PiS znów poświęcił interesy Polski. Oto dlaczego Morawiecki kłamie w sprawie szczytu UE

Marcin Bosacki
senator RP, wiceprzewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych i Unii Europejskiej, ambasador RP w Kanadzie w latach 2013-2016
Premier Morawiecki kłamie, gdy mówi, że "do konkluzji szczytu UE wpisano zasadę, że Polska będzie w swoim tempie dochodzić do neutralności klimatycznej”. PiS znów poświęcił wielkie interesy Polski na ołtarzu swego interesu partyjnego.
Co jest nieprawdą w wypowiedziach Morawieckiego po szczycie UE? Fot. Sławomir Kamiński / AG
Tak naprawdę rząd PiS uzyskał jedynie tyle, że zgodził się na cel neutralności klimatycznej do 2050 nie wczoraj - a zrobi to w czerwcu, już po wyborach prezydenckich. Koszt tego werbalnego (bo nawet nie taktycznego) ustępstwa Unii, o które Morawiecki walczył z powodu wewnętrznych interesów wyborczych PiS, jest dla Polski ogromny: ustawiamy się jako hamulcowy, sami jak palec przeciw całej Unii, pozbawiamy wpływu na regulacje, które i tak będziemy musieli wypełniać. I wpływu na rozdział biliona euro, które Unia przeznaczy na zmiany w energetyce.

Kluczowy, zmanipulowany przez Morawieckiego zapis konkluzji Rady Europejskiej mówi: "Na tym etapie jedno państwo członkowskie nie może, jeżeli o nie chodzi, zobowiązać się do realizacji tego celu; Rada Europejska wróci do tej kwestii w czerwcu 2020 r.” Nie ma więc tam mowy o zgodzie na "dochodzenie w swoim tempie” przez Polskę do celu 2050.


Co więcej, konkluzje szczytu, na które Morawiecki się zgodził, mówią: "wszelkie odpowiednie przepisy i polityki UE muszą być spójne z realizacją celu w postaci neutralności klimatycznej” i łączą kolejne budżety Unii z tym celem. Rząd PiS zgodził się więc na to, że ambitne (słusznie) plany redukcji gazów cieplarnianych i wielkiej zmiany energetycznej i tak będziemy musieli realizować.

A jednocześnie – z idiotycznych przesłanek ideologicznych i tchórzostwa przed lobby górniczym – protestując, ale tylko PR-owo, przeciw tym celom, pozbawia nas wpływu na kształt wypracowywanych przez Unie regulacji i na finansowanie zmian. Nam najbardziej potrzebne, z powodu naszego uzależnienia od węgla. Uzależnienia, które, dodajmy, przez cztery lata rząd PiS zwiększył, budując absurdalne inwestycje jak Ostrołęka.

Jak wyglądają więc prawdziwe, a nie zakłamane przez Morawieckiego, skutki dla Polski szczytu Unii? W wielkim skrócie:

- rząd PiS nie uzyskał żadnego wyłączenia (opt outu) w sprawie osiągnięcia celów klimatycznych. System opłat od emisji ETS nie zna żadnych wyłączeń i zróżnicowanych stawek;
- rząd PiS uzyskał tylko półroczne odroczenie momentu, kiedy Polska ma się zgodzić - na po wyborach prezydenckich,
- nie uzyskano zmiany modelu podejmowania kolejnych  decyzji UE w tych sprawach, co np. oznacza, ze w marcu cały pakiet legislacyjny KE będzie decydowany większością kwalifikowana i żaden nasz niby-optout nie będzie uwzględniony (bo go nie ma!)
- w sprawach energetyki i klimatu to regulacje skutkują wydatkami lub korzyściami na dziesiątki miliardów, a na decyzje o regulacjach wpływu nie uzyskaliśmy.

I jeszcze dwa, smutne, arcyważne wnioski: Ani partnerzy z Wyszehradu, ani z szerzej pojętego regionu w niczym nas nie poparli. Uzyskali za to zapis, że, by osiągnąć cele na 2050, można w miksie energetycznym używać elektrowni atomowych, na czym np. bardzo zależało Czechom.

Po raz kolejny okazało się, że pozycja regionalna rządu PiS sprowadza się do częstych wizyt (z braku innych). Gdy chodzi o realne interesy, PiS naszą pozycję w regionie dramatycznie osłabił. Rząd PiS sam tworzy precedens Unii dwóch prędkości, co będzie miało tragiczne skutki w przyszłości. Robi to z powodu podejścia ideologicznego (polityka klimatyczna traktowana jako kolejny wróg po uchodźcach i LGBT) oraz zniszczonej głupawymi reformami PiS struktury decyzyjnej w rządzie w sprawach europejskich.

Niestety, ten zły teatr Morawieckiego pozbawi Polskę – może na dziesięciolecia - możliwości REALNEGO wpływu na decyzje dotyczące energii i klimatu, również wtedy, gdy pomysły Komisji Europejskiej będą obiektywnie dla Polski niekorzystne. Zamiast zbudować sobie, dzięki wpływowi na regulacje i większym środkom, narodowe nisze kompetencyjne i na całej rewolucji energetycznej zarabiać, wykreowaliśmy się znów na obrażonego przedszkolaka. I będziemy tylko płacić.

Polski biznes energetyczny wie, co się dzieje i przygotowuje się na zmiany. Polscy przedsiębiorcy i wszyscy Polacy muszą się przygotować na kolejne podwyżki energii – z winy PiS niełagodzone balsamem korzystnych regulacji i środków europejskich.

Wreszcie wniosek najważniejszy. Idiotyczny sposób rozegrania kwestii klimatu, a wcześniej upartyjnianie sądów czy postawa klęcząca wobec Donalda Trumpa, pogłębiają zły wizerunek i słabą pozycję Polski w Unii. Zachód Europy – cały, bez wyjątku – coraz bardziej patrzy na Polskę jako na obcych dziwaków, nie połączonych siecią wspólnych wartości i interesów. Na tym szczycie Polska zaczęła za PiS słono płacić. Kolejna cena – przy uchwalaniu w przyszłym roku nowego budżetu Unii.


Autor jest senatorem RP, wiceprzewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych i Unii Europejskiej Senatu