Turysto, witaj w piekle zwierząt! Dlaczego kupując bilet do delfinarium, płacisz za cierpienie tych ssaków

Michał Jośko
Głodzenie, podawanie substancji psychotropowych, "torturowanie" hałasem oraz permanentny stres, który może prowadzić nawet do atakowania dzieci przez własne matki – oto życie zwierząt trzymanych w delfinariach. Zapraszam do przeczytania rozmowy z Jakubem Banasiakiem, współpracującym z Fundacją Viva!, Dolphinaria-Free Europe Coalition, Whale and Dolphin Conservation oraz Marine Connection, od ponad 10 lat uczestniczącym w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów.
Fot. Jakub Banasiak
Zaliczamy wakacje w kurorcie, w którym działa delfinarium. No i jak tu się nie skusić na pobaraszkowanie z tymi zwierzakami – przecież są tak wesołe i skore do zabawy z ludźmi…

No właśnie, oto bardzo rozpowszechniony mit dotyczący owych ssaków morskich, utrwalany przez materiały marketingowe delfinariów. Natomiast prawda wygląda tak, że delfiny są do tych zabaw z przedstawicielami naszego gatunku zmuszane na rozmaite sposoby.

Zacznijmy od czegoś, co zwykło określać się anglojęzycznym terminem "working diet". Chodzi tu o deprywację pokarmową: zwierzęta są głodzone tak, aby utrzymać odpowiedni poziom łaknienia, dzięki któremu są skłonne do pracy, wykonywania naszych poleceń.


Gdybyśmy chcieli zafundować sobie nieposłuszeństwo nawet najlepiej wyszkolonego delfina, wystarczy dać mu tyle jedzenia, na ile ma ochotę. Syty wymknie się spod kontroli.

Proszę uwierzyć: w niewoli, nie mając możliwości zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb, żaden przedstawiciel tego gatunku nie kieruje się sympatią do ludzi, miłością do naszych cudownych dzieciaczków, nie odczuwa frajdy ze wspólnych harców z Homo sapiens.

Owszem, trzymane w niewoli delfiny bywają zainteresowane ludźmi, mogą nawet same zainicjować kontakt, lecz interesuje je głównie to, kiedy treser zasygnalizuje gwizdkiem nagrodę albo wręczy rybę.

To ssaki mające świetnie rozwinięty układ nerwowy i funkcje kognitywne, stosują zasadę oszczędzania energii życiowej. Tak więc efektowne skoki, tudzież inne ewolucje nie mają dla nich żadnego uzasadnienia. Oczywiście oprócz myślenia w stylu: jeżeli wykonam zadanie, będę choć odrobinę mniej głodny.
Fot. arch. własne
Ponoć owe zwierzęta faszerowane są narkotykami – to prawda czy mit?

Rozmaite substancje chemiczne są stosowane w delfinariach, choć raczej nie chodzi o kwestie związane z samą tresurą; tutaj wystarczająca jest wspominana deprywacja pokarmowa.

Powód znacznie bardziej banalny i przerażający zarazem: delfinom podaje się psychotropy pozwalające ukryć objawy permanentnego stresu, który w niewoli towarzyszy im nieustannie, aż do śmierci.

Zwierzęta żyją w nienaturalnie skomponowanych grupach, co prowadzi m.in. do frustracji seksualnej oraz bardzo wysokiego stopnia agresji oraz autoagresji. W takich sytuacjach słabsze jednostki nie mogą bronić się tak, jak na wolności: uciec albo zawiązać koalicję z innymi osobnikami.

Gdy stres przekroczy pewną granicę, może doprowadzać nawet do tego, że nawet delfinice posuwają się do aktów przemocy wobec własnych cieląt.

To właśnie stres doprowadzał do sytuacji, w których orki (zaznaczmy: one również są delfinami) atakowały pływających z nimi turystów albo wręcz zabijały treserów, co miało miejsce np. w amerykańskiej sieci morskich parków rozrywki SeaWorld.

Do tego: głośna muzyka, ludzkie krzyki oraz oklaski, które również nie ułatwiają życia rezydentom delfinariów...

Jest jeszcze coś znacznie gorszego: chodzi o pracę urządzeń filtrujących wodę, które pracują 24 godziny na dobę. Dla nas mogą być niemal niesłyszalne, lecz dla tych tzw. zwierząt akustycznych, dla których dźwięk jest bodźcem kluczowym, to ogromny stresor.

Pamięta pan książki i filmy na temat walki z terroryzmem, gdzie podejrzanych torturowano przy pomocy nieustannego puszczania im głośnej muzyki? Dokładnie coś takiego dzieje się w delfinariach, każde z tych stworzeń cierpi na nieustanny dyskomfort układu nerwowego.
A co z przemocą fizyczną; taką jak ta, o której słyszy się czasami w kontekście tresury zwierząt cyrkowych?

Tak, zdarza się, że delfin zostaje uderzony bądź kopnięty przez tresera, lecz nie mówimy tu o działaniach "programowych". To raczej sytuacje incydentalne, wynik frustracji człowieka, który nie radzi sobie z kontrolą danego osobnika.

Mówimy tutaj o zwierzętach dużych i silnych, które trudno byłoby zmusić do czegokolwiek, posuwając się do takich metod. Dodajmy również: zwierzętach drogich w zakupie i utrzymaniu, których nikt nie zamierza uszkodzić. Z aktami przemocy mamy do czynienia wcześniej, gdy cofnąć się do etapu odławiania delfinów.
Fot. Jakub Banasiak
Przecież delfinaria często podkreślają, że pozyskują zwierzęta w sposób legalny i etyczny…

To zależy gdzie. W wielu delfinariach, które w czasie urlopów odwiedzają także polscy turyści, umieszczono zwierzęta odłowione przy okazji rzezi w Japonii, czy też nielegalnie pozyskane z Morza Czarnego.

Wciąż zdarzają się też sytuacje fałszowania dokumentów poszczególnych osobników. Z tego powodu, w sytuacji transferu z jednego delfinarium do drugiego, nie zawsze wiadomo, jaki delfin do nas trafi.

Handel tymi zwierzętami oraz odławianie ich ze środowiska naturalnego to wciąż bardzo intratny interes. Na zachodniej półkuli znaczną jego część kontrolują Kubańczycy, we wschodniej Europie i na Bliskim Wschodzie od wielu lat mówi się o tzw. mafii czarnomorskiej.

Kolejny niechlubny proceder to próby naginania prawa i manipulowania opinią publiczną. Dotyczą one zarówno kwestii uzyskania zezwoleń na odłów (w drodze wyjątku, jak również uzyskania zgody władz na sprowadzenie delfinów z zagranicy), mimo obostrzeń prawnych.

Inwestorzy jako karty przetargowej próbują używać argumentu, że zwierzęta będą służyć do delfinoterapii i pomagać chorym dzieciom. Ma to pomóc w zdobyciu przychylności władz, urzędników i społeczeństwa oraz korzystnej interpretacji prawnej.

Argumentu dotyczącego delfinoterapii używano również w Polsce, podczas prób otwarcia obiektów na Śląsku i w Mszczonowie pod Warszawą.

Na szczęście walka z powyższymi przedsięwzięciami okazała się skuteczna. Zadziałały także krajowe i unijne przepisy.

Jest to walka cicha, mało spektakularna. Dlaczego obrońcy delfinów ograniczają do szermierki na kruczki prawne? Unikacie akcji w stylu tych, które prowadzą Greenpeace, Sea Shepherd Conservation Society albo WWF.

Choć sercem jestem po stronie wspomnianych przez pana organizacji, a gros naszych celów jest wspólny, to rzeczywiście – mamy inne strategie działania.

Wolimy unikać zbyt dużego rozgłosu medialnego, gdyż ma on i złe strony: działając w sposób radykalny, automatycznie staje się w opozycji – o ile nie użyć tu słowa konflikt – wobec urzędów, funkcjonariuszy ministerstw, decydentów.

Proszę spojrzeć chociażby na rodzime podwórko, gdzie organizacje ekologiczne toczą wręcz otwartą wojnę z Ministerstwem Środowiska. Tego typu wojna bywa słuszna i czasem niezbędna, ale w temacie tak niszowym i "egzotycznym" dla Polski, jakim są delfiny, byłaby zupełnie niepotrzebna.

My wybraliśmy inną strategię. Zamiast protestów, bojkotów, głośnych akcji, które miałyby dyskredytować decydentów, staramy się – tam, gdzie jest to możliwe i wartościowe – budować z nimi partnerstwo i prowadzić dialog, wspierając się największymi światowymi autorytetami, badaniami, ekspertyzami.

Chodzi o rzetelność i wiarygodność. Chcemy być dla nich partnerami merytorycznymi, służymy wiedzą, kontaktami zagranicznymi, czasem i zaangażowaniem.

Taka postawa jest niezbędna, zwłaszcza gdy chce się mieć potem wpływ na kształt ustaw, zarówno polskich, jak i ogólnoeuropejskich. A jeśli dochodzi do konfliktu – np. z inwestorami – również do końca staramy się być merytoryczni.

To rzecz niezbędna także podczas walki prawnej z biznesem stojącym za delfinariami. To świat, który dysponuje wielkimi pieniędzmi, tak więc nie brak mu środków na opłacanie własnych specjalistów.
Jak ocenia pan efekty tej walki?

Można cieszyć się, że w Europie albo Ameryce Północnej sytuacja zmienia się na lepsze. Mówię tu zarówno o kwestiach dotyczących regulacji prawnych, jak i rzeczy znacznie bardziej istotnej: temu, jak na ów problem reaguje opinia publiczna.

Jednak co w tej sytuacji robi biznes stojący za delfinariami? Rozwija działalność w innych rejonach świata, takich jak kraje arabskie lub Chiny, gdzie w znacznie mniejszym stopniu respektuje się prawa zarówno ludzi, jak i zwierząt.

Dlatego wciąż jest naprawdę wiele do zrobienia, przy czym nie należy skupiać się wyłącznie na utrudnianiu odłowu i międzynarodowego transferu zwierząt, gdyż to walka z wiatrakami.

Kluczowe jest uświadamianie ludzi, edukowanie turystów, że z biologicznego punktu widzenia delfiny w niewoli nie są w stanie egzystować normalnie. Niezależnie od tego, jakie warunki się im w niej zapewni. A gdy zniknie zniknie popyt, zniknie również podaż. Rynek sam zweryfikuje sytuację.
Fot. Jakub Banasiak
Głośne filmy, poruszające ten problem, przynoszą znaczną poprawę stanu rzeczy?

Są bardzo ważne, choć oczywiście nie mogą zmienić sytuacji o 180 stopni. Proszę przypomnieć sobie np. film dokumentalny "Zatoka delfinów" (2010), pokazujący rzezie i odłowy delfinów w japońskiej zatoce Taiji. Zdobył mnóstwo nagród, włączając w to Oscara, a proceder dalej trwa.

Większym optymizmem napawa przykład innego dokumentu – "Blackfish" (2013) – który opowiada o trzymanej w niewoli orce, sfrustrowanej tak, że zabija troje ludzi. Po jego premierze sieć SeaWorld odnotowała naprawdę wielki spadek zysków, udziałowcy tej spółki akcyjnej poczuli, co może zdziałać opinia społeczna.


Czy popłynięcie w jeden z rejsów, podczas których obserwowuje się ssaki morskie w ich warunkach naturalnych, to idealna alternatywa dla wizyty w delfinarium?

Poruszył pan temat zarazem bardzo ważny, jak i złożony. Właśnie wróciłem z Portugalii, gdzie rozmawiałem na ów temat z tamtejszym biologiem morskim, będącym ekspertem w firmie oferującej takie właśnie rejsy typu whale and dolphin watching.

Wnioski? Również w tej branży dochodzi do wielu nieprawidłowości, aby nie rzec patologii. Podam bardzo świeży przykład z okolic leżących na południe od Lizbony, gdzie działa ponad siedemdziesięciu takich operatorów.

Według tamtejszych zasad w okolicy stada delfinów nie mogą przebywać więcej niż trzy łodzie i to nie dłużej, niż pół godziny. Jednak ostatnio doszło do takiej sytuacji: zauważono pewną delfinicę butlonosą, która urodziła martwe dziecko.
Fot. Jakub Banasiak
Była osłabiona porodem, a do tego została odrzucona przez stado. Właśnie przeżyła wielką traumę i nie chciała porzucić zwłok swojego cielaka – pływała z jego zwłokami, unosząc je na wodzie.

Z miejsca stała się gratką dla operatorów rejsów i turystów – była zbyt powolna, by uciec siedmiu albo ośmiu łodziom, które otoczyły ją, hałasując silnikami spalinowymi.

Czy ktokolwiek złamał obowiązujące ustalenia, mówiące o maksymalnej ilości jednostek pływających i czasie obserwowania zwierząt? Nie, gdyż te nie odnoszą się do samotnej delfinicy, lecz wyłącznie stad.

Wracając do pańskiego pytania: choć obserwuję uważnie ową branżę, to nie zamierzam nie zamierzam wytaczać przeciwko niej ciężkich dział.

Whale and dolphin watching może być świetną alternatywą dla osób spragnionych kontaktu z ssakami morskimi; zwłaszcza, że często są organizowane w miejscach, w których działają też delfinaria. Zaznaczmy jeszcze, że czasami koszt takiego rejsu jest niższy, niż bilet do takiego obiektu.

Ważne tylko, abyśmy wybierali właściwe firmy, operatorów, który działają w sposób etyczny.


***
Jakub Banasiak zawodowo zajmuje się prowadzeniem szkoleń dla biznesu, natomiast jako wolontariusz od ponad dekady zajmuje się behawiorem delfinów i uczestniczy w pracach ekip badawczych na całym świecie. W ramach autorskiego projektu Free & Safe audytuje delfinaria i monitoruje działania firm oferujących rejsy whale & dolphin watching. Płetwonurek, absolwent Psychologii Zachowań Zwierząt na SWPS oraz kursu biologii delfinów i delfinoterapii na Uniwersytecie Ben Guriona. Członek Polskiego Towarzystwa Etologicznego.