Dotarliśmy do pierwowzoru fałszywego księdza z "Bożego ciała". Jest wściekły na twórców filmu

Bartosz Godziński
"Boże ciało" przedstawia historię młodego chłopaka, który podszywał się pod księdza w wiosce. Robił to tak dobrze, że zapełniał wiernymi cały kościół. Fabuła filmu Jana Komasy została oparta na autentycznej historii Patryka. Mężczyzna czuje się oszukany, bo nie nikt nie pytał go o zgodę. – Przecież gdyby nie ja, to tego filmu by nie było – mówi w rozmowie z naTemat.
Film "Boże ciało" został zainspirowany prawdziwą historią. Pierwowzór księdza jednak nie jest zachwycony Fot. Andrzej Wencel / Aurum Film
Patryk ma w tym momencie 27 lat i założył rodzinę. Dowiedziałem się o tym zupełnie przypadkowo - tak jak i oni o "Bożym ciele". Natknąłem się w internecie na komentarz jego żony, która była zaskoczona tym, że... ktoś kręci film o jej mężu. Udało mi się porozmawiać z "oryginalnym fałszywym księdzem" nie tylko o kinowym przeboju, ale i o tym, jak potoczyło się jego życie po dwumiesięcznej posłudze w Budziskach.

Jak zareagował pan na informacje o filmie "Boże ciało"?

Poczułem się oszukany.

W jaki sposób?

Już 6 lat temu scenarzysta przeprowadzał ze mną rozmowę potrzebną do pracy na studia. Tak mi powiedział, a ja byłem młody i się zgodziłem. Potem w "Wyborczej" pojawił się artykuł o mnie ze zmienionym imieniem "Kamil, który księdza udawał", a później ten człowiek wydał jeszcze książkę "Kazanie na dole".


Teraz z kolei jestem w szoku, że powstał jeszcze film. Uważam, że przed zdjęciami ktoś powinien się chyba do mnie udać z pytaniem, czy może coś takiego zrobić. Nikt tego nie zrobił. I nie chodziło mi o żadne pieniądze. Chodziło o czyste o sumienie. Przecież gdyby nie ja, to tego filmu by nie było.
Nieoficjalnie dowiadywałem się, że twórcy nie chcieli pana wciągać, tylko inspirować się historią, ale też podobno sam pan nie chciał się angażować.

Nie, nikt się ze mną nie kontaktował. Poza tym widziałem ten film i jest on zupełnie o mnie, z wyjątkiem pobytu w poprawczaku. Rozmawiam ze swoim mecenasem, czy nie złożyć pozwu. Mam też propozycje nakręcenia dokumentu. Rozważam je.

A czy nie uważa pan, że również i pan oszukał mieszkańców Budzisk?

Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiłem. Niektórych pewnie uraziłem, za co serdecznie i z całego serca przepraszam. Oszukałem ich, ale nie do końca świadomie. Miałem 18 lat. Pokazałem, że młody człowiek też się może modlić do Boga. Większości dałem nadzieję do życia.

Sam byłem wychowany w biednej, ale pobożnej rodzinie. Nigdy nie poszedłem tam dla kasy, jak większość duchownych. Wszystkie pieniądze, które dostawałem od ludzi, przekazywałem proboszczowi. Niektórzy ze mnie szydzą i pytają, ile na tym zarobiłem. Nic.

Raz przyszła do mnie kobieta. Powiedziała, że ma pięcioro dzieci i właśnie straciła męża. Dodała: "Proszę księdza, ja nie mam nawet złotówki, czy ksiądz odprawi mszę?". Pamiętam, że z własnych pieniędzy zapłaciłem za ten pogrzeb, bo proboszcz nie chciał tego zrobić.



Wierzę w Boga, ale inaczej wyobrażam sobie Kościół. Nie taki, gdzie księża jeżdżą mercedesami. Pan Jezus chodził boso. Sam tam wszędzie chodziłem na piechotę, nawet nie miałem tam samochodu. A frekwencja w kościele, w którym działałem, wzrosła o 45 proc. Do konfesjonału do proboszcza szło 5 osób, a do mnie na spowiedź ustawiały się kolejki na 50 osób.

To wszystko chyba świadczy o tym, że miał pan do tego dryg, prawda?

Młody byłem, myślałem inaczej. Teraz mam rodzinę i dzieci. Jednak nigdy nie odszedłem od tej wiary. Odszedłem od Kościoła, bo poznałem go od wewnątrz. Poznałem też księży, którzy nie powinni nimi być. A kiedyś byłem nimi zafascynowany, nie mogłem powiedzieć złego słowa. Tymczasem to mnie Kościół traktuje jak wroga.

Ludzie nie wierzą już w Kościół, w którym bogiem jest pieniądz. Przychodzi pan do kościoła, bo chce pan zamówić mszę świętą za spokój duszy członka rodziny. Słyszy pan wtedy odpowiedź, że "Proszę pana, ludzie dają od jednej duszy nie mniej niż 50 złotych". Czyli jeśli chcę mszę za całą rodzinę, to muszę wydać kilkaset złotych, a ksiądz jest jeden. To nie jest mój Kościół.

Nie chodzę do kościoła odkąd skończyłem swoje, że tak powiem, kapłaństwo. Sam się modlę i sam się spowiadam przed Bogiem. Wiem, że świata już nie zbawię. To wysoko postawieni kapłani powinni zacząć zmieniać siebie, a nie wiernych. Ci im nie ufają. Ksiądz pyta nastolatka: "Wierzysz w Boga?", "Tak wierzę", "A chodzisz do kościoła?", "Nie...", "Dlaczego?", "Bo ksiądz każe mi przychodzić z jakimiś indeksami, a ja tego nie chce".

Jak tak naprawdę skończyła się pana misja w Budziskach?

Sam się przyznałem. Ludziom, nie proboszczowi. Nieżyjący już proboszcz na początku rzeczywiście nie wiedział kim jestem, ale później doskonale z tego zdawał sobie sprawę. Wiedział jednak, że robię to dobrze. To nie jest przecież tak, że ja wchodzę do banku i mówię, że jestem kasjerem, proszę mnie wpuścić do skarbca.

Czytałem, że został pan skazany za podszywanie się za księdza...

Dostałem grzywnę. Nie zostałem ekskomunikowany, jak pisano w mediach. To by musiała być decyzja Stolicy Apostolskiej, a żadnego listu z Watykanu nie dostałem. Biskup, owszem, nałożył mi karę, ale ją już zdjął.

A co ze ślubami lub chrztami, których pan udzielił? One są ważne?

A jeśli ksiądz jest pedofilem lub ma dzieci, to msza jest ważna? No właśnie. Nie byłem święcony na księdza, nie miałem uprawnień, ale przygotowywałem się do liturgii, modliłem się i zachowałem wszystkie prawa kanoniczne. Msza jest wtedy ważna, ale niegodziwa.

Ja w wieku 18 lat już znałem całą strukturę kościoła i naprawdę chciałem zostać księdzem. Nadal nie potrafię przejść obok człowieka obojętnie i mu nie pomóc. Mi pokazano Kościół pełen zachłanności i nienawiści. A przecież Jezus mówił: "Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim". Czy ksiądz by tak zrobił? A ja tego właśnie uczyłem.

Nie pisałem sobie kazań wcześniej. Z internetu lub z książki. To wszystko do mnie przychodziło przed samą mszą, w czasie kiedy zaczynałem czytać Ewangelię. Wielokrotnie nagrywałem swoje kazania, bo to było dla mnie coś niezwykłego. Potrafiłem nawet wprowadzić krowę do kościoła.

Jak to krowę?

Pożyczyłem ją od sąsiada i przyprowadziłem ją na kazanie dla dzieci. To było nawiązanie do przypowieści o Arce Noego. Zabierano na nią po parze z każdego gatunku. I mówiłem maluchom, że ja przyprowadziłem krowę, która ze mną wejdzie do królestwa. Czemu? Bo jest to stworzenie boże. "Jeśli będziemy żyli zgodnie z Ewangelią, to wszyscy tam wejdziemy, razem z tą krówką" - mówiłem. Dzieciom trzeba tłumaczyć inaczej. Nie tylko słowami.

A jak się potoczyło pańskie życie potem?

Bardzo zbłądziłem. Byłem przygnieciony tym całym Kościołem. Mam dużo księży znajomych, którzy mnie po prostu odrzucili. Zostałem sam jak palec. Jednak tylko ludzie mnie odtrącili. Pan Bóg już nie. Cały czas z nim rozmawiam.

Nie miałem przyjaciela, z którym mógłbym wtedy porozmawiać osobiście. Uciekłem w alkohol. To nie było łatwe, bo nigdy nie chciałem źle mówić o Kościele, który jest domem Boga. Jednak oni mnie zostawili. Dotarły do mnie wtedy słowa z Biblii, że nie potrzebuję drugiego człowieka. To Jezus jest drogą, prawdą i życiem.

Udało się jednak panu otrząsnąć z nałogu i znaleźć drugiego człowieka. Ma pan żonę i dzieci.

Nie mam ślubu kościelnego, bo Kościół mi go też nie da. Moja żona nie jest aż tak wierząca jak ja, ale nie utrudnia mi kontaktu z Bogiem. Ma inne poglądy dotyczące religii. Szanuję to w niej. Swoim dzieciom próbuję pokazać Boga miłosiernego, a nie Boga, który jest mamoną. Próbuję pokazać Kościół bez księży, bo młodzi ludzie ich się najzwyczajniej w świecie boją. Ksiądz jest zwykłym człowiekiem. Pan Jezus wybrał apostołów, ale ich nie święcił. To wymysł Kościoła.

A gdzie pan teraz pracuje, jeśli wolno spytać?

Pracuję jako mistrz ceremonii pogrzebowych.

Czyli poniekąd kontynuuje pan swoje powołanie?

W pewnym sensie tak. Również śpiewam i modlę się. Tego nikt mi zabronić nie może.

Aktualizacja: po publikacji wywiadu rozpętała się medialna burza. Głos zabrali twórcy "Bożego Ciała". Więcej przeczytacie o tym tutaj.