Pokahontaz w hip-hopowym średniowieczu. Fokus i Rahim o Ślązakach, gorolach, młodych raperach i złych fanach [wywiad]

Michał Jośko
Nowy album zespołu Pokahontaz już na półkach. Oto idealny wręcz pretekst do rozmowy z Sebastianem "Rahimem" Salbertem i Wojciechem "Fokusem" Alszerem. Przysiądźmy więc w samym sercu Warszawy i pogadajmy o Górnym Śląsku, bezkompromisowości artystycznej (nawet jeżeli rozumie się przez nią nagrywanie duetów z Dodą), tworzeniu rapu w okolicach czterdziestki i natarczywych fanach, tudzież wszystkim, co miało wpływ na kształt krążka "REnesans".
Fokus (po lewej) i Rahim, czyli Ślązacy w Stolicy Fot. naTemat
Mógłbym zacząć tę rozmowę gorzej, niż zadając pytanie: Wojtusiu, Sebciu, mordy wy moje, co u was słychać?

Rahim: Wiesz, w kawałku "Nie mów do mnie" postanowiliśmy opowiedzieć o takich właśnie zachowaniach, bo to, co dzieje się po koncertach, często bywa naprawdę wkurwiające.

Ludziom wydaje się, że płacąc za bilet, dostają nas na wyłączność, że mogą bez żadnych ograniczeń przytulać nas, poklepywać po ramionach, ściskać, „wojtusiować” i „sebusiować”.

Wiadomo, jesteśmy tam dla nich, nie ograniczamy się do odfajkowania iluś tam kawałków i pójścia do domu. Wychodzimy do fanów, podpisujemy płyty, no ale są pewne granice...
Fokus: Stare, dobre składanie autografów to jeszcze nic. Najgorsze rzeczy – nazwijmy je problemem technologicznym – nadeszły wraz z erą komórek wyposażonych w aparaty fotograficzne.


Dziś każdemu spotkaniu z fanami towarzyszy dziki taniec. Wszystko zaczyna się od długiego ustawiania nas w odpowiedniej pozycji do zdjęcia. Gdy wreszcie się to uda, ludzie orientują się, że przecież muszą jeszcze włączyć aparat, no i w tym momencie następuje długi proces grzebania w ustawieniach.

Etap kolejny to reżyserowanie, czyli pajacowanie: „weź, wykonaj jakiś fajny gest dłońmi”, „zrób minę”, „uśmiechnij się”, „czekaj, jeszcze jedna fotka z koleżanką”, „teraz bez koleżanki”, „no to jeszcze w trójkę”, „lepsze będzie w czwórkę”. Najbardziej kocham obietnicę: „czekaj, czekaj, to już ostatnie zdjęcie” (śmiech).

Rozumiem, że problem narasta wraz z...

F.: ... ilością alkoholu. Im więcej wypijesz, tym więcej podniecenia, że oto stoisz obok człowieka, którego płyt słuchasz.

R.: Chociaż, wbrew pozorom, nie zawsze musi chodzić wyłącznie o używki. Mamy już takie doświadczenie, że od razu widzimy po oczach danego człowieka, czy jest nawiedzony; czy to ktoś, kto musi pokazać światu, że jest duszą towarzystwa – kimś tak cool, że musi poprzytulać się z tym Fokusem i Rahimem. A przecież to wszystko jest kwestią ogólnie pojętego taktu, dobrego wychowania.

Granice waszej cierpliwości przesuwają się wraz z wiekiem? Przecież jesteście statecznymi panami w okolicach czterdziestki.

F.: Te! Pamiętaj, że hip-hop świetnie konserwuje (śmiech). Prowadząc życie artysty – nazwijmy je rockandrollowym – można czuć się młodo naprawdę długo.

Po pierwsze: przebywamy z ludźmi młodymi, po drugie: od czasów gówniarskich zmieniło się w sumie niewiele, ciągle zajmujemy się przecież rapem.

Zupełnie inaczej starzeje się ktoś, kto na pewnym etapie życia musi iść do „normalnej” pracy; takie obowiązki zmieniają wszystko o 180 stopni.
R.: Metryka? Nie ma żadnego znaczenia. Jesteś tak młody, jak się czujesz, jak patrzysz na świat. Mam kolegów znacznie młodszych ode mnie, a już są zgredziali.

Ich życie to jeden wielki dzień świstaka: praca, oglądanie telewizji, gra na PlayStation, znowu praca, telewizja, konsola – i tak w kółko.

Do tego poświęcanie minimum czasu rodzinie. Żyją tak, narzekając, że jest im źle. My cały czas żyjemy aktywnie, ciągle poszukujemy, rozwijamy się, imprezujemy, wygłupiamy.

Jednak pewnym wieku u każdego słabnie głód poszukiwań nowej muzyki, eksplorowanie najgorętszych trendów. Możecie z rękami na sercach powiedzieć, że jaracie się niuskulowym rapem, że rozumiecie to, co dziś robią najmłodsi wykonawcy?

F.: Rzeczywiście, nie są to rzeczy, którymi zasłuchujemy się od rana do wieczora, jarając się, jakie są świetne. Tak więc o niektórych świeżych patentach dowiadujemy się przypadkiem, gdy ktoś odpali je na jakiejś imprezie albo w studiu nagraniowym.

Niektóre z nich stosujemy później w muzyce Pokahontaz, inne olewamy, bo po prostu nie odczuwamy takiej potrzeby. Tak swoją drogą, skoro mówimy o słuchaniu rapu, to wiesz, jesteśmy artystami i cierpimy na pewne skrzywienie zawodowe.

Chodzi o to, że nawet jeżeli chcę posłuchać jakiegoś kawałka ot tak, dla przyjemności, to mam z tym problem – z automatu włącza się analizowanie poszczególnych elementów; wszystko rozjeżdża się na całe spektrum instrumentów, aranżacji, partii wokalnych i nut.

Dlatego prywatnie eksplorujemy inne gatunki muzyczne, włącznie z muzyką poważną – nie wiemy o nich zbyt wiele, dzięki czemu łatwiej możemy odbierać je emocjonalnie.

R.: Dokładnie tak. Włączając kawałek rapowy, od razu skupiam się na rozbijaniu i nawijki, i bitów, na drobne elementy.

Nasze zboczenie zawodowe utrudnia też fajną zabawę na koncertach – nawet jako widz zaczynam analizować szczegółowo nagłośnienie i oświetlenie.
Na "REnesansie" pojawili się zarówno przedstawiciele starej gwardii, np. wasi równolatkowie, AbradAb i donGURALesko, jak i dziewiętnastoletni Young Igi. Zaczęły się już pytania, po co zapraszaliście na płytę artystę z tak odmiennej bajki?

R.: Z tego powodu zaczął się wręcz hejt, pociski typu: „Pokahontaz zaprzedało swe wartości”. Najzabawniejsze jest to, że oczywiście mnóstwo osób zaczęło nas ostro krytykować jeszcze przed posłuchaniem tego kawałka. Ale takie mamy czasy – każdy ma prawo wyrazić swoją opinię.

F.: Gorsze jest to, że w tych czasach każdy wręcz MUSI ową opinię wyrazić, choć są sytuacje, w których po prostu lepiej zamilknąć i nie zrobić z siebie idioty.

R.: Ale takich hejterów mamy gdzieś, robimy to, co uważamy za stosowne. Jak w tym przypadku – posłuchaliśmy zwrotki, którą nam przesłał Young Igi, po czym uznaliśmy, że jest zajebista, że świetnie pasuje na nasz album. Nawet jeżeli to artysta niuskulowy, jadący na Auto-tune.

Mam nadzieję, że Fokus nie zakochał się przy okazji w tym rozwiązaniu...

F.: Na nowym krążku znalazł się mój jeden wers, przepuszczony przez Auto-tune. Odfajkowałem to i wystarczy (śmiech).

R.: Chyba nie potrzebujemy zbyt wielu upiększaczy dźwiękowych. Karierę zaczynaliśmy w czasach, gdy nie było całego mnóstwa powszechnych dziś wynalazków i jakoś dawaliśmy radę.

Wracając do wspominanego wcześniej hejtu – z czego wynika fakt, że przytrafia się wam on tak rzadko? Zarówno ze strony innych raperów, jak i tzw. internetu?

R.: Pewnie chodzi o to, że nigdy nie byliśmy kontrowersyjni. A wiadomo: kontrowersje rodzą i miłość, i hejt. Do tego dochodzi pewien szacunek, na który ciężko pracujemy od wielu lat. Chyba nie jesteśmy artystami, których podejrzewa się o posunięcia koniunkturalne.
To dlatego Fokusowi wybaczono nawet nagranie wspólnego kawałka z Dodą?

F.: Po wypuszczeniu kawałka "Fuck It" pojawiło się święte oburzenie, ale rzeczywiście – nie poszła za tym fala hejtu tak wielka, jak można byłoby się spodziewać.

R.: Może po prostu jesteśmy artystami wiarygodnymi, dzięki czemu zdecydowana większość słuchaczy uszanowała to, że jeżeli Fokus chciał nagrać kawałek z Dodą, miał do tego prawo.

Z ilu zaskakujących pomysłów wycofaliście się, myśląc: "co ludzie powiedzą"?

F.: Takiej sytuacji nie było nigdy. Wycofywaliśmy się natomiast z całego mnóstwa przedsięwzięć, kierując się wiarą w pewne wartości, których nie chcemy nadwerężać zbyt mocno.

Chodzi o zadanie sobie pytania: „czy jutro rano, widząc swoją twarz w lustrze, nie splunę w jej stronę”?

Rozumiem, że po nagraniu piosenki z Dodą lustro pozostało czyste?

F.: Tak. Nie mówię, że chciałbym stworzyć z nią coś nowego, ale gdybym mógł cofnąć czas, to jak najbardziej nagrałbym kawałek "Fuck It". Byłem w takim, a nie innym momencie życia, chciałem tego i zrobiłem, pozostając szczerym wobec siebie.

R.: To właśnie wielka zaleta bycia artystą: możesz robić absolutnie wszystko, na co masz ochotę. To nie praca w jakiejś korporacji, gdzie musisz stosować się do poleceń szefa, przestrzegać pewnych reguł, hierarchii. My nie musimy zamykać się w jakichkolwiek ramach.

Legendarna śląska bezkompromisowość?

F.: Przyszliśmy na świat i wychowaliśmy się w miejscu specyficznym, które na pewno ma wpływ na nasze charaktery. Wiesz, jedni z moich dziadków raczej odcinali się od śląskości, ale drudzy byli do tych tradycji przywiązani naprawdę mocno.

Chociaż rodzice mówili czystą polszczyzną, to już otoczenie, koledzy z podwórka nawijali gwarą – siłą rzeczy nasiąkałem pewnymi rzeczami, które wpłynęły na to, jakim stałem się człowiekiem.

Dodajmy, że wraz ze zmianami pokoleniowymi owe rzeczy zanikają – czy to pamięć o naszych korzeniach, czy "ślonsko godka". To dlatego nagraliśmy utwór "100 lat", poświęcony I. Powstaniu Śląskiemu. Zawarliśmy w nim miłość do tego regionu, pokazaną z perspektywy ludzi w naszym wieku.
Z czego wynika wyjątkowa baśniowość tego regionu, o której wspominacie w tekście?

F.: To kwestia niepowtarzalnego indywidualizmu tego miejsca; pagórkowatego terenu z mnóstwem zieleni, w którą wtłoczono kopalnie i huty.

To ogromna aglomeracja – nieważne, czy zdefiniujemy ją jako Górnośląski Okręg Przemysłowy, czy Górnośląski Związek Metropolitalny – która nie ma odpowiednika w żadnej innej części Polski.

Wiesz, na czym polega moja śląskość? Gdy jadę z Warszawy do Katowic, już w okolicach Dąbrowy Górniczej czuję na sercu "to coś", wiem, że za chwilę będę w domu.

Jako prawdziwy Hanys nie boisz się przejeżdżać przez Zagłębie?

F.: No właśnie! Uszczypliwe żarty na temat sąsiadów zza miedzy – a Ślązacy mają ich całe mnóstwo – zawsze śmieszą! Gdy dowiaduję się, że ktoś jest z np. Sosnowca, nie mogę się powstrzymać od rzucenia jakąś uszczypliwością (śmiech).

Oczywiście chodzi tu o niewinne przekomarzanie się, dodajmy – obustronne, bo mieszkańcy Zagłębia śmieją się ze Ślązaków. Nie ma w tym złych intencji, to jedynie pewna tradycja, która – nawiasem mówiąc – również umiera wśród ludzi młodszych.

R.: Ślązak bardzo chętnie wytknie każdej osobie "z zewnątrz", że jest tzw. gorolem, ale nie wynika to ze złośliwości, tylko ze specyficznego, szorstkiego poczucia humoru.

Tu wracamy do wątku owej baśniowości – unikatowość Śląska w znacznym stopniu wynika z klimatu międzyludzkiego, jakiego nie znajdziesz nigdzie indziej. To miejsce, w którym człowiek naprawdę wspiera człowieka.

Wiadomo, my – urodzeni i wychowani w tamtym rejonie – mamy mocno subiektywne spojrzenie na pewne sprawy, ale jest coś, co podkreślają znajomi, przyjeżdżający do nas z różnych zakątków kraju: każdy podkreśla, że nikt nie jest tak gościnny i życzliwy, co Ślązak.

Może i na początku nazwie cię gorolem, ale chwilę później weźmie do domu, nakarmi, przenocuje, nie pozwoli ci zginąć. To człowiek, na którym naprawdę można polegać. A takie cechy charakteru mają przełożenie i na życie prywatne, i na to, jak tworzysz rap.