Dowiedział się, że miał kontakt z osobą zakażoną koronawirusem. Tak musiał walczyć o pomoc

Anna Dryjańska
Na Facebooku mnożą się relacje Polaków, którzy na własnej skórze mogli przetestować procedury wprowadzone przez rząd PiS w związku z koronawirusem. Jedną z nich jest pan Piotr z okolic Nowego Dworu Mazowieckiego, który dowiedział się, że miał kontakt z osobą zakażoną COVID-19, ale nie mógł doprosić się o pomoc w państwowych instytucjach.
Uzyskanie pomocy ws. koronawirusa nie było łatwe w przypadku pana Piotra z Nowego Dworu Mazowieckiego (zdjęcie ma charakter ilustracyjny, przedstawia szpital w Lublinie). fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Piotr relacjonuje, że cała sytuacja zaczęła się około południa. Przebywał wówczas w Warszawie. Wtedy dostał telefon od osoby, z którą poprzedniego dnia odbył spotkanie biznesowe i dowiedział się, że u asystentki obecnej podczas wydarzenia wykryto koronawirusa. Rozmówca powiedział, że ma obowiązek go o tym poinformować i skierował go do sanepidu, by tam Piotr uzyskał wskazówki ws. dalszych działań.

Infolinia NFZ

Mężczyzna znalazł na stronie internetowej sanepidu numer infolinii NFZ ws. koronawirusa (800 190 590), pod który niezwłocznie zadzwonił. Twierdzi, że na połączenie z konsultantem czekał ok. pół godziny. Gdy wreszcie doszło do skutku miał dowiedzieć się, że dzwoni niepotrzebnie, bo powinien skontaktować się z sanepidem. Po tym konsultant miał szybko odłożyć słuchawkę.


Obejrzyj podcast: Biskupi w czasach koronawirusa. Prof. Obirek: Boję się, że zacznie się szukanie kozła ofiarnego

Telefon do sanepidu

Piotr znowu wyguglował sanepid w Warszawie i znalazł 7 różnych numerów telefonu. "1 nie odbiera, 6 zrywa od razu połączenie. Czekam na tym, który działa. Po pół godzinie mi się znudziło" – relacjonuje mężczyzna. Wtedy przypomniał sobie o szpitalu zakaźnym na Wolskiej. Niestety tam automat po trzech minutach zerwał połączenie z komunikatem, że linia telefoniczna jest obciążona, i radą, by zadzwonić później.

Telefon na 112

Wtedy zdenerwowany mężczyzna zadzwonił pod numer alarmowy 112. "Przemiła pani chce pomóc, ale nie za bardzo może. Sugeruje kontakt z sanepidem. Mówię, że nikt nie odbiera" – opisuje Piotr. Wtedy dyspozytorka połączyła go telefonicznie z ratowniczką.

Rozmowa z ratowniczką

Ona była kolejną osobą, która poleciła mu kontakt z sanepidem. Gdy Piotr poinformował, że nikt nie odbiera, ratowniczka zapytała go, jaki numer wybierał. Okazało się, że numer, który mężczyzna znalazł na stronie internetowej sanepidu, jest nieprawidłowy. Następnie dowiedział się, że powinien dzwonić nie do sanepidu w Warszawie, lecz do instytucji ze swojego powiatu, w której obowiązują inne procedury.

Rozmowa z powiatowym sanepidem

Piotr wybrał numer do powiatowego sanepidu wskazany przez ratowniczkę. Tam pokrótce przedstawił w jakiej sprawie dzwoni, ale – jak relacjonuje – został zapytany skąd ma ten numer i poinformowany, że nie figuruje na liście chorych. Mężczyzna ponownie zaczął tłumaczyć, że dzwoni, gdyż miał kontakt z osobą, u której potwierdzono koronawirusa.

"Ale ja pana nie mam na liście. Jak będę miała, to do pana zadzwonię. A tymczasem pan jedzie do domu, nie wychodzi nigdzie, poza sklepem czy apteką, mierzy 1 raz dziennie temperaturę i tyle" – miała mu doradzić pracownica sanepidu w powiecie legionowskim. I na tym rozmowa się zakończyła. "Dla przypomnienia – naruszenie warunków kwarantanny to 5 000 zł mandatu" – napisał na Facebooku Piotr, któremu nie zalecono bezwzględnego pozostania w domu.

"Nawet nie zapytała mnie, jak się nazywam. Ciekawe, jak się do mnie dodzwoni? Jestem odpowiedzialny – siedzę w domu, mam nadzieję, ze nie złapałem niczego, ale następne 2 tygodnie tylko zdalnie. Ale to pokazuje, ze system informowania nie działa" – kończy swój post mężczyzna.