Stworzyli specyficzną wyprzedaż garażową. Zdziwisz się, kto (i dlaczego) sprzedaje tam swoje ubrania

Karolina Pałys
Agata Maroń i Kamil Redestowicz ubierają się modnie - na tyle, że mijając ich na ulicy może kusić cię, żeby zapytać, gdzie kupili koszulę czy spodnie. Istnieje spora szansa, że jedyne co usłyszysz, to wypowiedziane konspiracyjnym szeptem hasło: “Żyrafy wchodzą do szafy”.
"Żyrafy wchodzą do szafy" to nie jest zwykła wyprzedaż. Swoje ubrania wystawiają tam znani u lubiani świata mody. Fot. materiały prasowe
Jest to wskazówka, którą należy potraktować jak najbardziej serio - nawet, jeśli nie należycie do fanów polskich komedii. Fraza pożyczona z filmu “Rozmowy kontrolowane” od zeszłego roku służy bowiem jako szyld specyficznej wyprzedaży: takiej, na której swój “towar” wystawiają osoby związane z branżą modową oraz te, które znane są z tego, że lubią ubierać się modnie.

Scenariusz wydarzenia pod tytułem “Żyrafy wchodzą do szafy” wygląda następująco: Agata i Kamil namawiają znane osoby, aby krytycznym okiem przyjrzały się zawartości swoich szaf i z ręką na sercu przyznały, co tak naprawdę noszą, a czego nie.

Kiedy więc Edyta Herbuś stwierdzi, że połowy sukienek zalegających w garderobie nigdy na sobie nie miała, a Paulina Holtz przyzna się, że jest posiadaczką pięciu niepotrzebnych torebek, Agata i Kamil wpisują je na listę wystawców. Udział “znanych i lubianych” nie kończy się bowiem na przekazaniu darów.

“Żyrafy” to taka wyprzedaż garażowa, z tym że zamiast waszych koleżanek zbywających sukienki z których “wyrosły”, aktorki, blogerki instagramerki sprzedają tam ubrania i akcesoria, w których pozowały na ściankach modnych eventów.

Z duchem “garażówek zgodne są również cenniki poszczególnych wystawców. Ciuchy, często z najbardziej znanymi nazwiskami na metkach, można na “Żyrafach” kupić więc za ułamek tego, co w sklepie. Niska cena tylko po części jest jednak warunkowana faktem, że mówimy o rzeczach, bądź co bądź, używanych.

Cel jest dużo bardziej ambitny: przekonać zarówno nas, jak i celebrytów, że moda nie może być już dłużej samolubna. Rozpieszczeni szeroką dostępnością “jednorazowych” ubrań zapominamy, że ich masowa produkcja to jeden z najgrubszych gwoździ do trumny naszej planety. Agata i Kamil przekonują, że moda może, a nawet powinna, podlegać recyklingowi. Zresztą nie tylko moda.
Kamil Redestowicz z i Agata MarońFot. materiały prasowe
Moda kojarzy się z dekadencją, przesytem. Recykling oznacza umiar, ograniczenia. Te dwie kwestie da się w ogóle pogodzić?

Kamil Rdestowicz: Z nadmiarem i zbytkiem kojarzy się raczej haute couture, którego na co dzień nikt nie nosi.

Agata Maron: Problem tkwi w tym, że przeciętny człowiek nie kojarzy, że kupowanie dziesiątego t-shirta w miesiącu to też zbytek. Szalejemy na wyprzedażach, bo żal przepuścić okazję, ale już znane osoby, które zakładają sukienkę tylko raz, do zdjęcia - krytykujemy.

Żyjąc w erze fast fashion przyzwyczailiśmy się, że możemy mieć nowe spodnie co tydzień. Czy w ogóle chcemy z tego rezygnować?

Kamil: Jak w każdej dziedzinie, również w modzie możemy wprowadzać zmiany dwutorowo: na własną rękę i na małą skalę, oraz instytucjonalnie, na wielką skalę.

Fast fashion, koniec końców, będzie musiało zostać obwarowane ograniczeniami prawnymi. Dodatkowo, jeśli sprawdzą się prognozy ekologiczne, będziemy mieć coraz mniej paliwa czy wody. Podrożeje więc transport, tanich pracowników w Bangladeszu ubędzie, bo ich kraj będzie zmagał się ze wzrostem temperatur i deficytem wody. W efekcie ceny ubrań wzrosną.

Agata: Przez ostatnie lata byłam związana z firmami skandynawskimi z branży technologicznej. W tym środowisku bardzo dużo mówi się o tym, że największym wyzwaniem polityki zrównoważonego rozwoju jest ograniczanie wzrostu. Firmy chcą zarabiać, to oczywiste, ale w obecnej sytuacji powinny zadowolić się utrzymaniem produkcji na obecnym poziomie.

Niektóre marki deklarują, że zwiększą odsetek produkcji pochodzącej z materiałów pochodzących z recyklingu, ograniczą ślad węglowy. Wierzycie w takie zapewnienia?

Kamil: Moda, podobnie jak inne gałęzie przemysłu, narzuca sobie targety: do tego roku będą w pełni korzystać z odnawialnych źródeł energii, a do innego - używać tylko z przyjaznych środowisku chemikaliów. Z drugiej strony są też firmy, które takie działania mają kompletnie gdzieś. Tu receptą mogą być tylko normy narzucane odgórnie - przez UE, przez poszczególne państwa.

Przykład z naszego podwórka, dosłownie: mieszkamy na wsi, gdzie paradoksalnie nikt nie segregował śmieci - do momentu, kiedy wrzucanie śmieci do zbiorczego kubła stało się trzy razy droższe niż recykling. Teraz wszyscy grzecznie wystawiają przed domu po pięć worków.

Moda to jest jednak specyficzna branża. Łatwiej kogoś przekonać do segregowania śmieci, niż do rezygnacji z zakupu ubrań z ulubioną metką. O ile “vintage” to jeszcze modne słowo, to “second hand” - kojarzy się nieco inaczej.

Agata: Trzeba oddzielić vintage od ubrań z drugiej ręki. Te pierwsze są stare, mają jakąś historię, są specyficzne. Z kolei rzeczy “z drugiej ręki” nie muszą być stare i niemodne. Nasz projekt, “Żyrafy wchodzą do szafy”, jest na tym drugim biegunie.

Szafy stylistów i stylistek, które można u nas przejrzeć, składają się z rzeczy z ostatnich kolekcji. Niektóre są niemal nowe. Na “Żyrafach” pojawiają się rzeczy absolutnie w trendach. Chcemy pokazać, że można być modnym kupując rzeczy z drugiej ręki. Co więcej, za cenę nowej skórzanej torebki z lepszej sieciówki, która potrafi kosztować 400 zł, można mieć torebkę od projektanta - używaną, ale dobrej jakości.

Skąd pomysł na Żyrafy? Wy sami z branżą modową nie mieliście wcześniej wiele wspólnego.

Agata: Tematyka modowa jest mi bliska z racji tego, że jestem kobietą - ubrania zawsze były dla mnie istotne. Element etyczny pojawił się w momencie, kiedy po urodzeniu drugiego dziecka zaczęły mnie dopadać różne lęki: o to, co się dzieje na świecie, o to, czy moje dzieci dożyją w ogóle szczęśliwej starości.

Kiedy pojawił się zalążek pomysłu, zaczęliśmy kombinować. Kiedy jedna blogerka zgodziła się wystawić swoją szafę, pomyśleliśmy: może inne też się zainteresują.

Blogerki od razu były chętne, żeby otworzyć swoje szafy i pozbyć się połowy ubrań?

Agata: Nie, nie. Dzisiaj, przy czwartej edycji, jest już łatwo, ale na początku, dopóki nie mieliśmy jednego, dwóch znanych nazwisk, było ciężko. Początkowo dziewczyny trochę się bały - może myślały, że nikt nie przyjdzie, albo nie kupi od nich ubrań. Okazało się, że jest na odwrót - sprzedaje się bardzo dużo rzeczy.
Na Żyrafach frekwencja jest spora, a walka o najlepsze rzeczy - zaciętaFot. materiały prasowe
Kto wystawia swoje na Żyrafach?

W najbliższej edycji wezmą udział Ola Domańska, Ola Kwaśniewska, Lara Gessler. Będzie Marta Zawiślańska, Paulina Holtz, Edyta Herbuś. Oprócz tego kilka bardzo znanych nazwisk z Instagrama: Ciocia Lifestyle, Kuka, Fashion Freak.

Czy ludzie, którzy przychodzą na Żyrafy, mają z tyłu głowy ideę, czy raczej chcą podejrzeć, co celebrytki mają w szafach?

Kamil: To nie ma aż takiego znaczenia. Jeśli nasza impreza stanie się modna i ludzie będą przychodzić oglądać celebrytki, ale finalnie w ich głowach zakorzeni się myśl, że używane ciuchy są spoko - to nas zadowala. Teslą ludzie też jeżdżą głównie dlatego, że jest modna, a ciuchy Patagonii noszą nie tylko dlatego, że to firma, która nie używa naturalnego puchu. Jeśli zyskują na tym gęsi - niech będzie to nawet tylko moda.

Agata: Nawet, jeśli ktoś robi coś dobrego tylko przy okazji, na wpół świadomie, to i tak lepiej, niż gdyby miał robić źle. Instagramerki coraz częściej chwalą się ciuchami z wyprzedaży, bo i muszą rozumieć, że promowanie czystego konsumpcjonizmu już niedługo po prostu się skończy. Na zachodzie już jest passe. Firmy przestają płacić niebotyczne pieniądze za lifestyle zakupowy.

Czy robicie selekcję wystawianych ciuchów?

Agata: Nie. Dzięki temu można u nas znaleźć zarówno rzeczy z sieciówek za 10 zł, jak i rzeczy markowe. Owszem, dyskutowaliśmy nad tym, co zrobić, kiedy ktoś przynosi rzeczy skórzane: pozwolić sprzedać to futro z lisa, czy nie? Wychodzimy jednak z założenia, że już i tak zostało wyprodukowane, więc jeśli kupować skóry, to tylko używane.

Narzucacie ceny?

Kamil: Czasami je weryfikujemy - mówimy, że coś jest za drogie. Nie mniej jednak można u nas złapać spore okazje, zwłaszcza jeśli chodzi o te najdroższe rzeczy, które na Żyrafach potrafią kosztować jedną szóstą ceny.

Agata: Ceny markowych rzeczy obiektywnie są wysokie, ale dają szansę na znalezienie perełki: torebki, która w sklepie kosztuje 6 tys. a u nas z tysiąc, albo mniej.

Kamil: Te najdroższe rzeczy, paradoksalnie, najszybciej schodzą. Są dziewczyny, które przychodzą co do minuty na otwarcie i zgarniają najdroższe ciuchy.

Agata: Przed pierwszą edycją zastanawialiśmy się, czy ktoś w ogóle spojrzy na te drogie torebki. Okazało się, że to właśnie one schodzą najszybciej.
Fot. materiały prasowe
Żyrafy to też miejsce, gdzie można spotkać znane osoby.

Agata: Tak. To, co jest u nas fajne, to możliwość spotkania osoby, która te ubrania wystawia. W dobie internetu, kiedy ciągle kupujemy online, mamy coraz mniej okazji do osobistego kontaktu. A tu dziewczyny opowiadają, gdzie w tych ciuchach były, jak się noszą…

Kamil: Poza tym, jak przymierzysz jakąś rzecz i taka blogerka, która coś tam o modzie wie, powie ci: “Super w tym wyglądasz” - to wartość dodana.

Wartością dodaną jest też nazwa wydarzenia - dość abstrakcyjna.

Kamil: Pożyczyliśmy ją z filmu “Rozmowy kontrolowane”. Dla nas był to bardzo czytelny cytat, chociaż przekonaliśmy się, że dla ludzi przed 30-stką, niekoniecznie.

Agata: Starzy już jesteśmy po prostu [śmiech].

Z tego co wiem, nie tylko ubraniom lubicie dawać drugie życie. Co jeszcze recyklingujecie?

Kamil: Ostatnio zmienialiśmy mieszkanie. Wcześniej przy takiej okazji wymienialiśmy całe wyposażenie na nowe, a stare wyrzucaliśmy. Tym razem postanowiliśmy działać bardziej ekologicznie i odratować, co tylko się da. Okazuje się, że do ikeowskiej kuchni można dorobić nowe fronty - są specjalne formy, które się tym zajmują. Kuchnia jest jak nowa.

Mam manię zaglądania do kontenerów i szukania w nich “skarbów”. W Warszawie sporo ludzi tak robi - wystarczy wejść na grupy w stylu: “Uwaga, śmieciarka jedzie”. Dzisiaj w domu mamy więc wiele odrestaurowanych rzeczy ze “śmietnika”. Z kolei to, czego nie potrzebujemy - sprzedajemy lub oddajemy.

Agata: Oddać można nawet stary kibel, po który ktoś przyjedzie i nawet sam sobie wymontuje. Tak samo klamki, stare wewnętrzne drzwi - ludzie kupują i szukają niemal wszystkiego.

Kamil: Nie tylko ciuchy kupujemy dzisiaj bez namysłu: wystarczy, że zepsuje się czajnik. Nowy kosztuje 20 zł więc raczej nie myślimy o naprawie. A można. W Stanach coraz modniejsze robią się tzw. “repair cafes”, czyli miejsca, gdzie do których przynosi się taki zepsuty sprzęt, zamawia kawę, a w tym czasie miejscowa “złota rączka” stara się go nam naprawić. Mam nadzieję, że w Polsce ten trend też się przyjmie.

Czyli wasze kolejne działania będą szły w stronę recyklingu sprzętów domowych?

Agata: Obecnie prowadzimy warsztaty kreatywne dla firm: dla każdej z nich wymyślamy własne “Żyrafy”, czyli projekt szybki, tani, na który nie trzeba łożyć dużych nakładów finansowych, ale jednocześnie taki, który będzie miał bezpośrednie przełożenie na zmianę stylu życia danej organizacji w kontekście eko.

Przykładami takich działań mogą być wyprzedaże czy wymiany, które spokojnie można urządzić w każdej firmie. Przestawiamy też pomysły na to, jak wdrażać politykę “zero-waste”.

Kamil: Świadomość, że takie działania można podejmować, jest niewielka. Informację o tym, żeby nie drukować maili ma w stopce co druga korporacja. Jednocześnie te same firmy wysyłają pracowników w bezsensowne delegacje samolotami na drugi koniec świata.

Brak świadomości wynika z niewiedzy poszczególnych pracowników czy raczej korporacyjnych polityk?

Kamil: Korporacje mają znamiona PRL-owski zakładów pracy: człowiek czuje się w nich bezpieczny, zaopiekowany. W takich warunkach trochę wyłącza się myślenie, bo wychodzimy z założenia, że to korporacja weźmie na siebie działania proekologiczne.

Agata: Kiedy pracowałam w branży technologicznej, 80 proc. spotkań odbywało się za pośrednictwem Skype’a. Do klientów latało się w ostateczności. Tu mamy duże pole do popisu: wiele osób nie umie zorganizować zdalnego spotkania tak, aby było ono efektywne.

Technologia blockchain już dzisiaj umożliwia zdalne, bezpieczne głosowanie rozproszonym po całym świecie radom nadzorczym. Nie ma już potrzeby, aby ci wszyscy ważni ludzie latali samolotami tylko po to, aby spotkać się na pięć minut.

Myślicie, że wdrożenie takich rozwiązań w najbliższej perspektywie jest rzeczywiście realne?

Kamil: Musimy mieć taką nadzieję. Im więcej osób będzie stosować metodę małych kroczków, tym lepiej. Jak powiedział Dalajlama: lepsze jest tysiąc osób, które ograniczą mięso, niż jeden mnich. My myślimy tak samo: lepsze tysiąc osób, które zastanowią się, czy pojechać taksówką czy lecieć samolotem, niż garstka jakobinów, która będzie żyła super-ekologicznie.

Jeśli chcecie wpaść na Żyrafy to zapraszamy już 28.09 do Hali Koszyki. Obserwujcie ich na Instagramie: @zyrafywyprzedaz

Artykuł promocyjny wydarzenia "Żyrafy wchodzą do szafy".