Od tych listów mogło zależeć życie wielu kobiet. W 2015 roku rząd je... zlikwidował

Aneta Olender
Jeszcze kilka lat temu kobiety z małych miejscowości przyjeżdżały do szpitali na mammografie autokarami, dziś w centrach onkologii trudno jest spotkać takie "wycieczki". Profilaktyka w Polsce jest niewystarczająca, wciąż mamy też problem ze świadomością społeczną. O tym, co przyczyniło się do tego, że wskaźniki umieralności na raka piersi rosną w naszym kraju, mówi w rozmowie z naTemat konsultantka krajowa w dziedzinie pielęgniarstwa i była koordynatorka profilaktyki nowotworowej na Warmii i Mazurach Beata Ostrzycka.
Beata Ostrzycka była szefową Wojewódzkiego Ośrodka Koordynującego badania profilaktyczne na Warmii i Mazurach. Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta
Wskaźniki umieralności na raka piersi malały do 2012 roku. Co się stało, że dziś z tego powodu znowu umiera coraz więcej kobiet?

Do 2012 roku wskaźniki rzeczywiście malały. W roku 2005, kiedy został wprowadzony Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych, podjęto naprawdę olbrzymie działania.

W każdym regionie powstały Wojewódzkie Ośrodki Koordynujące, które musiały pilnować profilaktyki i zgłaszalności. Myślę, że przez te pierwsze lata od wprowadzenia programu, kiedy ta praca była już ukierunkowana, poukładana, ewidentnie było widać, że coś się ruszy, bo najważniejsza, a zrazem najtrudniejsza jest zmiana mentalności, zmiana myślenia polskiego społeczeństwa.


Jednak efekty są inne.

W 2015 roku zaprzestano wysyłki zaproszeń na badania profilaktyczne, na mammografię, do polskich kobiet. Bardzo tego żałuję. Być może te działania nie były na takim poziomie, jakiego oczekiwaliby rządzący, ale od czegoś trzeba było w Polsce zacząć. Mamy przecież ogromne spóźnienie w profilaktyce, braki w tej kwestii, jesteśmy w ogonie Europy.

Część z pań, które otrzymywały taki list, uznawała, że to coś w rodzaju wezwania, więc po prostu przychodziła. To dobrze działało w mniejszych miejscowościach i na wsiach, kobiety przychodziły z zaproszeniem do mammobusu.

Poza tym te działania były wsparte spotami w telewizji, prowadzone były kampanie informacyjne i edukacyjne w mediach. Dobrze zorganizowana była też współpraca Wojewódzkich Ośrodków Koordynujących z samorządami. I wójtowie, i sołtysowie, i burmistrzowie byli zaangażowani w działania profilaktyczne.

Zaproszenia budowały też dobre wzorce. Dorastająca młodzież widząc te, które otrzymywały ich mamy, egzekwowała realizację badań: "Mamo, a byłaś na tym badaniu?", "Dlaczego schowałaś to zaproszenie do szuflady?".

Czyli dziś problemem jest profilaktyka? Ktoś może przecież powiedzieć, że te zaproszenia to tylko jakieś świstki, które trafiały do skrzynki, nic takiego.

Od tego listu mogło zależeć życie. I takie sytuacje się zdarzały. Gdy kobiety pojawiały się na mammografii i rzeczywiście okazywało się, że mają nowotwór, to naprawdę były objęte natychmiastową opieką.

Niejednokrotnie nie zdążyły się zorientować, a już były po diagnostyce pogłębionej, po biopsji. Często mówiły: "A ja nawet nie wiem, a tu mi kazali iść, tu byłam, tam byłam i już mam termin na operację". To było bardzo ważne. Żadna pani nie została pozostawiona z problemem.

Dlaczego w takim razie tego zaprzestano?

Taka decyzja zapadła wśród rządzących. Zdecydowano, że była za mała efektywność programu i nie będzie już zaproszeń, że nie będzie Wojewódzkich Ośrodków Koordynujących, które funkcjonowały przy centrach onkologii. Zadania związane z profilaktyką zostały przekierowane do Urzędów Marszałkowskich, ponieważ pojawiła się możliwość finansowania tego zadania z pieniędzy unijnych. WOK-i były finansowane z budżetu państwa. Dziś Urząd Marszałkowski ogłasza konkurs na realizację programów zdrowotnych.

WOK-i działały dobrze?

Myślę, że uznano, że właśnie nie do końca dobrze działają. Można było jednak wprowadzić jakieś działania naprawcze, korygujące, zamiast je likwidować. Chociaż akurat nasz warmińsko-mazurski był wiodącym ośrodkiem. Mieliśmy duże osiągnięcia w tak trudnym województwie.

Nie dość, że jest duże bezrobocie, to jeszcze wiele osób mieszka w rozbitych, małych miejscowościach i wsiach, a jednak udało się. Największy sukces odnieśliśmy, jeśli mowa o zgłaszalności kobiet do badań. Wskaźniki dobiegały nawet do 50 proc. wykonań w uprawnionej populacji, w tzw. interwale.

Jeśli chodzi o cytologię, to było podobnie. Pamiętam rok 2007, gdzie był największy pik, którego później nikt w Polsce nie przebił. 41 proc. wykonań w programie profilaktyki raka szyjki macicy.

Wojewódzkie Ośrodki Koordynujące były powołane przez Ministerstwo Zdrowia sensu stricte po to, aby prowadzić takie działania, które będą powodowały zwiększenie świadomości społeczeństwa na temat w ogóle profilaktyki i dbania o zdrowie. Miały za zadanie podnosić zgłaszalność.  

Ich zadaniem było także kontrolowanie ośrodków realizujących świadczenia i monitorowanie losów tych kobiet, czyli jeżeli była skierowana do dalszej diagnostyki, bądź wykryto u niej chorobę nowotworową, to zadaniem WOK-u było obserwowanie, co się z nią dzieje.
Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Bez takiej, pracy, pukania do drzwi kobiet, sytuacja wygląda inaczej?

Minęły ponad 4 lata lat od kiedy zlikwidowano WOK-i i jest gorzej. Słyszę w ośrodkach mammograficznych: "Gdzie te czasy, kiedy tyle kobiet tutaj przyjeżdżało? Gdzie te czasy?". Wtedy widać było efekty.

Kobiety, które przyjeżdżały do szpitali autokarami, mam na myśli taką zorganizowaną podróż z np. jednej wioski, to też była zasługa WOK-ów?

Tak. Zaczęło się na Warmii i Mazurach. Biorąc z nas przykład inne ośrodki również zaczęły tak działać. Chodziło o to, żeby mobilizować mniejsze grupy po 20, 30, 40 kobiet. We wsiach uruchamiano osoby do współpracy z Wojewódzkimi Ośrodkami Koordynującymi, które były liderami, które namawiały panie do skorzystania z badania. To była naprawdę misterna praca.

Czasami liderem był sołtys danej wsi, ponieważ miał duże poważanie. WOK nawiązywał z nim współpracę i dzięki temu te autokary dojeżdżały. Część sponsorowała gmina, ale były na to również przeznaczone środki z ministerstwa. Chodziło o edukację. O edukację szeroko pojętą, która miała zmieniać postawy zdrowotne.

Dyrektorzy szpitali, w których były aparaty mammograficzne, chętnie współpracowali, ale problemem były zawsze same kobiety. One nie chciały przyjeżdżać. Zdarzało się, że zapisało się 30, a przyjeżdżało 20, bo kilka skapitulowało przed przyjazdem.

Kiedy jednak wracała grupa i mówiła, jak to wszystko wyglądało, że czekając na badanie mogły wysłuchać ciekawego wykładu, że była nauka samobadania piersi, nauka makijażu z wizażystką, że była brafitterka, która mówiła, jakie biustonosze nosić, jak je prawidłowo dobrać do kształtu i wielkości piersi, jak w ogóle dbać o te piersi, to te koleżanki, które nie przyjechały za pierwszym razem, później koniecznie chciały wybrać się na tą zdrowotną wycieczkę.

Na pewno można było ulepszać pracę WOK-ów, zmieniać, modyfikować, wprowadzać działania korygujące, żeby WOK-i lepiej pracowały, ale decyzja o likwidacji myślę, że chyba zapadła za szybko, może byłą podjęta zbyt pochopnie.

Profilaktyka, edukacja jest tak ważna, bo wiele kobiet nadal uważa, że badania są niepotrzebne. Boją się badań? Nie są świadome?

Spotykałam się często z takimi stwierdzeniami: "No i co z tego, że mam, ale może mi to przejdzie, może rozejdzie się po kościach". To była naprawdę bardzo ciężka praca, żeby namówić te panie do badań, których przecież nigdy nie wykonywały, żeby uświadomić im, że choroba może nie rozwinąć się gwałtowanie i prędko, ale jednak chodzi tu o czas potrzebny do tego, żeby żyć. Komórki nowotworowe jeżeli już się uaktywniły, to każdego dnia jest ich tylko więcej, nie mniej. Więc czas jest tu na wagę życia.

Profilaktyka obejmuje zdrową populację, więc ważna jest to, że na badanie nie idziemy aby dowiedzieć się, że mamy chorobę, ale upewnić się, że jesteśmy zdrowe. Jeżeli już się okaże, że jednak coś się wykryło, to chcemy wykrywać małe zmiany, takie, które tak naprawdę nie dorosły jeszcze do dużych rozmiarów. Wtedy nie mówimy o tym, żeby przedłużyć kobiecie życie, w screeningu (badaniach profilaktycznych) chodzi o to, aby uratować jej życie, a jeśli pojawiają się takie negatywne postawy, to jest to naprawdę bardzo trudne.

Niektóre kobiety mówią: "Wolę nie wiedzieć".

Tak: ja nie chcę wiedzieć, po co tam jechać, jeszcze coś wykryją. Bardzo często jest to też strach przed okaleczeniem. Choroba okalecza, a tego boją się kobiety.

Czy część kobiet nadal wierzy w jakieś dziwne metody leczenia? Choć leczeniem trudno to chyba nazwać.

Pojawiają się różnego rodzaju zioła, okładanie chorych piersi rożnymi mazidłami, papkami. Niektóre kobiety tak długo starały się wykonać zadanie, być może zlecone przez inne znajome, koleżanki, kogoś z rodziny, aż ta pierś była naprawdę nieoperacyjna. Fizycznie nie można było już jej zoperować.

Dlatego właśnie trzeba edukować, a nie ciągle informować. W Polsce nie ma problemu z informacją, bo ona jest naprawdę wszędzie, problemem jest zastosowaniem informacji i przełożeniem jej na czyny. Prosty przykład, picie wody. Wszyscy wiemy, że mamy pić wodę, ale ile osób naprawdę pije jej tyle, ile trzeba?

Po tym jak zlikwidowano Wojewódzkie Ośrodki Koordynujące, kiedy zaprzestano
wysyłać zaproszenia, pojawiła się ogromna luka jeśli chodzi o edukację, o profilaktykę?


Dziś nie ma czegoś takiego. Nie ma zorganizowanej sieci edukacyjnej, szczególnie tej onkologicznej. Niektóre centra onkologii, wiem, że tak jest i we Wrocławiu, i w Bydgoszczy, i w Warszawie, utrzymały pracowników WOK- u i stworzyły centra profilaktyki, czy też działy profilaktyki i promocji zdrowia. Dalsza realizacja działań profilaktycznych prowadzona jest we współpracy z Urzędami Marszałkowskimi, na zasadzie finansowania z grantów unijnych, bo obecnie są na to pieniądze.

WOK-i były zorganizowane, miały czapkę nad sobą, miały czapkę w postaci ministerstwa. Trzeba było składać raporty co 3 miesiące, a wykonywanie zadań przez pracowników było egzekwowane. Ludzie, którzy dziś koordynują programy profilaktyczne nie mają takich uprawnień, jakie mieli ludzie w tamtych ośrodkach.

My mieliśmy dostęp do współpracy z NFZ-m, do kontroli świadczeniodawców. Przechodziliśmy sami cykliczne szkolenia. Mieliśmy Centralny Ośrodek Koordynujący. Dziś nie ma kontroli nad realizacją tego screeningu z ramienia realizatora. Trudno więc mówić, że jest to dobrze robione.

Rośnie i zachorowalność i, umieralność na raka piersi. Kobiety zgłaszają się na badania zbyt późno. W Polsce nie ma takich tradycji, że trzeba robić więcej ze zdrowiem, więcej robimy z chorobą. Szczególnie w krajach UE, które profilaktykę wprowadziły bardzo, bardzo dawno, większy nacisk kładzie się właśnie na zdrowie. Planując długie życie musimy zaplanować również zdrowie.

W Szwecji nawet jeśli kobieta musi pokonać 200 km, żeby przyjechać na badanie – tam nie ma mammobusów – i mimo że musi zapłacić za nie 150 koron, to i tak ponad 90 proc. kobiet tak robi.

Zdrowie publiczne to bardzo ciężka, żmudna, długofalowa praca. 20 lat mniej więcej trzeba by mówić, że nasze zdrowie publiczne się polepszyło.

Jesteśmy jednak na etapie tworzenia Breast Cancer Unit'ów, czyli centrów profilaktyki i kompleksowego leczenia raka piersi. Pierwszy taki ośrodek w Polsce powstał kilka lat temu w Szczecinie. Dziś mamy ich już więcej, ale nie działają one jeszcze w każdym województwie.

Czy to, że dziś częściej diagnozuje się nowotwory, jest też efektem rozwoju medycyny?

Oczywiście, bo dziś wykrywamy też małe raki 0,5 cm i mniejsze, kiedyś udawało się to dopiero, gdy rak miał kilka centymetrów, bo kobiety siedziały w domach. A dzięki wysyłce zaproszeń przychodziły na badania. Możemy w tym przypadku mówić o dużym sukcesie, ale też o tym, że po prostu diagnozujemy więcej nowotworów.

Skoro nowotworowy diagnozowane są szybciej niż kiedyś, oznacza to, że szybciej wdraża się leczenie, więc powinno to przekładać się na mniejszą umieralność, a tak nie jest. Dlaczego?

Umieralność jest większa, bo kobiety nadal zbyt późno kobiety zgłaszają się do lekarza. Obecnie diagnostyka jest szybka i łatwiejsza niż jeszcze jakiś czas temu. Dostęp do onkologa ułatwia karta DILO.

Mamy też dobry system informatyczny, lepszy niż dekadę wcześniej. Zmodyfikowano pracę Wojewódzkich Rejestrów Nowotworów. Kiedyś, gdy ktoś umierał na nowotwór, słabo było to weryfikowane i odnotowywane. Nie zgłaszano zgonów, bo karty zgonów nie miały często nadawanych kodów nowotworowych, mimo że osoba chorowała na nowotwór.

Zatem okazywało się, że pacjenci z rozpoznaną chorobą nowotworową żyją w Polsce nawet 50 lat. Dzięki tym zmianom jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i możemy cieszyć się, że pod tym względem dogoniliśmy inne kraje europejskie.