Tak Kaczyński traci władzę. Po wyborach dostał dwa potężne ciosy

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Plan w PiS-ie był prosty: do wyborów Mariana Banasia chowamy w szafie, jak cztery lata temu Macierewicza, po wyborach wraca z urlopu i składa dymisję, po której stary Senat wybiera nowego prezesa NIK. I po sprawie.
Jarosław Kaczyński ma problem po wyborach Fot. Sławomir Kamiński / AG
Marzenia o większości kwalifikowanej
Żeby plan ten mógł się powieść, PiS musiał mieć większość w obu izbach parlamentu. Dodatkowo Kaczyński grał na 276 mandatów niezbędnych do odrzucania weta prezydenta. Plan jednak udał się tylko w jednym punkcie, dlatego pierwsze słowa prezesa podczas wieczoru wyborczego były tak zachowawcze: wygraliśmy, ale zasługujemy na więcej. Jakie to typowe dla Kaczyńskiego i tego obozu – gdy obrywają, suweren ich nie rozumie.

Te zachowawcze słowa prezesa nie były jedynie wynikiem exit-poll IPSOS-u. PiS przez całą elekcję i bezpośrednio po niej miał pełną kontrolę nad jej wynikami. Cel był jeden: w razie niepowodzenia chodziło o przewagę czasową nad innymi. Zatrudnili więc armię sygnalistów, których zadaniem było przekazanie do centrali wyników wyborów natychmiast po ich policzeniu i wywieszeniu. Inaczej wyjaśnić się nie da faktu, że już w poniedziałek o 8:27 jeden z internautów powiązany z PiS podał na Twitterze dokładne wyniki wyborów łącznie z dokładną liczbą mandatów. Przypomnę – PKW podała oficjalne wyniki włącznie z liczbą mandatów około 20:25 tego samego dnia.


Nie twierdzę, że wybory zostały przez obóz władzy skręcone, ale rzecz wydaje mi się co najmniej dwuznaczna i dziwna. To że Opozycja nic z tym nie zrobiła, przynajmniej oficjalnie, pominę milczeniem. Jeśli zatem uznać, że to jednak była szeroko zakrojona akcja zbierania danych, można wysnuć logiczny wniosek, że PiS wcale nie był pewny wyników wyborów i chciał mieć przewagę nad całą resztą, aby móc podjąć działania wyprzedzające. Przeniesione posiedzenia Sejmu i Senatu po coś w końcu były zaplanowane.

Współpraca i konsensus, słowa wyciągnięte z lamusa
PiS-owi plan układał się świetnie, ale tylko do pewnego momentu. Najpierw wymknął się Kaczyńskiemu z rąk Senat, następnie Banaś. Jak bardzo kluczowa dla obozu władzy jest Izba Refleksji, świadczy fakt gorączkowego poszukiwania chętnego senatora do zmiany barw. Widoczna nerwowość w PiS-ie, a także niespotykane od długich lat wypowiedzi o konieczności współpracy i konsensusu (w ustach Kaczyńskiego brzmi to naprawdę paradnie po czterech latach tolerowania ledwie tych wszystkich zdradzieckich mord, animalnych elementów, komunistów i złodziei) wskazują na jedno: prezes otrzymał cios, którego pewnie się spodziewał, ale w niego nie wierzył.

Moja ulubiona wypowiedź Kaczyńskiego z ostatnich dni to ta, w której oznajmił światu, iż jeśli nie uda się PiS-owi przekupić żadnego senatora, przyjdzie mu działać zgodnie z prawem. Naprawdę przednie. Przez 4 lata słyszeliśmy fałszywą narrację, że PO nie chciała pogodzić się z wynikiem wyborów z 2015 roku, czyli z decyzją, jak powtarzało z uporem maniaka PiS, suwerena. Gdy w 2019 roku Opozycja wygrała w Senacie, PiS ma nagle problem, aby to uznać, a przecież to również decyzja suwerena. Tak właśnie wygląda relatywizm PiS-u.

A z tym podebraniem będzie trudno, bo Kosiniak-Kamysz głowę położył na stole, że żaden z senatorów nie da się skorumpować politycznie, Schetyna zwołał pilne spotkanie z senatorami KO, a Wadim Tyszkiewicz reprezentujący senatorów niezależnych, startujących w wyborach pod ochronnym parasolem Opozycji, także zapowiedział wierność zasadom.

Ta polityczna korupcja jest też o tyle trudna dla PiS-u, że jednomandatowe wybory do Senatu rządzą się innymi prawami niż wybory do sejmików. W Senacie będzie więc dużo trudniej znaleźć drugą lub drugiego Kałużę. Ostatnia możliwość, to szantaż polityczny teczką lub teczkami. Jeśli PiS nie przeciągnie nikogo na swoją stronę, w zasadzie będziemy mogli być pewni, że opozycyjne Senatorki i Senatorowie obecnej kadencji są czyści jak łza.

Już tam chłopcy ministra Kamińskiego działają. Pamiętać trzeba o jednym – wygrana Opozycji w Senacie ma bardzo duże implikacje jednoczące, szczególnie cenne przed wyborami prezydenckimi, które będą dla obu stron polskiej sceny politycznej niczym innym, jak tylko swego rodzaju egzystencjonalnym dylematem z III aktu Hamleta.

Nietykalny Banaś
Drugim wielkim ciosem dla prezesa jest pancerny Marian, a w zasadzie wojna wewnątrz obozu Zjednoczonej Prawicy, której Banaś jest jedynie przyczynkiem. Moja teoria jest taka, że kryształowy szef NIK zażądał od Kaczyńskiego gwarancji nietykalności (którą przed wyborami dostał), ale po wyborach nieoczekiwanie urosły w siłę przystawki PiS i zaczęły mocno wierzgać. Glejt Kaczyńskiego stal się niepewny, więc Banaś uciekł w prezesurę NIK i przyczajony czeka.

Czas biegnie, 12 listopada musi się najpóźniej zebrać nowy Senat, do tego dnia można bez problemu pilnie zwołać stary, aby szybko wybrać nowego prezesa NIK, jeśli Banaś osiągnie to, co chce i w końcu dymisję złoży. Marszałek Karczewski co prawda ogłosił, że czwartek 18 października był ostatnim dniem posiedzenia obecnego Senatu, ale co to dla PiS-u jest złamać kolejną obietnicę czy dane słowo? Nie szkoda przecież róż, gdy płonie las.

Wszystko zatem jeszcze wydarzyć się może. Niestety wobec słabości Koalicji Obywatelskiej, dobrze już opisanej i zdiagnozowanej, obóz władzy może się pokonać tylko na dwa sposoby: albo nie wytrzyma obciążeń socjalnych wobec nadchodzącego spowolnienia gospodarczego, albo rozsadzi go wewnętrzna wojna podjazdowa. Obecnie na plan pierwszy wysuwa się ten drugi scenariusz, więc kto wie, może czekają nas wkrótce kolejne wybory? Te byłyby jednak powtórką z 2005 roku, a ta trauma siedzi w głowie Kaczyńskiego, niczym nieznośna drzazga w palcu. Chińczycy mówią: obyś w ciekawych czasach żył. W takich właśnie żyjemy.