"Propagandowa i szkodliwa". Siedlecka nie zostawia suchej nitki na ustawie o koronawirusie

Anna Dryjańska
– Nie wierzę w to, by Senat odrzucił ten szkodliwy projekt. Wątpię nawet, czy odważy się na wprowadzenie własnych poprawek – mówi Ewa Siedlecka, dziennikarka prawna "Polityki". Według niej ustawa o koronawirusie ma charakter propagandowy i umożliwia władzy uderzenie w przedsiębiorców. W rozmowie z naTemat wyjaśnia, w jaki sposób.
Zdaniem Ewy Siedleckiej specjalna ustawa dedykowana koronawirusowi nie była potrzebna. Dziennikarka prawna uważa, że wystarczyłaby nowelizacja obecnych przepisów. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Jak oceniasz projekt ustawy o koronawirusie, który w przyspieszonym trybie trafił z Sejmu do Senatu?

Ewa Siedlecka: Myślę, że to ustawa niepotrzebna, propagandowa, a co gorsza potencjalnie szkodliwa.

Czy to znaczy, że nie chcesz walki z koronawirusem?

Oczywiście, że chcę. Jednak nie potrzebujemy oddzielnej ustawy dla każdego drobnoustroju. Już teraz mamy przepisy, które pozwalają walczyć z epidemią. Wystarczyło tylko wpisać koronawirus z Wuhan do ustawy o chorobach zakaźnych. W połączeniu z już obowiązującą ustawą o zarządzaniu kryzysowym byłyby to zupełnie wystarczające. Tam już wszystko jest. Łącznie z przymusem leczenia i kwarantanną. No ale wtedy rząd nie mógłby pozować na obrońców narodu w świetle fleszy.

Akurat w przypadku tego projektu PiS wyjątkowo uwzględnił poprawki opozycji, która potem gremialnie poparła ustawę.




Ustawa została poprawiona, zniknęły z niej najbardziej oczywiste zagrożenia, takie jak przepis gwarantujący władzy, że żaden przedsiębiorca prywatny czy samorząd nie będzie od niej mógł dochodzić odszkodowania za straty. Ale podobne rozwiązania poutykano w innych miejscach. Także podmioty prywatne – nie tylko służby zdrowia ale też wszelkie inne zobowiązane do świadczeń w związku za epidemią z Wuhan – będą miały problemy z otrzymaniem rekompensat, a strat będą musiały dochodzić w sądzie. Więc dyskryminacja nadal jest, choć nie tak oczywista. I może prowadzić nawet do bankructwa, szczególnie małych firm.

Opozycja cieszy się, że jest to ustawa epizodyczna, czyli z terminem ważności. Tymczasem ona jest epizodyczna, ale tylko w połowie. Druga połowa, która nowelizuje już istniejące ustawy, to zmiany na stałe. Np. zmiany w ustawie "o organizowaniu zadań na rzecz obronności państwa realizowanych przez przedsiębiorców", która przewiduje możliwość nakładania na przedsiębiorstwa szeregu obowiązków "w warunkach zagrożenia bezpieczeństwa państwa i w czasie wojny" dopisuje się "a także w sytuacjach zagrożenia zdrowia lub życia ludzkiego”.

Nie jest sprecyzowane, jak duże ma to być zagrożenie, na czym ma polegać itp. Wiadomo, że nie chodzi wyłącznie o koronawirusa. Rozsądna władza sięgnie po te przepisy tylko w czasie wojny lub epidemii. Nierozsądna na przykład wtedy, gdy w aptekach zabranie leku na nadciśnienie czy niewystarczającą krzepliwość krwi.

Dla pacjentów brak leków na tak poważne schorzenia to wielki problem. Powiedziałabym nawet, że żywotny.

Dlatego państwo powinno zadbać o to, by społeczeństwo miało dostęp do leków, ale nie takimi metodami. Przedsiębiorcy – i znowu podkreślam, nie chodzi tu tylko o wielkie firmy farmaceutyczne, ale i małe prywatne przychodnie, apteki, kioski czy firmy transportowe – muszą mieć poczucie stabilności, które może być naruszone tylko w skrajnych sytuacjach i tylko z gwarancją przejrzystej i szybkiej ścieżki rekompensaty. Konstytucja gwarantuje wolność gospodarowania i ochronę własności.

Przedsiębiorcy nie mogą pójść do sądu?

Dzięki poprawkom opozycji mogą, ale z dużym wysiłkiem i przy braku pewności rezultatu. Nie wiadomo jak zostaną wycenione działania, których wykonanie nakaże im władza, w jakim trybie będą mogli ubiegać się o zwrot pieniędzy i ile to potrwa.

Więc oczywiście można będzie pójść do sądu, by po 10 latach i upadku firmy dostać zwrot. Ale chyba to nie dobre rozwiązanie. Do tego dochodzi inny czynnik: nie wiadomo, czy za parę lat będziemy jeszcze mieli niezawisłych sędziów. Ani samorządy, ani przedsiębiorcy, nie mają gwarancji, że zapadnie sprawiedliwy wyrok.

Co jeszcze niepokoi cię w tym projekcie?

Przepis o możliwości wprowadzenia przez państwo maksymalnej ceny środka leczniczego. Nie jest powiedziane, że nie może być niższa niż koszt produkcji. To w praktyce oznacza, że prywatny sektor medyczny musiałby sponsorować państwo.

Sądzisz, że to argument, który przemówi do społeczeństwa?

Do części, której działalność jest zagrożona tą ustawą? Tak. Do reszty niekoniecznie, ale i oni odczują skutki tych przepisów na własnej skórze, gdy przedsiębiorcy z tej branży przerzucą się na uprawę kapusty. I nie będą ryzykować, że władza ustanowi jej górną cenę lub czasowo przejmie im firmę "dla ratowania zdrowia i życia ludzi". Podmioty lecznicze i farmaceutyczne będą – jak w PRL-u – wyłącznie państwowe i nie będzie już na kogo przerzucać obowiązków, gdy państwo okaże się niewydolne.

Zobacz także: "Nie mam nawet pieczywa". Lekarz wyjaśnia, dlaczego nie zrobił zapasów na koronawirusa