Nie ma Geralta, ale jest lepiej niż dobrze. Ten fanowski film wygrywa z niesławnym "Wiedźminem"
"Pół Wieku Poezji Później" potrzebowało niecałych dwóch dni na osiągnięcie pół miliona wyświetleń na YouTube. To niesamowity wynik jak na niskobudżetową, niekomercyjną produkcję nakręconą przez maniaków wiedźmińskiego uniwersum. A jak wypadł sam film? To jeden z najlepszych fanficów w historii.
Lambert, Lambert...
Rzecz dzieje się 25 lat po wydarzeniach opisanych w sadze Andrzeja Sapkowskiego. Wśród ekranowych postaci próżno jest szukać Geralta. Głównym bohaterem jest jego dobry znajomy - wiedźmin Lambert. W filmie przewijają się też inni "celebryci" Kontynentu - jak bard Jaskier i czarodziejka Triss. Fani od razu poczują się jak w domu.
Generalnie scenariusz "Pół Wieku Poezji Później" prezentuje się jak dodatek do gry. Szkoda tylko, że gryzie się z nią fabularnie. Jest też kilka momentów przeciągniętych, mocno "cringe'owych" lub irytujących - jak zupełnie niezrozumiała przeze mnie przyczyna bujnego życia erotycznego Jaskra Juniora (senior był chociaż legendarnym grajkiem...). Można, a nawet trzeba, przymknąć na to oko. Bo jeśli obniżymy próg wymagań, ze względu na kulisy i konwencję produkcji, to te półtorej godziny minie nam w przyjemnej atmosferze. I wcale nie chodzi mi o guilty pleasure.Zarys fabuły Pół Wieku Poezji Później:
Ćwierć wieku po pogromie rivijskim (ostatnich wydarzeniach z Sagi) zostaje zaatakowane Kaer Morhen, stare siedliszcze wiedźminów z cechu Wilka. Napaści przewodzi potężny wojownik – Agaius. Parę lat później z Aretuzy, świeżo odbudowanej szkoły czarodziejek, ucieka Ornella, podejrzewana o odnalezienie legendarnej Księgi Alzura. W pościg za renegatką rusza Triss Merigold. Z pomocą ma jej przyjść stary bard Jaskier, jego bękarci syn, Julian oraz poszukujący zemsty Lambert, ostatni zabójca potworów.
Czytaj więcej
To, co od pierwsze rzuca się w oczy, to ogólna jakość wykonania produkcji, którą przecież możemy obejrzeć na YouTube kompletnie za darmo. Stroje, charakteryzacja, porozrzucane czaszki, średniowieczne kielichy, zmurszałe księgi, czy chatki z drewna i zamkowe fortyfikacje (kręcone w Skansenie nad Bugiem i okolicach Twierdzy Modlin). Czuć włożone w ten film serce i surowy klimat sagi, choć momentami bywa ciut klaustrofobicznie.
Również zdjęcia Michała Wiśniowskiego robią niemałe wrażenie - zarówno pod względem oświetlenia, jak i samych ujęć. Niektóre z nich jeszcze kilkanaście lat temu nie mogłyby powstać. Mowa tu o zdjęciach z lotu ptaka, do których kiedyś trzeba było wynająć helikopter, a teraz każdy może wypożyczyć drona. Niestety ładne zdjęcia zostały w post-produkcji pocięte tępym, na pewno nie wiedźmińskim, mieczem. Są momenty zgrzytu. O dziwo, dialogi są słyszalne praktycznie wszystkie.
W obsadzie znalazło się wielu profesjonalistów. Kartą przetargową produkcji był oczywiście Zbigniew Zamachowski. Aktor wcielił się (ponownie) w epizodyczną rolę Jaskra, co było dla niego z pewnością świetną zabawą, a wszyscy pozostali (zwłaszcza wspierający finansowo) mogli uwierzyć, że ten projekt jest robiony na poważnie. Lamberta zagrał z kolei Mariusz Drężek ("Rezerwat", "Disco polo", "Underdog"), który spisał się świetnie i wyróżnia się na tle pozostałych aktorów.
YouTube jest pełen fanficów. Wśród nich jest mnóstwo szmir, których nawet hardcore'owi fanatycy nie zdzierżą. Od czasu do czasu trafiają się rzecz jasna perełki jak np. aktorski "Dragon Ball Z: Light of Hope". Do grona udanych fanowskich produkcji można z pewnością zaliczyć "Pół Wieku Poezji Później". W swojej kategorii ze świecą szukać jej konkurenta - i to na całym świecie.
Film w reżyserii Jakuba Nurzyńskiego może nawet śmiało konkurować z niektórymi wysokobudżetowymi, komercyjnymi polskimi filmami kinowymi - a zwłaszcza z "Wiedźminem" z 2001 roku, który miał budżet wynoszący niemal 19 milionów złotych (dodam, że serial po latach nabrał w moich oczach). Tymczasem twórcy "Pół wieku poezji później" zebrali zaledwie... 100 tysięcy złotych. Za tę kwotę dokonali wręcz niemożliwego. Chyba korzystali z jakiejś nieznanej magii.
"Pół Wieku Poezji Później" jest promowany jako film od fanów dla fanów - i tak jest w istocie. Serce się raduje, że znalazło się w naszym kraju tylu zapaleńców, którzy zrobili coś, czym zachwyca się cały świat. Scena po napisach (naprawdę warto wyczekać lub przewinąć do końca) sugeruje kolejną fanowską produkcję, na którą zresztą gorąco liczę. A także na to, że wyjdzie im ona jeszcze lepiej. Wszak Peter Jackson też zaczynał od chałupniczego "Złego smaku", a potem nakręcił "Władcę Pierścieni".