Egzamin z konstytucji, testy psychiatryczne. Bez tego nie pozwólmy startować w wyborach
Bardzo mi się podoba pomysł Wojciecha Maziarskiego, żebyśmy zamiast, jak chce PiS, "regulować” zawód artysty czy dziennikarza, uregulowali najpierw zawód polityka. Zwłaszcza, że ten zawód, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, wydaje się tego naprawdę potrzebować.
Następnie – wprowadźmy ograniczenia w liczbie kadencji. Poseł powinien móc zasiadać w Sejmie powiedzmy maksymalnie 4 kadencji, a później obowiązkowo żegnać się z działalnością polityczną. To zapobiegłoby jak sądzę w dużej mierze traktowaniu polityki i parlamentu z jednej strony jak trampoliny do kariery i metody na ustawienie się na całe życie, a z drugiej oderwaniu się od rzeczywistości i rozleniwieniu, które tak często towarzyszy politykom zasiadającym w parlamencie od dekad. Gnuśnieją do tego stopnia, że zapomnieli już jak wygląda życie, jazda komunikacją miejską czy autem, robienie zakupów i o dziesiątkach innych, prozaicznych rzeczy. To swoisty paradoks – bo to przecież oni ustanawiają regulacje tak ważne dla nas, ludzi właśnie w naszym codziennym życiu i setkach drobnych życiowych kłopotów.
Zbyt mała liczba kadencji także byłaby niedobra, bo do załatwienia niektórych rzeczy rzeczywiście potrzeba czasu, poza tym, tak po ludzku – jeśli poseł wie, że jest tu tylko na chwilkę, a później i tak nie może startować w wyborach, mógłby zwyczajnie nie mieć motywacji, żeby przykładać się do pracy. Kilka czteroletnich kadencji to czas pozwalający coś osiągnąć i na tyle długa perspektywa, żeby było warto się starać, a równocześnie na tyle krótka, żeby myśleć też o życiu poza polityką i o tym, że po powrocie do zawodu, będzie się samemu podlegało regulacjom, które się stworzyło.
Osobiście od dawna sądzę też, a rządy PiS tylko tę moją opinię potwierdziły, że nie powinno się pozwolić kandydować w wyborach nikomu, kto nie zda egzaminu ze znajomości Konstytucji RP, a także testu na inteligencję i testów psychiatrycznych.
Brzmi może zabawnie – ale stanowienie prawa, któremu podlega życie ludzkie, przedsiębiorcy, polityka wewnętrzna, dyplomacja, resorty siłowe, medycyna i gospodarka to zbyt poważna sprawa, żeby ryzykować rządy ludzi z upośledzonym intelektem, szaleńców lub fanatyków.
Gdyby to zależało ode mnie, wprowadziłabym też bardzo restrykcyjną ustawę o lobbingu.
Lobbing owszem tak, musi być dopuszczony, bo sam w sobie nie jest niczym złym, przeciwnie - to bardzo dobrze, że grupy przedsiębiorców zwracają się do polityków o pomoc w załatwianiu swoich spraw (bo w końcu do kogo mają się zwracać?), ale powinien odbywać się absolutnie jawnie. Za udowodnione branie pieniędzy pod stołem lub "załatwianie” z pominięciem prawa powinna być wszczynana procedura utraty urzędu….
Która, na marginesie, jest moim następnym postulatem. Powinny być procedury umożliwiające usunięcia posła, zresztą ministra, sekretarza stanu i premiera, a nawet prezydenta z urzędu, jeśli dopuścił się przestępstwa przeciwko państwu – na przykład złamania Konstytucji lub nadużył uprawnień na państwowym stanowisku.
Żeby natomiast uniknąć sytuacji, że o tym, czy Konstytucję złamano orzekają wprowadzeni w pośpiechu i ze złamaniem prawa koledzy potencjalnie łamiących – wprowadziłabym zasadę, że żaden parlament nie może uchwalać ustaw dotyczących instytucji ważnych dla ustroju państwa dla siebie – to znaczy uchwala je, a z założeniem, że zmiany przezeń wprowadzone zaczną obowiązywać dopiero gdy rozpocznie się kolejna kadencja Sejmu.
W ten sposób eliminuje się albo chociaż znacznie ogranicza pokusę uchwalania prawa pod siebie, dla interesików własnej partii albo pojedynczych ludzi zamiast w interesie kraju.
Tyle na początek, choć zapewniam, że mam też inne, równie fajne pomysły.