Film na podstawie jej książki nie był taki zły. Ale słowa autorki "365 dni" o gwałcie to czyste ZŁO

Ola Gersz
Gwałt to gwałt. Jednak nie dla Blanki Lipińskiej, która uparcie odpiera zarzuty, że w jej książce "365 dni" Massimo zgwałcił stewardessę. Wywiad autorki powieści erotycznej dla Polek we "Wprost" jedynie ją pogrążył. Powiedzmy to wprost: sukces, status społeczny czy film, który nie był tak koszmarny, jak się spodziewano, nie uprawniają Lipińskiej do mówienia wszystkiego, co jej ślina na język przyniesie. Szczególnie jeśli jest to tak szkodliwe społecznie, jak jej niesławne wypowiedzi o gwałcie.
Słowa Blanki Lipińskiej o gwałcie są niebezpieczne Fot. Instagram/ Blanka Lipińska // YouTube/ kadr ze zwiastuna filmu "365 dni"
"365 dni" nie jest filmem tak tragicznym, jak chcieliby tego niektórzy krytycy. Ot, proste i przyjemne filmidło na wyjście z koleżankami po pracy, żenady nie ma. Widziałam wiele znacznie gorszych filmów: i tych polskich, i zagranicznych. "365 dni" to kino gatunkowe, jest romansem erotycznym i to właśnie dostali widzowie. "Parasite" to nie jest ale, co najważniejsze, nigdy nie miał nim być.

Ale książka Blanki Lipińskiej to już zupełnie inna para kaloszy: "365 dni" jest szkodliwe. Film jest łatwiej przyswajalny, wycięto z niego bowiem elementy przyprawiające o ciarki żenady (jak lokalizator GPS, który okazał się... środkiem antykoncepcyjnym) oraz uładzono sceny, które są absolutnie nie do zaakceptowania. A taką sceną jest jeden z początkowych fragmentów, w których główny bohater, Massimo, zmusza stewardessę do seksu oralnego.


W książce jest to gwałt, w filmie (na szczęście) przestaje nim być, gdyż stewardessa działa z własnej woli i wyraża zgodę na akt seksualny. Jednak wciąż jest to scena, którą trudno oglądać. Kobieta zadowala Massima ustami, a cały stosunek seksualny ma charakter dominująco samczy. Bohater chce i bohater dostaje, to on rozdaje karty, to on rządzi. Stewardessa nie ma tutaj absolutnie nic do gadania, jest tylko sprawczynią przyjemności, a do tego sama nie dostaje nic "w zamian". Ale odejdźmy od filmu (chociaż i tam Massimo zapewnia bohaterkę Laurę, że nic jej nie zrobi bez jej zgody, ale swobodnie chwyta ją za piersi czy krocze), wróćmy do książki, gdzie jest to gwałt ewidentny. I nie ma co się z tym kłócić: stosunek seksualny bez zgody drugiej osoby zawsze jest i będzie gwałtem. Problem jednak pojawia się, gdy ktoś twierdzi, że tego gwałtu wcale nie ma. A tą osobą jest w tym przypadku Blanka Lipińska, która udowadnia, że bez edukacji seksualnej to my w tym kraju daleko nie zajedziemy.

"Miała tylko pecha"
Chodzi o wywiad Lipińskiej dla tygodnika "Wprost". Wywiad, co najmniej alarmujący. Pomińmy już te wypowiedzi, w których autorka "365 dni" wyznaje, że nie uważa, aby "kobiety musiały dziś walczyć o swoje prawa" i "nie czuje się gorsza, słabsza", ale jednocześnie wyjawia, że "feministki nie lubią jej, bo uznaje swoją słabość jako kobiety w stosunku do mężczyzny". Pomińmy też słowa: "Matka natura wyprzedziła feministki, tak urządzając świat, by to facet był silniejszy, organizował schronienie, polował na zwierzynę, chronił domowe ognisko, które tworzy kobieta. Dla mnie to facet ma być silniejszy, bogatszy, inteligentniejszy". Auć. Ale skupmy się na gwałcie.

Gwałcie, którego według Lipińskiej... nie ma. "Ja tam żadnego gwałtu nie widzę, chociaż szukałam wnikliwie" – mówi w wywiadzie we "Wprost". "Stewardesa zostaje zmuszona do seksu oralnego. To gwałt" – zauważa dziennikarka Paulina Socha-Jakubowska. I się zaczyna. Lipińska odpowiada bowiem, że "dla jednych kobiet to jest gwałt, feministki bardzo głośno krzyczały na ten temat", a "dla innych kobiet to bardzo fajny seks oralny". Kiedy Socha-Jakubowska wyznaje, że zgadza się z opinią feministek, autorka "365 dni" brnie dalej. "I bardzo dobrze, każdy ma, jak lubi i chce. Ale to, co mówisz, świadczy też, że nie wyłapałaś, że moja stewardesa podrywała go, prowokowała. Miała tylko pecha, bo spodziewała się, że to będzie romantyczny stosunek, a dostała dominanta" – mówi.

I kieruje do kobiet "ważną naukę". "Uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać, ale nie w takiej formie, o jaką prosiłaś albo na jaką jesteś gotowa" – radzi. Autorka dodaje też, że ostatnio czytała o badaniach amerykańskiego psychologa Justina Lehmillera, "z których wynika, że 61 proc. kobiet fantazjuje o seksie, na który nie wyraziły zgody". A na ironiczną uwagę dziennikarki ("Twój bohater jest bardzo męski. Gwałci stewardesę, więzi kobietę – miłość życia. Normalnie facet marzenie") odpowiada zniecierpliwiona, że "temat jest już tak przewałkowany, że aż nudny". Pozamiatane? Otóż nie, Lipińska zdaje się zupełnie nie rozumieć, o czym ona właściwie mówi. A mówi rzeczy szkodliwe i niebezpieczne. Dlaczego?

Dwie różne rzeczy
Pomijając fakt, że Lipińska twierdzi, że książkowa scena w samolocie nie jest gwałtem, to szokujące są jej słowa, że dla niektórych kobiet to po prostu "bardzo fajny seks oralny". Powtórzmy, że w książce doszło do przemocy seksualnego, mimo że Lipińska jej nie widzi. A gwałt nie jest fajny. Gwałt jest przemocą i traumą. Nawet jeśli osoba odczuwa podniecenie (co jest reakcją fizjologiczną), to nie oznacza, że nie jest ofiarą i nie cierpi. Gwałt to zawsze przestępstwo.

To pierwsza szkodliwa rzecz w słowach Lipińskiej dla "Wprost". Druga to sugestia, że stewardessa "podrywała i prowokowała Massima", ale... "miała pecha", bo trafiła na dominanta. To zdanie jest problematyczne na nieskończenie wielu poziomach. Nikt nigdy nie prosi się o gwałt. Nieważne, jak się zachowujesz i jak jesteś ubrana, nic nie usprawiedliwia przemocy seksualnej. Nawet jeśli stewardessa podrywała bohatera, to raczej nie chciała zostać zgwałconą oralnie. Lipińska nieświadomie (bo nie uważa, by był to gwałt) uprawia więc tutaj victim blaming, czyli winą obarcza ofiarę. "Uważaj, o co prosisz" – mówi Lipińska, a ja dodam: o gwałt się nie prosi, a winny jest tylko i wyłącznie gwałciciel. I rzecz ostatnia: fantazje kobiet o gwałcie. Tak, one istnieją i rzeczywiście są bardzo popularne, o czym rozmawiałam z seksuologami w tym artykule. Zacytuję jednego z nich, profesora Zbigniewa Izdebskiego: "Bardzo mocno chciałbym podkreślić, że fantazja erotyczna i rzeczywistość to są dwie zupełnie różne rzeczy. To że kobieta może fantazjować o jakiejś formie dominacji seksualnej, nie oznacza, że chciałaby doświadczyć przemocy w życiu realnym". Fantazja to fantazja, rzeczywistość to rzeczywistość, tyle w temacie. Żadna kobieta nie marzy o gwałcie.

"Gwałt sprzedawany jako zajebisty sukces"
Słowa Blanki Lipińskiej są więc absolutnie nie do zaakceptowania. "Afera z '365dni' to nie jest kwestia fikcji literackiej czy filmowej" – zauważa aktywistka Maja Staśko. I ciągnie dalej: "Wypowiedzi autorki to jedyne od dawna wypowiedzi dotyczące gwałtu w mainstreamowych mediach. To oznacza, że mają olbrzymi wpływ. W świecie pozbawionym rzetelnej edukacji seksualnej to one edukują ludzi i kształtują świadomość na temat przemocy seksualnej. I tylko w świecie pozbawionym rzetelnej edukacji seksualnej gwałt może być sprzedawany jako zajebisty seks".

I przypomina:

Gwałt nie jest częścią mojej seksualności. Gwałt to nie gra wstępna. Gwałt to nie jest coś, czego w głębi duszy pragnę (jak każda kobieta). Gwałt nie staje się nagle seksem, gdy gwałci bogaty i piękny. Gwałt nie staje się seksem, jeśli wcześniej flirtowałam. Gwałt nie jest ok, gdy stosuje go pracodawca.

Mam nadzieję, że słowa Staśko przeczytała Blanka Lipińska. Bo to, że jest autorką bestsellerów, pokazała, że Polki mogą cieszyć się seksem, a jej film (z pewnością) odniesie finansowy sukces, nie oznacza, że jest bezkarna i może pozwolić sobie na wszystko. Nie trywializujmy gwałtu, nie ukrywajmy go pod peleryną "bardzo fajnego seksu z dominantem". Szczególnie w naszym kraju, w którym edukacja seksualna leży i kwiczy.