"Niektórzy twierdzą, że MDMA uratowało im życie". Żyjemy w epoce renesansu psychodelików

Kamil Rakosza
Człowiek od tysięcy lat używa ich w ludowej medycynie i religijnych obrzędach. Mimo to nadal o psychodelikach myślimy w bardzo ograniczonych kategoriach, często traktując je jako kolejne "rzeczy do ćpania". Ich potencjał jest równie tajemniczy, co pociągający, dlatego porozmawialiśmy o tej grupie substancji z Maciejem Lorencem, który opowiedział nam o możliwym zastosowaniu psychodelików w medycynie.
Maciej Lorenc przeprowadził szereg rozmów z badaczami zajmującymi się psychodelikami. Można je przeczytać w książce "Czy psychodeliki zmienią świat?". Fot. Michał Benke
Ostatnie 20 lat można uznać za odrodzenie badań nad zastosowaniem psychodelików w leczeniu ludzi. Wcześniej demonizowane, praktycznie zrównywane z tak wyniszczającymi substancjami jak heroina czy kokaina, współcześnie zyskują coraz lepszą prasę.

Porozmawialiśmy z Maciejem Lorencem, autorem książki "Czy psychodeliki uratują świat?", który na potrzeby swojej publikacji przeprowadził szereg rozmów z neuronaukowcami, zajmującymi się tą grupą substancji w swojej pracy.
Fot. Krytyka polityczna
Obecnie w Polsce dopiero zaczynamy oswajać się z marihuaną, dlatego Ty ze swoją książką "Czy psychodeliki uratują świat?" wychodzisz trochę z pozycji gościa proponującego kierowanie samolotem społeczeństwu, które niedawno wynalazło koło.


Tytuł książki ma być trochę prowokacyjny i początkowo miał brzmieć inaczej. Zdecydowałem się na niego po rozmowach z wydawnictwem i myślę, że wyszło to książce na dobre, ponieważ stanowi on nawiązanie do dwóch kluczowych zjawisk kulturowych związanych z psychodelikami.

Po pierwsze odnosi się do bardzo utopijnych wizji z lat 60. ubiegłego wieku, a więc okresu, w którym uformowała się kontrkultura hipisowska i związany z nią ruch antywojenny. W tamtym czasie psychodeliki stały się bardzo ważnym elementem tożsamości młodzieży, a ich przyjmowanie pogłębiło różnice międzypokoleniowe. Dla wielu młodych osób korzystanie z psychodelików stało się czymś w rodzaju rytuału przejścia i wtajemniczenia. Znaczna część z nich naprawdę wierzyła, że w ten sposób można wprowadzić ludzkość na wyższy poziom rozwoju.
W czasie pracy nad książką w większej mierze chciałem jednak skupić się na obecnej sytuacji i pokazać, jakie nadzieje są wiązane z psychodelikami współcześnie - zwłaszcza w środowiskach akademickich w krajach takich jak USA, Kanada, Wielka Brytania, Niemczy, Szwajcaria, Holandia, Czechy czy Australia.

Same psychodeliki nie przynoszą pacjentom ulgi w taki sposób jak konwencjonalne leki sprzedawane w aptekach - takie jak paracetamol czy aspiryna. Badacze podkreślają, że dopiero przeżycie określonego doświadczenia szczytowego może mieć właściwości terapeutyczne. Skoro grzybki i LSD nie są cudownymi remediami, to może lepiej wydawać pieniądze na rozwój bardziej klasycznych terapii?

Zacznijmy może od tego, że według badaczy psychodeliki są stosunkowo bezpieczne, gdy stosuje się je w ściśle określonych warunkach klinicznych. Po odpowiednich badaniach przesiewowych można całkowicie uniknąć niepożądanych skutków ubocznych. Badania dotyczące psylocybiny wskrzeszono ponad dwadzieścia lat temu i póki co żaden z pacjentów nie doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu, a wielu z nich wyciągnęło korzyści z sesji psychodelicznej.

W tym okresie przeprowadzono ponad tysiąc sesji z tą substancją, ale dotychczas nie przydarzyła się ani jedna niepożądana reakcja długofalowa. Oczywiście w trakcie samej sesji mogą pojawiać się stany lękowe, poczucie dezorientacji albo nieprzyjemne konfrontacje z wypartymi treściami psychicznymi, ale z perspektywy czasu większość badanych uważa, że ich trudne doświadczenia psychodeliczne w ostatecznym rozrachunku okazały się pouczające i wzbogacające.

Według badaczy terapia z użyciem psychodelików wyróżnia się tym, że pomaga bardzo szybko dotrzeć do sedna problemu. Standardowe kuracje farmakologiczne stosowane w psychiatrii przeważnie opierają się na leczeniu objawowym, czyli na tłumieniu symptomów dolegliwości. Tymczasem psychodeliki wydają się wyciągać na wierzch przyczynę tych dolegliwości, co jest szczególnie przydatne w przypadku osób, którym nie pomogły standardowe formy terapii albo które nie mają zbyt wiele czasu.

Czyli dla kogo?
Obecnie bada się przede wszystkim skuteczność psylocybiny w leczeniu depresji, uzależnień czy strachu dręczącego pacjentów w stanie terminalnym, a także skuteczność MDMA w leczeniu stresu pourazowego (PTSD). MDMA zazwyczaj nie jest zaliczane do klasycznych psychodelików, ale protokół terapeutyczny w obu przypadkach wygląda bardzo podobnie. Ta substancja pod pewnymi względami stanowi wręcz filar współczesnego odrodzenia badań nad terapeutycznym zastosowaniem środków psychoaktywnych, a pracujący z nią psychiatrzy postrzegają ją jako idealne narzędzie do leczenia stresu pourazowego. Obecnie przechodzi w Stanach Zjednoczonych ostatnią fazę testów klinicznych pod kątem leczenia tej dolegliwości. Podczas poprzedniej fazy dowiedziono, że ponad dwukrotnie zwiększa skuteczność interwencji terapeutycznej, co wynika przede wszystkim z faktu, że dzięki niej pacjentom znacznie łatwiej jest otworzyć się przed terapeutą.

Niektórzy z nich wręcz twierdzą, że MDMA uratowało im życie. Warto wspomnieć, że według szacunków z pourazową traumą zmaga się mniej więcej pięć procent ludzi na całym świecie, a każdego dnia dwudziestu amerykańskich weteranów wojennych popełnia samobójstwo z jej powodu.

Kto zajmuje się badaniem zastosowania psychodelików w medycynie?

Przede wszystkim MAPS, czyli Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies. Jest to organizacja non-profit zbierająca fundusze na badania dotyczące terapeutycznego zastosowania MDMA, marihuany, LSD i ibogainy, a finansowane przez nią projekty zrealizowano w wielu krajach takich jak USA, Kanada, Izrael czy Szwajcaria. Jej założycielem jest Rick Doblin, któremu zależy na ponownym wprowadzeniu psychodelików do kultury zachodniej i zintegrowaniu ich z nią, aby wszyscy zainteresowani ludzie mogli przyjmować je w bezpiecznych warunkach i czerpać z nich korzyści.
Czyli samodzielne zarzucenie sobie kwasa albo zjedzenie dawki MDMA w domowym zaciszu nie jest terapią?

MAPS i inne organizacje działające na rzecz włączenia psychodelików do kultury zachodniej takie jak Beckley Foundation czy Heffter Institute zaznaczają, że czym innym jest przyjmowanie psychodelików w kontekście pozamedycznym, a czym innym jest ściśle kontrolowana terapia prowadzona przez wykwalifikowany personel.

Przed formalną terapią psychodeliczną odbywają się badania przesiewowe, podczas których eliminuje się osoby obarczone ryzykiem wystąpienia niepożądanych efektów takich jak psychozy. Chodzi tutaj przede wszystkim o wszystkich ludzi, u których kiedykolwiek wystąpiły objawy schizofrenii, choroby dwubiegunowej, zaburzeń osobowości czy borderline albo którzy mają krewnych z tego rodzaju dolegliwościami. W ich przypadku psychodeliki mogą przynieść odwrotny efekt i pogłębić stany psychotyczne.

Podstawowy protokół terapii psychodelicznej w dużym uproszczeniu wygląda tak, że pacjent najpierw uczestniczy w kilku spotkaniach z terapeutami, którzy zbierają informacje na jego temat i przygotowują go do doświadczenia. Podczas samej sesji leży z opaską na oczach, słucha muzyki i skupia się na własnym wnętrzu, a po jej zakończeniu bierze udział w kilku dodatkowych spotkaniach pomagających w integracji przeżyć i przez wiele miesięcy pozostaje w kontakcie z badaczami, którzy monitorują jego stan i zapewniają mu wsparcie.
Kluczowe znaczenie ma rozbudzenie odpowiedniej intencji, a także integracja, która polega na dopasowywaniu swoich codziennych zachowań i schematów myślowych do wglądów wyniesionych z sesji psychodelicznej. Jeżeli ten proces przebiegnie pomyślnie, pozytywne efekty terapii utrzymują się przez długi czas. Przyjmowanie psychodelików w ściśle kontrolowanych warunkach klinicznych pozwala zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia korzystnych i terapeutycznych efektów. Wpływ samodzielnych eksperymentów jest natomiast znacznie trudniejszy do przewidzenia.


Choć nadal taka forma przyjmowania psychodelików jest najbardziej powszechna.

Problem polega na tym, że rekreacyjni użytkownicy psychodelików często skupiają się na bodźcach zewnętrznych a nie na własnym wnętrzu, przez co wydają się czerpać mniejsze korzyści ze swoich doświadczeń. W leczeniu kluczowa jest natomiast właśnie koncentracja na wewnętrznych przeżyciach i otwartość na eksplorację własnej psychiki - wliczając w to nieprzyjemne wspomnienia i emocje. Ważne jest również zaufanie do własnej osoby i pamiętanie o tym, że nawet najbardziej wymagające doświadczenia są jedynie wytworem umysłu i nie są w stanie wyrządzić krzywdy na poziomie fizycznym.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że pod względem fizjologicznym psychodeliki są stosunkowo bezpiecznymi środkami psychoaktywnymi. Nie uzależniają, nie niszczą organów i nie są neurotoksyczne, a na dodatek nie znamy przypadków śmiertelnego przedawkowania. Nie możemy tego powiedzieć o wielu lekach, które znajdują się w naszych domowych apteczkach.

No tak, w większości zestawień odnośnie zagrożeń i szkód związanych z różnymi substancjami psychoaktywnymi psylocybina czy MDMA są na ostatnich pozycjach.

Zgadza się. Grzyby psylocybinowe zazwyczaj znajdują się na samym dole tego rodzaju zestawień.

W przypadku psychodelików nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności co do tego, w jaki dokładnie sposób zadziałają na daną osobę w danej sytuacji. Czy w warunkach klinicznych zawsze udaje się przeprowadzić sesję w sposób satysfakcjonujący dla terapeuty, a przede wszystkim dla pacjenta?

Działanie psychodelików jest znacznie bardziej nieprzewidywalne niż działanie konwencjonalnych medykamentów, na które ludzie w większości reagują bardzo podobnie. Na przykład aspiryna czy morfina wykazują wyraźne działanie przeciwbólowe, a benzodiazepiny wykazują wyraźne działanie przeciwlękowe i uspokajające. W przypadku psychodelików spektrum potencjalnych efektów i doznań jest natomiast bardzo szerokie. W ogromnej mierze zależy od uwarunkowań psychicznych konkretnej osoby, a także od miejsca, w którym się ona znajduje. Te dwie zmienne często nazywa się "set and setting", czyli "nastawieniem i otoczeniem".

Badacze używający psychodelików w terapii podkreślają, że nie przepisują swoim pacjentom określonej substancji, lecz raczej doświadczenie, które można wywołać za jej pomocą. Z tego względu dążą do zoptymalizowania warunków, w których odbywają się sesje, aby w ten sposób zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia głębokich stanów mistycznych, czyli tak zwanych przeżyć szczytowych. Zaznaczają, że skuteczność terapii jest ściśle powiązana z intensywnością tych doświadczeń.

Brytyjscy naukowcy wolą posługiwać się terminem "rozpuszczenia ego", lecz w zasadzie chodzi o to samo, czyli o tymczasowy rozpad codziennej tożsamości i osiągnięcie transcendencji. Według badaczy w tego rodzaju stanach znikają utarte schematy myślowe i emocjonalne, a także zmniejsza się sztywność umysłowa. Psychodeliki mogą więc spowodować, że uczestnik sesji przestanie uporczywie trzymać się utrwalonych wyobrażeń o świecie i własnej osobie. Kluczowe znaczenie ma tutaj sieć mózgowa o nazwie "default mode network", czyli "sieć standardowej aktywności" albo "sieć wzbudzeń podstawowych". W dużym uproszczeniu odpowiada ona za poczucie własnego "ja" i jest aktywna wtedy, gdy nie jesteśmy skupieni na wykonywaniu żadnych konkretnych czynności, a nasz umysł swobodnie błądzi. Co ciekawe, jest ona hiperaktywna u osób z depresją.

Badania z użyciem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego pokazały, że pod wpływem psychodelików ta sieć tymczasowo się dezaktywuje, a jej rozpadowi towarzyszy subiektywne poczucie rozpuszczenia ego. Wiele dotychczasowych badań sugeruje, że tego rodzaju przeżycia mogą być bardzo pomocne w leczeniu różnego rodzaju dolegliwości psychicznych, a także zwiększać otwartość i uwrażliwiać na innych. Pracownicy MAPS i Beckley Foundation otwarcie mówią o tym, że ich celem jest poprawa życia ludzi przy użyciu psychodelików.

Pokolenie lat 60. też chciało zmieniać świat przy użyciu kwasu, a Timothy Leary twierdził, że trzeba podać LSD jak największej liczbie ludzi. Rozumiem, że dziś nikt nie wyskakuje z podobną partyzantką.

Wielu działaczy na rzecz zmiany podejścia do psychodelików w społeczeństwie podkreśla, że tego rodzaju substancje tak czy inaczej są stosowane przez miliony ludzi na całym świecie i że w warunkach pozamedycznych wzrasta ryzyko wystąpienia niepożądanych długofalowych reakcji, więc lepiej jest uregulować cały ten obszar i stworzyć dla niego bezpieczny kontekst. Doświadczenia psychodeliczne mogą być trudne do zintegrowania i przygnębiające, a przez to prowadzić do szkodliwych i destrukcyjnych zachowań. Warto również podkreślić, że psychodeliki nie są dla wszystkich i nie wszyscy powinni je przyjmować.

Mam wrażenie, że każdy ma pewien próg wytrzymałości na przyjmowanie doświadczeń, przez co eksperymenty z psychodelikami nie zawsze wychodzą ludziom na dobre.

Jak już wspominałem, osoby z predyspozycjami do zaburzeń psychicznych powinny raczej ich unikać. Badacze zwracają jednak uwagę na to, że wbrew rozpowszechnionym wyobrażeniom psychodeliki same w sobie nie wywołują schizofrenii, ale mogą być wyzwalaczem ukrytej choroby. Równie silnym katalizatorem może być na przykład silna trauma po wypadku samochodowym czy śmierci bliskiej osoby.

Pozwolę sobie wrócić jeszcze na chwilę do kwestii uregulowania terapii psychodelicznych. Pozwoliłaby ona uniknąć nie tylko potencjalnych komplikacji psychologicznych, ale również ewentualnych nadużyć w relacji terapeutycznej. Obecnie zarówno w USA, jak i Polsce odbywają się nielegalne i nienadzorowane sesje z użyciem psychodelików. Nikt nie ma kontroli nad tymi praktykami, a wyciągnięcie ich z undergroundu pozwoliłoby zredukować potencjalne nadużycia w kontaktach pomiędzy terapeutą a pacjentem. Psychodeliki zwiększają otwartość na sugestię, rozbudzają empatię i powodują, że ludzie stają się bardziej otwarci. Ktoś może wykorzystać ten stan w niewłaściwy albo nieetyczny sposób.

Oczywiście ryzyka ewentualnych nadużyć nie da się całkowicie wyeliminować nawet w ramach rygorystycznych badań. Niedawno podczas eksperymentów z MDMA realizowanych przez MAPS pewien terapeuta nawiązał zbyt bliską relację z jedną z pacjentek i wdał się z nią w romans. Gdy cała sprawa wyszła na światło dzienne, spotkała się z ogromną krytyką w środowisku. Wspomniany przeze mnie terapeuta natychmiast został wydalony z organizacji i bezpowrotnie odsunięty od badań.

A jak do tych wszystkich profesjonalnych badań nad terapeutycznym stosowaniem psychodelików w warunkach klinicznych mają się chałupnicze ceremonie ayahuaski, które współcześnie odbywają się na całym świecie - również w Polsce.

MAPS i Beckley Foundation podpierają swoją działalność autorytetem nauki między innymi dlatego, że ich zdaniem jest to najskuteczniejszy sposób na wprowadzenie psychodelików do naszej kultury. Wychodzą z założenia, że wyniki wiarygodnych badań mają kluczowe znaczenie w dyskusjach z instytucjami rządowymi i opinii publiczną.

Ceremonie ayahuaskowe mają wielowiekową tradycję, a psychodeliki są stosowane w rytuałach religijnych od niepamiętnych czasów. W tego rodzaju kontekście sesje opierają się na autorytecie szamana albo innego pośrednika pomiędzy sacrum a profanum. Oczywiście wśród prowadzących ceremonie z ayahuaską zdarzają się osoby, które są niekompetentne albo po prostu chcą zarobić na naiwności białych ludzi poszukujących mistycznych przygód w środku dżungli.
Turystyka ayahuaskowa jest bardzo złożonym zjawiskiem, a południowoamerykański szamanizm w znacznym stopniu zmienił się pod wpływem białych ludzi, którzy masowo jeżdżą do Amazonii w poszukiwaniu doświadczeń duchowych. Z drugiej strony wielu Europejczyków czy Amerykanów również uległo zmianie w wyniku swoich podróży do tego regionu.

Zdarza się jednak tak, że ktoś jedzie do Ameryki Południowej i bierze udział w dwóch czy trzech sesjach z ayahuaską, po czym sam zaczyna organizować ceremonie w swoim kraju ojczystym. Tego rodzaju osoby nie mają żadnych kwalifikacji i niekoniecznie są skłonne brać na siebie odpowiedzialność za ewentualne problemy, które mogą pojawić się u ludzi w wyniku przyjmowania ayahuaski albo innych psychodelików.

Na początku naszej rozmowy mówiliśmy o przepaści pokoleniowej, która wyraźnie podzieliła hipisowską młodzież i ich konserwatywnych rodziców. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach granica między generacjami stała się bardziej płynna, a rodzice palący dżointy ze swoimi dorosłymi dziećmi to obecnie nic nadzwyczajnego. Ile może potrwać analogiczny proces oswajania się z psychodelikami?

Zanim psychodeliki zostały w oczach opinii publicznej powiązane z kontrkulturą, przez ponad dwie dekady były stosowane w psychiatrii a media wypowiadały się o nich bardzo pozytywnie. Uważano je wręcz za cudowne substancje. Sytuacja zmieniła się w drugiej połowie lat 60., kiedy substancje psychodeliczne i inne środki psychoaktywne uznano za jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla życia publicznego.

Richard Nixon w 1971 roku rozpoczął wojnę z narkotykami, a negatywne podejście do psychodelików bardzo mocno wrosło w świadomość Amerykanów. Stany Zjednoczone jako gospodarcze supermocarstwo przeforsowały swoją politykę antynarkotykową na arenie międzynarodowej i zasadniczo narzuciły ją większości krajów.

Na przełomie lat 80. i 90. ten stan rzeczy zaczął się zmieniać, a amerykańskie instytucje rządowe stały się bardziej otwarte na rozmowy z badaczami zainteresowanymi psychodelikami. Współcześnie media wypowiadają się o psychodelikach równie pozytywnie jak w latach 50. ubiegłego wieku.

W pewnym sensie mamy do czynienia z rewolucją w podejściu do psychodelików, ponieważ w ostatnich latach wyraźnie wzrosło przyzwolenie na ich stosowanie nie tylko w kontekście medycznym, ale również pozamedycznym. Podejście do nich zmieniają zarówno instytucje rządowe, jak i opinia publiczna. Obecnie nawet Sting, Tori Amos, Michael Pollan, Marina Abramovic, Mike Tyson czy Kasia Kowalska otwarcie opowiadają w mediach o swoich doświadczeniach psychodelicznych, więc trudno uznać ten temat za niszowy.