Po jego debiucie do wydawnictwa pukali żandarmi i prokurator. Były oficer WSI znów chwycił za pióro
W nowej pracy oficer wojskowych służb specjalnych musi nie tylko grać w kotka i myszkę z innymi agentami po obu stronach Oceanu Atlantyckiego, czy użerać się z wojskowym "betonem" i dwulicowymi "kolegami" z Firmy. Przyjdzie mu również wrócić do nierozwiązanej w przeszłości zbrodni, której sprawca ma mieć dostęp do tajemnic PRL-owskich służb.
"Hajlajfu", książki zrodzonej ze współpracy Kafira i dziennikarza Łukasza Maziewskiego, nie sposób łatwo zaszufladkować gatunkowo. Powieści najbliżej oczywiście do historii szpiegowskich, w których intrygi mnożą się w tempie iście ekspresowym, a twardzi, głównie męscy bohaterowie prześcigają się w tym, kto kogo ogra i czyje będzie na wierzchu.Była naga od pasa w górę. Martwa i biała. Chyba cała krew, jaką miała w ciele, spłynęła na wycieraczkę pod jej nogami. Była też na szybach, klamkach i chyba nawet zagłówkach. Nad lewą piersią miała głęboką ranę, ale więcej krwi wypłynęło z jej rozciętego gardła. Rozchlastanego, rozerżniętego tak okropnie, że było to aż groteskowe.
W swojej najnowszej książce były funkcjonariusz służb wojskowych sięga po motywy znane z najkrwawszych kryminałów. W pierwszym rozdziale powieści (czasy, gdy Sztylc służy jeszcze jako żołnierz batalionu rozpoznawczego na poligonie w Orzyszu) serwuje bestialski mord, by później pociągnąć ten wątek, zmieniając go w pościg za sadystycznym seryjnym zabójcą.
Nie ma co się oszukiwać – "Hajlajf" to nie jest lektura dla grzecznych chłopców. Postacie klną jak szewc, nie wylewają za kołnierz (delikatnie mówiąc, choć do Białorusinów jeszcze trochę im brakuje) i mają swoje za uszami, choć nie można powiedzieć o nich, że są bandą zdemoralizowanych trepów, którzy nie kierują się w życiu żadnymi wartościami.Sytuacja była patowa. Służby niby sobie ufały, niby współpracowały, ale tak na wszelki wypadek za mordy się trzymały. [..] Ta jedna fotografia, zdobyta dzięki przytomności umysłu Sztylca, sprawiała, że CIA było na łasce i niełasce Polaków. Oczywiście była to sytuacja komfortowa... ale tylko pozornie, bo Centralna Agencja Wywiadowcza nie lubiła być na łasce i niełasce.
Jak tłumaczy Kafir, swoją wymyśloną, ale też przeplataną faktami fabułą chciał uzmysłowić czytelnikom, że "w WSI służyli tacy ludzie, jak w całej armii – dobrzy, źli, lepsi i gorsi, ale na pewno nie głupi". Anonimowy autor nie wybiela zatem zlikwidowanej wojskowej służby, ale też nie odmawia jej skuteczności, pokazując, że jej czarny obraz to zbyt duże uproszczenie.
Co ciekawe, z finału najnowszej książki Kafira wynika, że autor niczym w dobrym filmie sensacyjnym zostawił sobie furtkę na ciąg dalszy. Pytania, czy zdecyduje się na kontynuację losów Sztylca i czy tym razem nie zdradził jakieś narażającej go na wizytę żandarmów ściśle tajnej informacji, pozostają na razie otwarte. Czas pokaże, bo "Hajlajf" jest już w księgarniach.– Gratuluję, Radek. Naprawdę zapracowałeś na ten awans – powiedział śmiertelnie poważnie i uścisnął rękę Sztylca. Ten pomyślał, że jeśli siwiejący oficer ma jeszcze coś w zanadrzu, to chyba tylko to, że po majorze zostanie bezpośrednio szefem sztabu. Wciąż był zdziwiony, a nawet wystraszony, ale zamknął już usta, a nawet był w stanie wydukać: – Ku chwale ojczyzny.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona