Wielkanoc na kwarantannie miała być koszmarem. Była... lepsza, niż kiedykolwiek
Bałam się tej Wielkanocy – sama, bez rodziny, zamknięta. Zresztą nie tylko ja się bałam. Wszyscy mieliśmy obawy. "Te święta będą straszne/okropne/dziwne" – słyszałam z każdej strony. Jednak wydarzyło się coś niespodziewanego. Było... fajnie. Błogo, bez pośpiechu, towarzysko mimo izolacji. "Aż mi dziwnie, taki luz, spokojnie, leniwie" – napisała mi w niedzielę zaskoczona koleżanka. Taka refleksja powtarzała się w rozmowach z bliskimi, na Twitterze, czy Instagramie. Ta Wielkanoc była dla wielu najlepsza od lat.
Ja byłam sama – pierwszy raz w moim trzydziestoletnim życiu nie spędziłam świąt z rodziną. Chociaż nie do końca byłam sama – mieszkam z kotką Zośką, którą adoptowałam z kociej fundacji na samym początku kwarantanny. Jesteśmy razem już miesiąc i wtrącę tylko, że to była to najlepsza decyzja w moim życiu. Nie tyle adopcja zwierzaka – to rozumie się samo przez się – ale adopcja zwierzaka na czas zarazy. Nie dość, że mamy czas na dotarcie się z powodu pracy zdalnej, to jeszcze mam towarzyszkę i zajęcie.
Wielkanoc na kwarantannie
W niedzielę wstałam rano i pierwszy raz od miesiąca zrobiłam trzy czynności: pościeliłam łóżko, założyłam coś innego, niż dres (wybrałam moją ulubioną sukienkę) i nałożyłam makijaż. Jasne, nie musiałam tego robić, ale chciałam. Jeśli Wy spędziliście te święta w piżamach i w wersji natural – super! Ja akurat miałam potrzebę, mówiąc potocznie, wypindrzenia się. Poczułam się człowiekiem i było to wspaniałe uczucie, za którym osobiście tęskniłam.
Jak wyglądały moje święta? Nakryłam do stołu, ustawiłam na stole rzeżuchę, obok położyłam czekoladowe jajka i usadowiłam na żółtej serwetce wielkanocnego królika z czekolady. Ugotowałam jajka, miałam też majonez i szczypiorek, sałatkę (nie jarzynową!), domowy chleb, wegetariański pasztet, ciasto i kruche babeczki z bitą śmietaną. Sporo? To ja w pigułce: ze skrajności w skrajność.
To był dobry dzień, sama byłam zdziwiona. Pogoda była piękna, jedzenie dobre, kotka biegała po domu za plastikowym jajkiem dekoracją. Połączyłam się przez kamerkę z rodziną, złożyliśmy sobie życzenia, porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. Byłam też cały czas w internetowym kontakcie z przyjaciółmi: wysyłaliśmy sobie życzenia, memy, zdjęcia.
Święta i koronawirus
I nie tylko ja o nim zapomniałam. Kiedy rozmawiałam z mamą, przyjaciółmi i znajomymi, każdy był zdziwiony. "Aż mi dziwnie... Co roku spotkania z rodziną, święta w biegu niemal. Teraz taki luz, spokojnie i leniwie. Wcale nie jest źle" – napisała mi koleżanka na Messengerze. "Jezu, jak dobrze. Nie muszę nic robić i jechać godzinę do rodziny, leżę, czytam i piję wino, jest doskonale" – dostałam wiadomość od innej bliskiej osoby.
Kiedy weszłam na media społecznościowe było to samo. Wszędzie zrelaksowani, uśmiechnięci ludzie. Przy stole, na kanapie albo w łóżku, na balkonach i w przydomowych ogródkach. Sami, z rodziną lub zwierzakami. Niektórzy odświętnie ubrani, inni po domowemu. Na niektórych stołach jajka, żurek i ciasto, na innych mrożona pizza z piekarnika. W kieliszkach wino, w szklankach whisky z colą, w filiżankach kawa. Obok książka, laptop z włączonym filmem labo gra planszowa.
Tak, wielu z nas odpoczęło w te święta w czasach zarazy, odetchnęło. Mam nawet refleksję, że dzięki pandemii zrozumieliśmy, jak powinno się obchodzić i Wielkanoc, i Boże Narodzenie. Czyli bez biegania, stresu, kłótni, podróży z wywieszonym językiem na koniec Polski, siedzenia przy stole z pijanymi wujkami, których nie znosimy. Doceniliśmy swoich bliskich i spędziliśmy z nimi jakościowy czas: czy to wirtualnie, czy w cztery oczy. Zajęliśmy się sobą, zapomnieliśmy o stresie, zrelaksowaliśmy się.
Niestety w Boże Narodzenie – jeśli wszystko wróci do normy – o tym zapomnimy. Będzie pośpiech, zakupy, stres. Ale wiecie co? Nawet za tym tęsknię. Niech będzie i chaos i hałas, byle pandemia się skończyła. Bo Bożego Narodzenia w pojedynkę to ja już nie chcę.