Zachwyca się nim Tarantino. Oto 5 powodów, dla których trzeba zobaczyć "Parasite"
Absolutny wizjoner! Nikt inny nie kręci tak dobrych filmów rozrywkowych jak on - tak Quentin Tarantino podsumował człowieka, który sprzątnął mu sprzed nosa tegoroczne Grand Prix festiwalu w Cannes. Czysta kurtuazja, czy realny zachwyt? Można się łatwo przekonać - wystarczy kupić bilet na “Parasite” - film, który do polskich kin wejdzie 20 września.
Słusznie, choć z góry warto uprzedzić, że w tej kwestii nie możecie liczyć na wiele. Nimb tajemniczości, jaki otacza nową produkcję najbardziej kasowego obecnie koreańskiego reżysera to jeden z powodów, który z pewnością powinien przyciągnąć was do kin. Ale zdecydowanie nie jedyny. Mamy więcej.
1. Fabuła filmu to tajemnica • YouTube / GutekFilm
Dlaczego? To proste - reżyser zakazał dziennikarzom zdradzać jej szczegóły. Okej, nie “zabronił”, ale grzecznie poprosił. Przed rozpoczęciem pokazów prasowych na ekranach pojawia się apel, w którym twórca prosi, aby w tekstach dotyczących filmu zarys fabuły ograniczyć do informacji zawartych w… trailerze:
“Gdy będziecie pisać recenzję „Parasite” lub dzielić się wrażeniami z kimś, kto filmu jeszcze nie obejrzał, proszę – zachowajcie dla siebie szczegóły fabuły od momentu, gdy brat z siostrą zaczynają pracę w domu bogaczy” - nawołuje Bong Joon-ho.
W czasach, gdy dowolna informacja potrafi dotrzeć w dowolne miejsce na ziemi w nanosekundę, takie podejście mogłoby się wydawać życzeniowe. Co ciekawe, zaskakująco wiele osób zdecydowało się do niego dostosować. Swoją decyzję o wystosowanie apelu Bong Joon-ho tłumaczył następująco:
“Fabuła filmu „Parasite” nie jest oparta wyłącznie na jednym wielkim twiście. Jego konstrukcja zdecydowanie różni się od pewnego hollywoodzkiego filmu, przy oglądaniu którego okrzyk 'Bruce Willis jest duchem!' może odebrać widzom główny element zaskoczenia i przyjemność oglądania filmu. Niemniej uważam, że marzeniem każdego filmowca jest wprawiać widownię w osłupienie i zapierać jej dech w piersiach na każdym zakręcie historii. Chcemy was zaskoczyć i całkowicie wciągnąć w nasz filmowy świat”.
Szanując prośbę reżysera powiemy tylko że…
2. Historia przedstawiona w filmie jest uniwersalna, ale jednocześnie niezwykła
W filmie stykają się ze sobą dwa światy i dwie rodziny: jedna ekstremalnie biedna, ale nadprzeciętnie zaradna i druga, która pomimo bogactwa żyje w całkowitym oderwaniu od normalności. Kto jest w tym przypadku bardziej poszkodowany? To jedno z pytań, na które Bong Joon-ho szuka odpowiedzi.
Film zaczyna się (to chyba możemy zdradzić, panie Joon-ho?) sceną “polowania” na darmowe wi-fi w suterenie bloku mieszkalnego w jednym z koreańskich slumsów. Nagłym brakiem sygnału zaaferowana jest cała czteroosobowa rodzina. Po krótkich poszukiwaniach brat z siostrą znajdują punkt dostępu - umiejscowiony dokładnie nad toaletą.
Ten obrazek doskonale definiuje, na jakiej stopie żyją bohaterowie filmu. Nie są oni jednak swoją biedą zażenowani - traktują ją jako coś oczywistego i jednocześnie coś, co można przezwyciężyć - w walce, w której cel uświęca oczywiście środki.
“Środek”, który posłuży im jako wytrych z ubóstwa znajduje syn - Gi-woo (Woo-sik Choi). Pewnego dnia lepiej sytuowany przyjaciel proponuje mu przejęcie roli korepetytora. Uczennicą ma być dziewczyna z bogatego domu. Gi-woo oczywiście propozycję przyjmuje.
Do czego doprowadzi ta decyzja? Kim będą rodzice, finansujący korepetycje córki? Dlaczego dalsze losy zarówno bogatych, jak i biednych bohaterów można opisać jako uniwersalne, ale również surrealistycznie niezwykłe? Nie możemy zdradzić. Musicie sprawdzić sami.
Fot. materiały prasowe
Jako że na canneńskich pokazach buczeć nie wypada, widownia okazuje swoją dezaprobatę głośnym tupaniem. Taki dźwięk być może dudnił w uszach Bong Joon-ho kiedy szedł na pokaz “Parasite”.
Jego poprzedni obraz, “Okija” był specyficzny: z charakterystyczną rolą Tildy Swinton i motywem przyjaźni pomiędzy gigantyczną świnią i małą dziewczynką. Bojkot obrazu spowodowany był jednak nie tyle brakiem wartości artystycznej przekazu, ale medium, które go promowało.
Producentem obrazu był bowiem Netflix, który tym właśnie sposobem postanowił udowodnić, że zasługuje na miejsce przy stole “prawdziwych” wytwórni filmowych. Inaczej uważali przedstawiciele tych ostatnich, którzy stwierdzili, że serwis streamingowy usiłuje wkręcić się na canneński bankiet z gracją dziennikarza bez akredytacji, do tego w wymiętolonym garniturze. A takich faux pas Cannes nie wybacza.
Tak przynajmniej wydawało się do tej pory. O tym, że w kieszeni ma wilczy bilet przekonany był nawet sam reżyser, który spekulacje na temat swojej tegorocznej wygranej ucinał krótkim: “Wiem, że nie mam szans na wygraną”. Szczęśliwie dla niego okazało się, że zachwyt nad mistrzostwem jest wart więcej niż urażona duma.
4. Bong Joon-ho pokonał dwóch największych reżyserów na świecie
W tegorocznym konkursie głównym swój film miał również Pedro Almodóvar. Jego “Ból i blask” podbił serca krytyków, którzy nie mieli oporów, aby opowieść z wątkami autobiograficznymi okrzyknąć mianem arcydzieła.
Podobnie entuzjastycznie odnosili się do “Pewnego razu w Hollywood” - długo wyczekiwanej epopei Quentina Tarantino o schyłku złotej ery “prawdziwych” filmowych bohaterów.
Co ciekawe, Amerykanin również wystosował prośbę do krytyków, aby nie zapędzali się zbyt daleko w swoich recenzjach i nie zdradzali zakończenia. Większość postąpiła zgodnie z życzeniem prawdopodobnie dlatego, że obraz wywarł na nich spore wrażenie, czego wyrazem była ponad 6-minutowa owacja. Zgadnijcie, jak długo klaskali po pokazie “Parasite”? Zgadza się, dłużej - całe osiem minut.
Co sprawiło, że to nie Tarantino, ani nie Almodóvar, a właśnie Bong Joon-ho może sobie postawić statuetkę Palme d’Or na nocnym stoliku?
Fot. materiały prasowe
Można zaryzykować stwierdzenie, że canneńskie jury, w którego skład wszedł w tym roku Paweł Pawlikowski, ujął fakt, że Bong Joon-ho skutecznie i bez jednej wywrotki zakończył slalom gigant pomiędzy gatunkami.
“Parasite” można próbować włożyć do szufladki, sam reżyser opisałby ją jako: “komedię bez klaunów i tragedię bez czarnych charakterów”, ale obok elementów komicznych, znajdziemy tam również momenty tragiczne i zmuszające do głębokich refleksji nad kondycją społeczeństwa - nie tylko koreańskiego.
The Guardian określił “Parasite” jako “dziwną czarną komedię na temat statusu społecznego, aspiracji, materializmu”. Jako “brawurowy” określiła go Gazeta Wyborcza. Indiewire, idąc lekko na łatwiznę, uznał, że film jest “nieklasyfikowalny”, a Bong Joon-ho to reżyser, który nie pierwszy raz tworzy film w gatunku który wymyka się jakimkolwiek definicjom.
Artykuł powstał we współpracy z Gutek Film.