Nie można uciec od przeszłości – rozmowa z Nadavem Lapidem, reżyserem filmu "Synonimy"

Michał Kaczoń
"Synonimy", czyli zwycięski film tegorocznego Festiwalu Filmowego w Berlinie, to opowieść o młodym mieszkańcu Izraela, który przeprowadza się do Paryża. Tam próbuje zbudować swoje życie na nowo. Pomaga mu w tym para Francuzów, z którymi zaczyna łączyć go specyficzna więź. O trudach budowania swojej tożsamości, chęci odcięcia się od przeszłości, sytuacji imigrantów w obcym kraju oraz o tym, co wyróżnia nas z tłumu, rozmawialiśmy z reżyserem Nadavem Lapidem.
Nie można uciec od przeszłości – rozmowa z Nadavem Lapidem, reżyserem nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem na ostatnim festiwalu Berlinale filmu "Synonimy" Materiały prasowe / Aurora Films
Film w polskich kinach od 11 października.

Michał Kaczoń: Sercem Twojej historii jest opowieść o trójkącie miłosnym. Co sprawiło, że wiedziałeś, że właśnie taka perspektywa będzie dobrym sposobem na opowiedzenie historii na temat odkrywania własnej tożsamości?

Nadav Lapid: Zacznę może od tego, że traktuję ten film niczym przypowieść. Myślę, że "Synonimy" są czymś na wzór współczesnej legendy. Legendy o człowieku, który próbuje uciec od swojej przeszłości. Mężczyźnie, który chce trafić do raju. Tym właśnie jest w jego głowie Paryż. Każde francuskie słowo, nawet to najbardziej obsceniczne, jest dla niego niemalże święte. Z ich pomocą chce niejako nadpisać własny język. Dzięki nim chce zmienić się w kogoś innego. Dlatego tak chętnie uczy się nowych słów i próbuje wyłuskać znaczenie wszystkich kolejnych synonimów. Z tego samego powodu zależało mi, aby pokazać Paryż w jak najbardziej paryski sposób. Gdy Yoav przechadza się po mieście, znajduje się w jego najbardziej charakterystycznych miejscach.
Synonimy" to opowieść o młodym mieszkańcu Izraela, który przeprowadza się do ParyżaMateriały prasowe / Aurora Films
W tym samym kontekście wiedziałem, że bohater będzie musiał spotkać na swojej drodze bohaterów na wskroś paryskich. Swoisty archetyp francuskiej pary. Postaci niczym z kart powieści, czy kadrów słynnych filmów. Chciałem w ten sposób nie tylko zdekonstruować pewne prawidła często rządzące kinem z tego rejonu, ale także upodobnić film do ponadczasowej przypowieści, na którą składają się dość typowe elementy. Motyw trójkąta miłosnego jest często jednym z nich. Wydało mi się więc to wręcz idealny punktem startowym dla opowieści.

W tym kontekście ciekawe jest jednak, że pozostawiasz orientację seksualną swojego bohatera w sferze dwuznaczności. Dlaczego zdecydowałeś się zrobić to w ten sposób? Czy aby pokazać, że postrzeganie orientacji jest kolejną z rzeczy z których bohater chce się oswobodzić czy może kryje się za tym jakiś inny powód?

Uważam, że życie jest najciekawsze właśnie w tych momentach, które pozostają dwuznaczne, niedookreślone i trudne do prostej weryfikacji. To właśnie w takich chwilach toczy się prawdziwe życie i uwydatniają realne ludzkie problemy. Yoav po przeprowadzce do Paryża jest niczym płótno na nowo pokryte białą farbą. Musi znów zbadać co mu się podoba, zredefiniować siebie, zbudować na nowo. W tym kontekście relacja z Emilem i Caroline również pozostaje niedookreślona. Wszyscy bohaterowie czują wzajemną fascynację. Niejasne jest jednak czy Yoav bardziej chciałby być z Emilem czy raczej „być Emilem”. Czy kieruje nim pożądanie czy raczej chęć przeistoczenia się w „prawdziwego Francuza”?

To, co dzieje się później - sposób w jaki rozwija się ta relacja, pokazuje właśnie, że jego działania miały na celu sprawdzanie i zbadanie tego tematu. Były próbą zobaczenia co wydarzy się, gdy zrobi konkretną rzecz. Warto też zauważyć, że w wielu momentach bohaterem rządzą różnego rodzaju impulsy, nachodzą go różne myśli i wielokrotnie działa instynktownie. Nie potrafi sprecyzować jednak skąd pochodzą jego myśli, ani powiedzieć dlaczego dokładnie robi to, co robi. Musi próbować, żeby się tego dowiedzieć.
Zwiastun filmu "Synonimy" YouTube / AuroraFilmsPl
Ciekawią mnie także decyzje, związane z wyglądem i stylem bohatera. Yoav rozpoczyna film z kolczykiem w ustach. Później większość produkcji chodzi w charakterystycznym musztardowym płaszczu, który jest tak wyrazisty, że momentami wydaje się, jakby sam był osobnym bohaterem filmu. Co stało za doborem tych konkretnych elementów?

Pojawienie się kolczyka na początku opowieści było celowe i ciekawe z wielu różnych powodów. Z jednej strony idealnie wpisywało się w wątek trudności z prawdziwym oswobodzeniem się z własnej przeszłości. W wizualny i namacalny sposób pokazywało, że jakkolwiek nie będziemy próbować zanegować jej elementów, zawsze zostanie po niej ślad. Niezwykle podobało mi się też to, że bohater, chcąc podziękować Emilowi za pomoc, oddaje mu jedyną fizyczną rzecz, którą w tym momencie posiada. Podkreślało to pewną równość między bohaterami i budowanie ich więzi.

Zależało mi też, aby zagrać z oczekiwaniami widza. Już na początku opowieści ich zaskoczyć. Celowo tak mocno uwypukliłem kolczyk w pierwszych scenach, aby widz nie tylko go dostrzegł, ale też pomyślał, że teraz musi się w pełni do niego przyzwyczaić, gdyż spędzi z nim kolejnych kilka godzin. Kiedy więc kolczyk znika kilka minut później, jest to pierwsze zaskoczenie i oznaka, że wszystko się może zdarzyć. Na dodatek - jest coś niezwykle ciekawego w sposobie, w jaki przedmioty charakteryzują bohaterów. Widząc taki element, od razu, często nieświadomie, zaczynamy charakteryzować postać w swojej głowie.

Z tego samego powodu ważny był też charakterystyczny płaszcz. On również posiada wiele znaczeń. Sądzę, że jest coś niezwykle ciekawego, że Emile dając bohaterowi właśnie taki ubiór nie tylko pomaga mu wrócić do społeczeństwa (dając mu atrybuty potrzebne do funkcjonowania w grupie), ale jednocześnie zapobiega jego pełnej integracji. Yoav w musztardowym płaszczu nigdy nie stanie się typowym Francuzem. Chociażby dlatego, że nawet idąc wśród tłumu na Polach Elizejskich, będzie z daleka wyróżniał się na tle pozostałych osób. Płaszcz staje się przez to czymś na wzór stroju superbohatera. Czymś, co od razu wyróżnia człowieka, podkreślając jego odmienność. To zresztą wiąże się ze swoistą tragedią superbohaterów. Z jednej strony są oni w jakiś sposób lepsi od zwykłych ludzi. Z drugiej właśnie te cechy uniemożliwią im pełną integrację ze społeczeństwem.
Materiały prasowe / Aurora Films
Język odgrywa ogromnie ważną rolę w twoim filmie. Nie chodzi mi tylko o język mówiony, ale także o język kina i specyficzny sposób filmowania i prowadzenia kamery. Czy możesz powiedzieć mi nieco o rozmowach z operatorem, Shaim Goldmanem oraz decyzjach, które wspólnie podjęliście?

Nie jest tajemnicą, że film niejako bazuje na moich własnych doświadczeniach. Gdy przeprowadziłem się do Paryża, często robiłem notatki na temat różnych przeżyć, impresji, czy stanów emocjonalnych, w jakich w danym momencie się znajdowałem. Były one próbą zapisu swoistego ruchu mentalnego, egzystencjalnej melodii. Posiadały własny rytm, wibrację. Kiedy więc zdecydowałem się zrobić film "Synonimy", chciałem uchwycić podobny chaotyczny styl myślenia i działania. Tę specyficzną wibrację, związaną z życiem w Paryżu. Z tego powodu zdecydowałem się celowo mieszać różne sposoby filmowania i pomysły na prowadzenie konkretnych scen.

Na dodatek przy pracy z Shaim Goldmanem wykorzystaliśmy dwie różne kamery, aby spotęgować uczucie różnorodności odczuć. Zależało mi bowiem na tym, aby praca kamery oddała w jakiś sposób nie tylko nastrój sceny, ale też niejako stała się uczestnikiem zdarzeń. Przedmiotem, który jednak niczym człowiek empatycznie współodczuwa emocje bohaterów i potrafi uchwycić panujący wokół nich klimat.

Powiedziałeś, że "Synonimy" to opowieść po części biograficzna. Ty również opuściłeś Izrael i przeprowadziłeś się do Paryża. Chciałem zapytać dlaczego zdecydowałeś się właśnie na ten kraj i na to miasto?

Kiedy opuszczałem Izrael wiedziałem, że nie mogę przeprowadzić się do miejsca neutralnego. Potrzebowałem przenieść się do kraju, który będzie kompletną przeciwnością Izraela. Jak czerń i biel. Uważam, że Francja jest właśnie takim miejscem. Myślę, że są to państwa, które związane są ze sobą w szczególny sposób, właśnie przez to, że są swojego rodzaju dwiema stronami jednego medalu. Mam wrażenie, że czymkolwiek gardzi się w jednym z nich, jest to celebrowane w drugim. I na odwrót. Cokolwiek uznane jest za piękne w jednym, w drugim uchodzi za obsceniczne.

W tamtym momencie mojego życia taka drastyczna odskocznia była mi potrzebna. Na dodatek już wtedy znałem trójkę wielkich Francuzów. Wydawało mi się, że wszyscy mieszkańcy tego kraju muszą więc znajdować się gdzieś w trójkącie tych postaci: Napoleon Bonaparte, Zinedine Zidane, Jean-Luc Godard. Musiałem tam pojechać, by przekonać się którego z nich spotkam na swojej drodze.

Materiał prasowy Aurora Films