Nie zdajesz sobie sprawy, jak ważny będzie 2020 rok. Ta bitwa zdecyduje o wszystkim w polityce

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Wiele się działo, ale niewiele się zmieniło. Za nami dwanaście miesięcy pełnych politycznych wrażeń, w tym dwóch elekcji i niezliczonych afer, co jednak w ogóle nie przekładało się na sondaże. Te stanęły jak wryte. Stąd i w Nowy Rok wchodzimy ze stabilnym i doskonale znanym układem sił.
Karolina Lewicka o przewidywaniach w polityce na 2020 rok Fot. Albert Zawada / AG
PiS - jeśli nawet trochę osłabły - to wciąż z dużą przewagą i na czele, PO nadal najsilniejszą partią opozycyjną, choć bez zdolności zmniejszania dystansu do lidera oraz tracącą wyborców na rzecz lewej i prawej flanki. Lewica - po triumfalnym powrocie na Wiejską - szukająca swego miejsca, ludowcy ukontentowani, że znowu przeżyli, a konfederaci mający to, co od trzydziestu już lat zbiera Janusz Korwin-Mikke. Jak w filmie polskim, proszę pana: nuda... Nic się nie dzieje. Ale w 2020 roku jedna bitwa zdecyduje o losach politycznej wojny na najbliższe lata. I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady.


Bitwa o Pałac
Sytuacja jest klarowna i prosta. Ten bój można wygrać lub przegrać. Tertium non datur. A właściwie chodzi tylko o rezultat Andrzeja Dudy. Jeśli wywalczy reelekcję, to PiS może spać spokojnie, władza będzie utrzymana, rewolucja kontynuowana, a nad obozem Zjednoczonej Prawicy nie zacznie krążyć widmo dezintegracji. Może nawet da się odzyskać Senat, jeśli osłabnie morale opozycyjnej strony po czwartej porażce.

Jeśli zaś Andrzej Duda poniesie klęskę, to nad głową prezesa PiS od razu zgromadzą się czarne chmury. O ile bowiem utrata Senatu tylko spowalnia marsz rządzących ku populistycznemu autorytaryzmowi, o tyle już utrata budynku przy Krakowskim Przedmieściu oznacza przebieranie nogami w miejscu, bo hamulec w postaci weta nigdzie dalej dojść Jarosławowi Kaczyńskiemu po prostu nie da. I w związku z tym rzeczą drugorzędną jest to, kto miałby - w miejsce Andrzeja Dudy - zostać nowym lokatorem Pałacu.

A czy obie strony zdają sobie sprawę, o jaką stawkę tym razem idzie? PiS wie to na pewno. "Jakoś sobie tę kampanię już projektujemy” - przyznaje rzecznik rządu, Radosław Fogiel. Podejrzewam, że prace koncepcyjne idą pełną parą i nie bez powodu na konto TVP wpłyną dwa miliardy złotych. A opozycja? I owszem, znowu - jak przed wyborami samorządowymi, europejskimi i parlamentarnymi - słyszymy wyświechtane zaklęcie o „najważniejszej elekcji od 1989 roku”, ale brak czynów. Tylko mówią, że sprawa jest ważna, po czym dalej nic nie robią.

W poszukiwaniu straconego czasu
Bo opozycja zajęta jest sobą, stąd jej przerażająca niemoc polityczna. Platforma przez najbliższe tygodnie toczyć będzie wewnętrzną wojenkę o przywództwo (przy czym pretendenci do szefowania partii - Mucha, Arłukowicz, Budka i Zdrojewski - nie stanowią żadnej nowej jakości). Stąd nikt nie będzie miał głowy do zajmowania się kampanią Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która kandydatką została, bo - to opinia partyjnego koleżeństwa - jest miłą, ciepłą kobietą (sic!). Nowy lub stary (jeśli Schetyna wystartuje) przewodniczący weźmie władzę w PO najwcześniej 25 stycznia, najpóźniej 8 lutego. Do wyborów będą już tylko trzy miesiące. A trzeba będzie jeszcze osiąść w fotelu, otoczyć się ludźmi, okopać. Dni będą płynąć jeden za drugim. Jeszcze pojadą na ferie, znikną na Wielkanoc. Bo właściwie komu miałoby zależeć na sukcesie wicemarszałek Sejmu? Nie ma w partii żadnego zaplecza, nie stoi na czele żadnej frakcji. To polityczna singielka. Aha, po drodze trzeba będzie jeszcze negocjować z mocarzami w postaci Nowoczesnej, Zielonych czy Inicjatywy Polska, by nie wystawiali swoich kieszonkowych kandydatów /-tek, tylko Kidawę-Błońską od razu poparli.

Lewica miała mieć kandydata w połowie grudnia, ale coś się zacięło. Triumwirat nie wygenerował z siebie kandydata, bo żaden z trzech liderów nie ma zbytniej ochoty, by marnotrawić osobisty kapitał w walce z góry skazanej na przegraną. Biedroń masę upadłościową Wiosny połączył z SLD i ma święty spokój, zaś Zandberg widać wciąż woli dobrze się zapowiadać. W grze podobno ostał się Czarzasty. Ale akurat jemu trudno będzie zaśpiewać, że "to idzie młodość, młodość, młodość...”. Sam klub zawiódł w głosowaniu nad wprowadzeniem do porządku obrad ustawy kneblującej sędziów, bo na sali plenarnej zabrakło jednej czwartej składu. Poseł Gdula stwierdził potem, że waga głosowań jest przeceniana. Niektórzy z debiutantów już teraz są rozczarowani pracą przy Wiejskiej, a duch entuzjazmu gdzieś uleciał.

PSL wyszedł z propozycją opozycyjnych prawyborów, której nikt nie podchwycił. Więc Władysław Kosiniak-Kamysz sam ruszył w Polskę z przesłaniem takim, jak to zwykle ludowcy. Czyli trzecia droga. Alternatywa dla PiS-u i dla PO. Umiarkowany konserwatyzm. Tak, podobne hasła ma w repertuarze Szymon Hołownia, który na razie jest kandydatem równie bezbarwnym, co szef ludowców. U konfederatów trwają prawybory, nazwisko zwycięzcy będzie znane dopiero 18 stycznia. Największe szanse na nominację ma Krzysztof Bosak.

Wyniki majowych wyborów oznaczają kolejne przetasowania w partiach - zmiany liderów, rozliczenia. Bo o ile, jak pisałam na początku, w tej elekcji liczy się tylko, kto pierwszy na mecie, o tyle wyniki uzyskane przez pozostałych kandydatów będą ich albo budować, albo pogrążać. W tym także ich zaplecze, stronników itd.. Wiosna i lato to będzie czas partyjnych ruchów podskórnych, na które ugrupowania będą miały zresztą mnóstwo czasu - wszak następne wybory dopiero w 2023 roku. Wtedy możemy mieć do czynienia z zupełnie inną sceną polityczną niż ta dotychczasowa.

Co z tym Tuskiem?
Po pięciu latach ścisłego reglamentowania swojej medialnej obecności, były szef RE nagle zaczął wyskakiwać z każdej lodówki. Jednak w wywiadach udzielonych niemal wszystkim znaczącym mediom, trudno się dopatrzyć jakiejkolwiek inspirującej treści dla szeroko rozumianej opozycji. Są to bowiem teksty typu: „muszą na nowo pokochać swoją robotę i znaleźć interakcję z ludźmi”, czyli - nie bójmy się tego słowa - banały. Zabrakło też jakiejkolwiek poważnej deklaracji politycznej byłego premiera, zwłaszcza, że po ostatniej, nad wyraz czytelnej („nie wystartuję w wyborach na prezydenta”) znowu ruszył festiwal zgadywań i domniemań, co też Donald Tusk może przedsięwziąć - nowa partia chadecka, walka o żyrandol za pięć lat lub wrogie przejęcie Platformy od słabnącego Schetyny.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Tuskowi te spekulacje są na rękę, tak jak te mnożone przez ostatnich kilkanaście miesięcy, kiedy budował napięcie wokół swojej osoby w związku z wyborami prezydenckimi - kiedy nie potwierdzał i nie zaprzeczał. A gdy sondaże nie okazały się łaskawe, to zrobił szybkie w tył zwrot, wszem wobec rozgłaszając, że decyzję to on już podjął - dwa lata temu. Niewykluczone, że i teraz będzie szukał swojej szansy, ale nie z otwartą przyłbicą, tylko zakulisowo. Jak coś wyjdzie, jak się coś nadarzy, to się ujawni, a jak nie, to powie, że nigdy nie planował powrotu do polskiej polityki. Nie brałabym też zbyt serio jego obietnic, że zrobi wszystko, by opozycja nie przegrała tych i kolejnych wyborów. Przede wszystkim dlatego, że nie powiedział przy okazji, co konkretnie chciałby i mógłby zrobić.

Wchodzimy w ciekawy, być może nawet groźny czas, a przed polską demokracją kolejny zakręt. U progu Nowego Roku warto jednak mieć w głowie słowa autorki "Muminków” Tove Jansson: "Przyszłość jest niepewna. I to mnie właśnie uspokaja”.