Jak mu tak wróżka powie, to zwolni pół firmy. Po 15 latach ujawnia kulisy pracy wróżenia w telewizji

Piotr Rodzik
Dzwonią i pytają po porady miłosne albo czy… w ogóle iść do pracy. Magia ezoterycznej telewizji w Polsce w ogóle nie przemija. Są wśród nas tysiące osób, które są gotowe zadzwonić po poradę, chociaż to wcale nie jest tania przyjemność. Zdarzają się i tacy, którzy potrafią wydać 30 tysięcy miesięcznie. Co miesiąc.
Programy ezoteryczne są niezmiennie popularne. Fot. YouTube / kadr z programu TVN "Moc Magii"
Rafał w szeroko rozumianej telewizji ezoterycznej pracował przez piętnaście lat. Nie, nie wróżył. Był menedżerem projektu, czyli osobą, która spinała to przedsięwzięcie od kuchennej strony. W pewnym sensie na wróżeniu zrobił karierę. Był związany zarówno ze znanym wszystkim EzoTV, jak i Polsatem czy TVN.

Bo jeśli wydaje się wam, że największe polskie komercyjne stacje nie podejmują się tematu, to… jesteście w błędzie. Bo kiedy już śpicie, Polsat emituje "Tajemnice losu", a TVN "Moc magii". Schemat działania ten sam. Jest telefon, jest wróżka czy wróż. I ludzkie problemy.


– To jest praca na okrągło, zresztą EzoTV kiedyś było całodobowe. Tylko w Sylwestra był spokój, a święta to był zawsze czas największych żniw. Wigilia, późna noc, i ludzie dzwonili. Załamani, zostawieni, opuszczeni, bez rodzin – wymienia. Przyznaje, że w Polsacie zarywał praktycznie co drugą noc. W tym czasie zdążył się swoje nasłuchać o ludzkich problemach.
Po jajko do wróżki
Rafał nie ukrywa, że na przestrzeni lat profil "odbiorcy" ezoterycznych kanałów zdecydowanie zmienił się. Dawniej dzwoniły głównie osoby starsze, często ze wsi czy z małych miejscowości.

– Dzwoniły te babcie i pytały, dlaczego im się kury nie "niesą". Naprawdę, takie mieliśmy telefony. I wróżka musiała coś na to odpowiedzieć – przyznaje Rafał.

A poza tym? Wiadomo: miłość, pieniądze, zdrowie. Czy wszystko się po prostu ułoży.

Pytam Rafała: skąd u tych babć pieniądze na te wcale nietanie telefony. – To chyba z braku świadomości. Tej opłaty od razu nie widać. Jak masz cztery złote za minutę, to przecież nikt ci ich nagle z portfela nie wyciąga. Dzwonisz do wróżki, zanim się w ogóle dodzwonisz, to powiedzmy, że wisisz na linii ze dwie minuty. Potem np. rozmawiasz trzy minuty. To razem daje już dwadzieścia złotych. To widać dopiero wtedy, kiedy przychodzi rachunek – zauważa.

A to i tak takie skromne założenie. Ale niektórych koszty w ogóle nie martwią. – Pewna pani wydawała u nas 30 tysięcy złotych miesięcznie. Czuliśmy się zobowiązani poinformować ją, o jakie chodzi koszty. A ona się obruszyła: że pracuje w Arabii Saudyjskiej, że handluje wodą i może sobie na to pozwolić. I że jak będziemy jej zwracać uwagę, to przestanie dzwonić – opowiada Rafał.

Z drugiej strony często dzwonią też osoby, które naprawdę nie powinny tego robić. – Niepełnosprawni chętnie sięgają po słuchawkę. Często przez telefon nie da się wychwycić, że dana osoba nie powinna tego robić. Potem przychodzi koniec miesiąca, rachunek telefoniczny, i mama czy tato dzwonią i tłumaczą, że syn niepełnosprawny, nie wiedział co robi, czy coś się da zrobić z tą płatnością – dodaje.

Dwie godziny robią różnicę
Z czasem "klientela" mocno się rozszerzyła. – Teraz dzwonią już naprawdę różne osoby. Przede wszystkim pojawiło się dużo młodzieży na antenie. Rocznik 1995 i wzwyż. Dzwonią, bo chcą się powygłupiać, powiedzieć coś durnego, nagrać filmik na YouTube. Naprawdę, to się dzieje – tłumaczy Rafał.

– Dzwonią z głupotami. Na przykład chłopak pyta, czy jego siostra będzie miała dziecko. Wróżka rozkłada karty, analizuje, wreszcie dopytuje: a z kim to dziecko. A chłopak odpowiada, że z nim.
I tak jest gdzieś do pierwszej, drugiej w nocy. Potem na antenie robi się stosunkowo cicho. Czasem ktoś zadzwoni. Nagle o 4:30 rano jest peak.

– Mijają te dwie godziny i dzwonią zupełnie inne osoby. O drugiej w nocy są ludzie, którzy imprezują. Po czwartej dzwonią natomiast ci, którzy już wstali do pracy.

– To najczęściej są już poważne rozmowy, chociaż tematy są dość zaskakujące. Ludzie naprawdę dzwonią i pytają, czy dzisiaj nie zostaną zwolnieni. Albo czy w ogóle dzisiaj iść do pracy, czy wyjść z domu – twierdzi Rafał.

Paradoksalnie dzwonią nie tylko pracownicy, ale i pracodawcy. Ludzie bogaci. – Oni uwielbiają wróżki, chociaż najczęściej decydują się na prywatne rozmowy, wolą do kogoś pójść niż zadzwonić. Ale czasami dzwonią, choć często nie chcą podać swoich danych osobowych. Mówią tylko, że mają kilka firm, podają branże, w których działają – opowiada.

Co zaskakujące, ludzie bogaci, wykształceni, potrafią oddać w los wróżki swój majątek. I los wielu innych osób. – Dzwoni i po prostu pyta, co zrobić z działem handlowym. Czy powinien go w całości zwolnić. W tym momencie od tego, co powie wróżka, zwyczajnie zależy życie wielu osób – podkreśla.

Do tego dochodzą jeszcze znani. Oni też nie boją się wróżek. – Jedna wróżka przyjmowała znaną piosenkarkę. Któregoś dnia nam powiedziała, że ta kobieta, która właśnie dzwoniła, to ta piosenkarka, tylko się nie przedstawiła w ten sposób. Poznała ją po głosie – twierdzi.

Wreszcie dzwonią i tacy, którzy po prostu nie radzą sobie sami ze swoim życiem. – Facet po trzydziestce, może nawet po czterdziestce. Dzwoni i opowiada, że nie może sobie sam ułożyć swojego życia. Że na wszystko wpływa jego matka. Opowiada swoją historię i nagle ta matka wyrywa mu słuchawkę. I krzyczy do wróżki, że próbuje mu zniszczyć relacje z synem. Wszystko na antenie, na wizji – podkreśla.
W telewizji, ale prywatnie
Dzwoniących do wróżek można jeszcze podzielić na dwie grupy: na tych, którzy koniecznie chcą być na wizji i… na tych, którzy nie rozumieją, że słuchają ich tysiące osób.

Bo wyobrażenie, że telefon do wróżki równa się rozmowa na wizji, jest dość mylny. – Tak naprawdę dzwoniąc do wróżki dodzwaniasz się do call center, gdzie takich wróżek siedzi pięćdziesiąt. Tylko nieliczni trafiają na antenę i jest to w zasadzie dość przypadkowe – tłumaczy Rafał.

Wiele osób nie może się z tym pogodzić. – Są tacy, którzy dzwonią z zagranicy. I chociaż ich to drogo wychodzi, koniecznie chcą rozmawiać na antenie. Żeby usłyszeć się w telewizji. Inna forma rozmowy nie wchodzi w grę.

Z drugiej strony są też ci, którzy w ogóle nie czują, że są na wizji. – Dzielą się naprawdę intymnymi szczegółami z życia. Czują się, jakby rozmawiali osobiście. Witają się jak ze starym znajomym, bo dzwonili miesiąc wcześniej – podkreśla Rafał.

Najwięcej ludzi dzwoni, jeśli w telewizji… jest coś ciekawego. – Generalnie oglądalność programów ezoterycznych w Polsacie czy w TVN zawsze zależała od tego, co leciało przed. Jeśli był jakiś horror czy np. w Polsacie gala boksu, to oglądalność była wyższa. Albo mecz Ligi Mistrzów. Ludzie popili, nie chciało im się spać i dzwonili – wyjaśnia.

I chociaż spędził piętnaście lat w programach ezoterycznych, sam nigdy nie zadzwonił. – To nie dla mnie i nie pochwalam tego – mówi wprost.

A dlaczego nie pochwala? – Bo to tak naprawdę nie jest rozwiązywanie problemów. Często lepiej zwrócić się ze swoją sprawą do psychologa czy do psychiatry. Ludzie dzwonią naprawdę z problemami, które wymagają poważnego podejścia, a nie porady wróżki – wyjaśnia.

I kontynuuje: – Teraz programy ezoteryczne nie są tak popularne, jak kiedyś, choć wciąż są bardzo popularne, ale może dzieje się tak właśnie dlatego, że ludzie nie boją się już lekarzy. Bo kiedyś to wiadomo, psycholog leczył świrów. Tak ludzie myśleli. A wróżki przecież lubi każdy.