Nie zawsze trzeba żyć rozumnie. Ta książka sprawi, że zechcesz rzucić wszystko i jechać na Mazury
Jesteś dziennikarką po 40-stce, wiedziesz wygodne życie u boku męża. Macie kilkuletnią córeczkę, przestronne mieszkanie i coraz więcej problemów. On znacznie chętniej niż wcześniej wyjeżdża w delegacje. Ty podejrzewasz, że powodem wyjazdów wcale nie jest praca, tylko znacznie młodsza i, teoretycznie, atrakcyjniejsza od ciebie kobieta. Co robisz?
Podobnie jak wiele innych przed nią, kiedy mija pierwszy szok, bohaterka powieści Adrianny Trzepioty dochodzi do wniosku, że musi coś zmienić. Traf chce, że właśnie wtedy przypomina o sobie babcia Joanny.I tu historia z typowo obyczajowej zaczyna obierać niesamowity kierunek i wkraczać na terytorium… baśni.
Babcia Joanny nie żyje bowiem od kilkunastu lat. Mimo to, wszelkimi dostępnymi dla siebie metodami “zaprasza” Joannę na Mazury, gdzie we wsi Jutrzenka stoi jej rodzinny dom. Joanna przyjmuje zaproszenie i tym samym wkracza na ścieżkę wielkiej zmiany. Czy na lepsze? Dowiecie się czytając książkę.
My tymczasem rozmawiamy z autorką i pytamy, czy w dzisiejszych czasach trudno pisze się baśnie dla dorosłych.
Fot. materiały prasowe
To jest bardzo trafne określenie. Baśnie są dla mnie najpiękniejszym gatunkiem literackim. Gatunkiem, z którym każdy człowiek, bez wyjątku miał styczność w dzieciństwie, i na którym został wychowany. Są jak archetypy pierwotnych wzorców, z ukrytymi w sobie prastarymi symbolami występującym w podświadomości człowieka. Baśnie należą do sfery metafizycznej, a już na pewno magicznej, poruszają uniwersalną problematykę dobra i zła, winy, kary, miłości.
Mam nadzieję, że moje książki właśnie takie są. Nie wiem do jakiej trafiają szufladki. Czasami w księgarniach stoją w działach fantastyki, erotyki, powieści obyczajowej, powiem więcej, nawet mnie to nie interesuje. Najważniejsze jest to, że poruszają w człowieku, te struktury duszy, które często są uśpione, bądź zapomniane.
“Zimowa Jutrzenka” to pani czwarta książka. Wcześniej ukazały się trzy tomy z serii “Zwilczona”. Kiedy i dlaczego zaczęła pani pisać?
Pisać chciałam zawsze, ale nie miałam odwagi, żeby pokazać się światu. Najdziwniejsze jest, to, że nie bałam się opinii krytyków, czy środowisk literackich, a mojego najbliższego otoczenia, rodziny, znajomych, sąsiadów... a potem w bardzo młodym wieku zostałam matką, z tysiącami problemów do rozwikłania.
Byłam nimi tak przygwożdżona, że zaczęły odbijać się na moim zdrowiu. Patrząc w lustro nie widziałam młodej szczęśliwej kobiety, a staruszkę... Nie chciałam, żeby tak było. Los chciał, że w ręce wpadła mi wtedy najważniejsza książka jaką może przeczytać każda kobieta, a mianowicie „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estes i obudziła się we mnie ta waleczna, dzika, zwilczona kobieta. Postanowiłam, że muszę zawalczyć o siebie i swoje marzenia, zaczęłam wysyłać teksty na konkursy literackie i tak to się zaczęło.
Czym jest dla pani pisanie? Wielu autorów otwarcie przyznaje, że samego pisania właściwie nie lubi…
Pisanie jest dla mnie drugą formą mojego życia. Pierwszą jest bycie żoną, matką i kobietą pracującą na etacie, a drugą mogę sobie pozwolić na realizowanie pasji. Mam wrażenie, że właśnie w ten sposób udaje się zachować życiową harmonię. To jest takie balansowanie pomiędzy jednym światem a drugim. Najpiękniejszym makijażem dla kobiety jest jej pasja, a co za tym idzie błysk w oku. Nie chcę być zgnuśniałą i pozbawioną światła kobietą. W natłoku życiowych obowiązków chce mieć wigor, a ten, zyskuję dzięki realizowaniu siebie.
Do pisania się zmuszam. Od poniedziałku do piątku wstaję o 5.50 zaprowadzam córkę do szkoły, idę do pracy, z której wracam około 17.00... Wieczorami nie mam siły ani czasu na akt twórczy. W sobotę i niedzielę wstaję o 5.00 rano żeby pisać, bo jak już cały dom się obudzi to znów staje się matką.
Adrianna Trzepiota•Fot. Joanna Nicewicz
Historia Joanny, wilczycy Hardej i Marcela przyszła do mnie sama pewnej lutowej nocy, kiedy uczestniczyłam w fantastycznym wydarzeniu jakim jest „Wilcza Noc” w Białowieskim Parku Narodowym.
Przez trzy dni tropiłam wilki w lesie i poznałam ludzi, którzy podobnie jak ja są zakochani w tych zwierzętach. Jak każdy z nas mają również swoje życiowe historie, które powierzyli mi przy zimowym ognisku. Ja je tylko skrzętnie pomieszałam ze sobą i wyszła z tego właśnie „Zimowa Jutrzenka”. Życie samo pisze najpiękniejsze historie, wystarczy się tylko rozejrzeć dookoła i uważnie słuchać.
Joanna działa pod wpływem dużych emocji, czasem zachowując się nieco histerycznie: po zdradzie męża najpierw całkowicie się załamuje, a następnie podejmuje impulsywną decyzję o wyjeździe do Jutrzenki w poszukiwaniu swoich rodzinnych korzeni. Początkowo nie sądziłam, że jako czytelniczka, będę w stanie się z nią “zaprzyjaźnić”. Na przestrzeni kolejnych rozdziałów Joanna zaczyna się zmieniać, uspokajać. Czy celowo skonstruowała pani postać w ten sposób?
Nie musiałam konstruować postaci, wystarczyła baczna obserwacja własnego otoczenia. Kobiety przypisują mężczyznom zbyt dużą moc sprawczą w swoim życiu. Pozwalają sobą manipulować, wielokrotnie rezygnują z siebie na rzecz domu, rodziny, pracy a jeżeli, któreś z tych ogniw wypada nie wiedzą co ze sobą dalej robić.
Joanna jest typem kobiety, która przegląda się tylko i wyłącznie w oczach mężczyzny, a on zdaje się być dla niej wszystkim. Kiedy dowiaduje się, że ją zdradza czuje się tak jakby z jego odejściem utraciła również swoją kobiecość. Wyjeżdża, żeby odzyskać spokój ducha, przy okazji doświadcza przedziwnych zbiegów okoliczności i poznaje wspaniałych ludzi.
Joanna z “Zimowej Jutrzenki” i Jaśmina ze “Zwilczonej” - wydają się podobne: obie są związane z mazurskimi wsiami, obie odkrywają w sobie ukrytą siłę, motywację, aby zacząć żyć na własnych zasadach. Czy to jedyne podobieństwa? A jest więcej różnic?
Mazury są mi bardzo bliskie ponieważ tam się wychowałam i tam zawsze wracam. Chciałam przybliżyć czytelnikom właśnie te rejony, są jednymi z najpiękniejszych w Polsce dlatego bohaterki właśnie tam budują swoje życie, z dala od miejskiego zgiełku, do którego są tak mocno przyzwyczajone.
Różnią się przede wszystkim tym w jaki sposób postrzegają mężczyzn, w swoim życiu. Jaśmina jest bardziej samodzielna, natomiast Joanna musi przejść długą drogę, żeby odnaleźć siebie na nowo. Na pewno łączy je to, że obie powstają jak feniks z popiołów. Kobiety są bardzo silne i już od początku swojego istnienia mają w sobie wszystko co sprawia, że mogą być szczęśliwe, a to świat wmawia im, że jest inaczej. Każda z nas powinna obierać własną drogę, a jeżeli nie jest szczęśliwa, winna ją zmieniać.
fot. Joanna Nicewicz
Przesłanie jest bardzo jasne. Jeżeli robi się coś wbrew sobie szereg lat i zamiata problemy pod dywan, to one i tak spod niego kiedyś wyjdą i uderzą w nas ze zdwojoną mocą. Moje książki kieruję głównie do kobiet, ponieważ to one dźwigają na swoich barkach w życiu najwięcej, dlatego każdego dnia powinny walczyć o siebie, o swoje wykształcenie, inteligencję, pasje, zdrowie, o swój rozwój, czy wygląd.
Szczęśliwa kobieta to szczęśliwy świat dookoła niej. Czy ta kobieta jest singielką, matką pięciorga dzieci czy samotnie wychowującą, jeżeli jest szczęśliwa to jest w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu. Tylko musi sobie postawić pytanie, co sprawi, że tak właśnie się stanie?
“Zimowa Jutrzenka” to książka, która angażuje wszystkie zmysły. Czytając, automatycznie wyobrażałam sobie, jak może smakować herbata z pieprzem, którą tak chętnie pije bohaterka. Dlaczego Joanna przywiązuje tak dużą wagę do smaków i zapachów? Czy dla pani zapachowe wspomnienia również mają duże znaczenie?
Podstawą zdrowia jest dobre jedzenie. Otaczając się prostymi smakami, przyjemnymi zapachami przyjemniej się żyje. To są takie drobne, codzienne rytuały, które mogą wprowadzić w spokojny, harmonijny nastrój. Pyszna herbata wypita w samotności bądź z przyjacielem, pożywny obiad, na który po prostu ma się czas. Ja bardzo często jem w pośpiechu albo wcale... Ale jak przychodzi wolny dzień, albo weekend to staram się gotować, a jeżeli mi się to nie udaje to idę zjeść tam gdzie wiem, że jest smacznie, zdrowo i za rozsądną cenę.
Do zapachów z dzieciństwa staram się wracać jak tylko jest to możliwe : racuchy na zsiadłym mleku, suszone plastry jabłek obsypane cynamonem, kruche ciasteczka cukierki „krówki” krojone z ówcześnie zastygłej masy. To są smaki, które przypominają mi miejsca, ludzi, zdarzenia, które ukształtowały moją osobowość. Nie chcę o tym zapominać. Jeżeli wspomnienia są bolesne to muszę się z nimi pojednać i pogodzić, a jeżeli radosne to pielęgnować.
Adrianna Trzepiota•Fot. Joanna Nicewicz
Ja bez tej „wszechogarniającej niesamowitości” nie umiałabym chyba żyć, a już na pewno nie byłoby tak fascynująco. W podejmowaniu decyzji kieruje się intuicją, nawet czasami częściej z niej korzystam niż z rozumu... Jednych to dziwi, innych śmieszy, a mnie dzięki temu żyje się pysznie i prawdziwie. Jeżeli nie wiem co mam zrobić, jaką podjąć decyzję to proszę o „znak” i bardzo często go dostaję.
W ogóle mam wrażenie, że nasze życie usłane jest z tych "znaków” tylko żyjemy tak szybko albo tak „logicznie i rozumnie”, że nie chcemy ich widzieć. A tu wystarczy tylko otworzyć serce, a nie rozum. Wszystko ma energię słońce, kamień, zwierzęta, rośliny człowiek, więc kiedy umiera ten ostatni jego energia musi przejść, skumulować się w innym miejscu. Więc czemużby starodawny pierścień po babci nie mógłby być nacechowany taką metaforyką, która pozwoliłaby bohaterce w podejmowaniu życiowych decyzji?
Moje życie głównie składa się właśnie z takiej symboliki i jak dotąd jeszcze się nie zawiodłam, wręcz przeciwnie.
W pani książkach ważne role grają wilki. Czego są one symbolem? Dlaczego wybrała pani właśnie te zwierzęta?
Te zwierzęta przyszły do mnie kilkanaście lat temu i dały ogromną siłę. Czytając o ich naturalnym życiu, hierarchii, jaka panuje w stadzie, symbiozie w jakiej żyją z naturą, z lasem zauważyłam ogrom podobnych cech, które panują w ludzkich rodzinach, z tą tylko różnicą, że wilki są dużo mądrzejsze od ludzi. Nie wyrządzają sobie krzywd, opiekują się sobą nawzajem.
Czy pani wie, że gdy samica rodzi potomstwo, to przez pierwsze dnie, albo i miesiące całe stado ma w obowiązku ją wykarmić? Ona nie musi polować, a kiedy już czuje, że chce odpocząć od młodych wilczków, przychodzą na ratunek ciotki i babcie wilczyce, które pod nieobecność matki zajmują się młodymi. Czy to pani czegoś nie przypomina?
Kiedy gubi się wilcze szczenię, wataha szuka go tak długo jak to tylko jest możliwe, ale kiedy samiec i samica przodująca stadem podejmą decyzję, że muszą opuścić teren to idą przed siebie, nie oglądając się wstecz. Po prostu muszą żyć. Kiedy wilk, ma tak boleśnie zranioną łapę, która nie pozwala mu iść przed siebie, to jest w stanie ją sobie odgryźć byle tylko nie stać w miejscu.
Człowiek powinien uczyć się od tych zwierząt, a nie je tępić. To, że wilki są w stanie zrobić krzywdę człowiekowi to jest bzdura i stereotyp, który panuje w całej Europie. Te zwierzęta mają strach przed człowiekiem wyssany z mlekiem matki. Wilki są mądre, dzikie, kochające, opiekuńcze i waleczne. Mają w sobie wszystkie te cechy, które ma kobieta.
W książce, o której już wspominałam „Biegnąca z wilkami” autorka pisze tymi o to słowy, i tu już chyba nie muszę niczego dodawać, dlaczego akurat te zwierzęta:
„Zdrowa kobieta przypomina wilka: krzepka, po brzegi pełna, życiodajna, świadoma swego terytorium, pomysłowa, lojalna, lubiąca wędrówki. Jednak oddzielenie od pierwotnej, zwierzęcej natury sprawia, że osobowość kobiety ubożeje, rozcieńcza się, staje się przezroczysta, bez wyrazu. Nie zostałyśmy pomyślane jako żałosne stworzenia z rzadkimi wątłymi włoskami, zbyt słabe, by zerwać się do skoku, gonić za zdobyczą, dawać nowe życie. Kiedy życie kobiety popada w zastój lub wypełnia się nudą, to jest moment, kiedy powinna dojść do głosu jej dzika, zwierzęca strona: to czas, by dusza rozlała się szeroko jak rzeka w delcie.”
“Zimowa Jutrzenka” to już druga pani książka, której akcja dzieje się w okresie około świątecznym. Czy ten czas w roku ma dla pani szczególne znaczenie?
Uwielbiam zimę. Czas kiedy świat zasypia, zastyga po to, żeby znów na wiosnę wybuchnąć paletą kolorów. To jest okres bardzo magiczny, wręcz introwertyczny. Ze względu na pogodę ma się ochotę wejrzeć gdzieś w głąb siebie, człowiek tak nie pędzi jak latem. Ubóstwiam śnieg, mróz, zamarznięte jeziora, kąpiele w przeręblach, zimowe ogniska, zawieruchy, zamiecie, kuligi, lampki, światełka... ech to jest mój czas, przenikania się światów ducha i ziemi. Czas najbardziej baśniowy i magiczny w roku. Chyba wtedy najlepiej się pisze i snuje plany na przyszłość.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki.