, więc w czym problem?

- Postanowiłam rozpocząć ten projekt z bardzo samolubnych pobudek. Właśnie wróciłam z rejsu, podczas którego dzieliłam łódź z 12 facetami. Uwierzcie, nie pachniało tam fiołkami. Poza tym, nie mogłam zrozumieć, dlaczego ktoś mi tego zabrania? - tłumaczy dzisiaj swoją decyzję.
Fot. materiały prasowe
Decyzja zapadła. Edwards zaczęła zbierać ekipę i organizować pieniądze na start. Wiedziała, że łatwo nie będzie, ale tego, jak bardzo trwające niemal trzy lata przygotowania odbiją się na jej psychice, przewidzieć raczej nie mogła. Do ostatniego momentu nie była pewna, czy uda się znaleźć sponsorów i przede wszystkim - zyskać zaufanie i respekt załogi, która niespecjalnie wierzyła w jej umiejętności.

- Sam wyścig, w porównaniu z tym okresem, to była łatwizna. Opłynięcie świata dookoła wcale nie jest takie trudne. Jeśli ja to zrobiłam, prawdopodobnie każdy jest w stanie - przekonuje dzisiaj Edwards, oczywiście lekko się przy tym uśmiechając.

O tym, że wyścig to “łatwizna” nie byli przekonani ani żeglarze, ani komentatorzy. - Moim ulubionym stwierdzeniem, które padało bardzo często, było: ‘Zginiecie!’. Nie: ‘Możecie zginąć, jeśli coś pójdzie nie tak’, ale właśnie: ‘Zginiecie’ - wspomina Edwards.

Każdy może opłynąć świat. Naprawdę?
Załóżmy przez chwilę, że żyjemy w idealnym, bajkowym świecie. W takim, w którym zły wilk morski wcale nie obrzucał wnusi seksistowskimi inwektywami z czystej przyjemności, ale naprawdę miał na względzie dobro niedoświadczonego Czerwonego Kapturka i chciał go tylko ostrzec przed czyhającymi na morzu niebezpieczeństwami.

Przy takim założeniu hasło: “Zginiecie!” należałoby rozważyć na chłodno i przyznać, że nie było ono rzucone całkowicie bezpodstawnie.

Owszem, zmęczenie fizyczne i psychiczne dopada zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Kobiety bez doświadczenia i odpowiedniego treningu - takie jak Edwards - być może nieco szybciej.

Nie można też przemilczeć faktu, że udział w regatach dookoła świata to sport ekstremalny, a prawdopodobieństwo śmierci - bardzo wysokie, co potwierdził zresztą wypadek, który miał miejsce podczas edycji w której udział brała Edwards.

Szczególnie niebezpieczny jest etap, którego trasa prowadzi przez Ocean Południowy. Średnia temperatura wody waha się tam pomiędzy 10 a -2 stopnie. W skali od jeden do hipotermii oznacza to, że śmierć w wyniku wychłodzenia następuje po kilkudziesięciu sekundach. Manewr zawracania katamarana to z reguły to co najmniej o kolejne kilkadziesiąt sekund za dużo, aby wyłowić żywego człowieka.

Kontakt z lodowatą wodą nie ogranicza się jednak do sytuacji ekstremalnych - w trakcie rejsu woda wdziera się wszędzie, a kilkunastometrowe fale wyrzucają łódź niemal pionowo w górę. - Miałyśmy na sobie tyle warstw ubrań, że ich zdejmowanie trwało pół godziny - wspomina w filmie jedna z uczestniczek rejsu.

Biorąc pod uwagę, że w trakcie regat śpi się w systemie zmianowym: cztery godziny w łóżku, cztery na nogach, to strata 30 minut na zdjęcie i 30 na ubranie ciuchów była sporym utrudnieniem.

Edwards zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Brak doświadczenia chciała rekompensować uporem. - Nie można być biernym obserwatorem swojego życia. Zawsze trzeba grać pierwsze skrzypce, nadawać tempo. Niezależnie od tego, gdzie cię zaprowadzi, tylko taka droga jest właściwa - mówi po latach. Gdzie ostatecznie zaprowadził ją szlak pod tytułem “Whitbread Round the World Race”? Sprawdźcie w kinach.

“Maiden” wchodzi na polskie ekrany 9 sierpnia.

Artykuł powstał we współpracy z Gutek Film.