Brad Pitt w epickiej space operze. Nawet nie próbuj oglądać tego filmu w domu
A gdyby tak nakręcić "Jądro ciemności"... w kosmosie? Taka myśl mogła przelecieć przez głowę reżysera Jamesa Graya. Jednak "Ad Astra" nie jest tylko kolejną wariacją na temat opowiadania Josepha Conrada, ale i wgniatającą w fotel wędrówką na skraj Układu Słonecznego. Najjaśniejszą gwiazdą na kinowym nieboskłonie jest Brad Pitt.
2019: Odyseja kosmiczna
Przyszłość ukazana w filmie nie jest mroczna jak w "Łowcy androidów". Ziemianie prosperują i kolonizują kolejne obiekty w kosmosie. Mają bazę na Marsie, a Księżyc wręcz tętni życiem (są nawet centra handlowe!). Ludzkość zalicza powtórkę z Dzikiego Zachodu i walczy o zasoby, a na nieuważnych turystów czają się... gwiezdni piraci.
Po tym przydługim wstępie można sądzić, że "Ad Astra" jest przepełnionym pościgami i strzelaninami filmem akcji. Nic z tych rzeczy (choć akcji tam nie brakuje). Jest majestatyczną podróżą przez bezmiar naszego układu. W połączeniu ze wspaniałą instrumentalno-ambientową muzyką Maxa Richtera, można się w tym zatracić niczym na "2001: Odysei kosmicznej".
Film prezentuje się niezwykle realistycznie i z zachowaniem obecnego stanu wiedzy o kosmosie - tak, jakby zdjęcia były naprawdę kręcone m.in. na Marsie•Fot. Materiały prasowe
Zabrzmi to jak reklama, ale ten film trzeba zobaczyć w kinie (i to na największym możliwym ekranie) z prostego powodu: wielokrotne jesteśmy świadkami ujęć, których skalę trudno ogarnąć. Przywodzą na myśl porównania z książek do astronomii - malutki człowiek lub statek i gargantuiczna planeta. Dawno nie czułem się tak mały.
Dawno nie było filmu, który tak dobrze, pięknie i złowieszczo pokazywałby Układ Słoneczny•Fot. Materiały prasowe
Podróż wgłąb kosmosu i siebie
2019 to bez dwóch zdań rok Brada Pitta. Ten 55-latek najpierw rozkochał w sobie dosłownie wszystkich swoją rolą w "Pewnego razu... w Hollywood", a teraz przechodzi sam siebie i kreuje bardziej złożoną postać. Głębi nadaje jej również jako narrator - i czuć to zaangażowanie w głosie. O innych aktorach nie wspominam, bo to gwiezdny teatr jednego człowieka.
"Ad Astra" jest tak naprawdę nie tylko "Jądrem ciemności" w kosmosie, ale przede wszystkim opowieścią o trudnych relacjach na linii ojciec-syn rozciągniętej na miliony kilometrów. Roy McBride zmaga się z mitem swojego ojca, ale i z samotnością i obojętnością, które w przestrzeni kosmicznej można przekuć w zalety - potrzeba ucieczki od innych i wyzucie z emocji przydaje się w wielotygodniowych lotach. Film porusza więc też problemy, z którymi ludzkości dopiero będzie się mierzyć.
Na uwagę zasługują też scenografie utrzymane w estetyce retro-future•Fot. Materiały prasowe
Nie ukrywam, że mi również zabrakło bardziej "nieziemskiego" lub niespodziewanego scenariusza, przez który "Ad Astra" stanie się następcą "Interstellar". Nie zmienia to faktu, że to wciąż dojrzałe, refleksyjne kino z przesłaniem, a przede wszystkim widowiskowa uczta dla miłośników ambitnego science-fiction. W zalewie superbohaterskich blockbusterów takich filmów zdecydowanie brakuje. "Ad Astrę" można oglądać w kinach od 20 września.