Afera w resorcie Szumowskiego. Mieli kupić bezużyteczne maseczki od znajomego rodziny ministra

Adam Nowiński
Początek pandemii koronawirusa w Polsce był jednym wielkim chaosem. Potwierdza to w swoim tekście "Gazeta Wyborcza", która ujawnia, że Ministerstwo Zdrowia miało kupić bez sprawdzenia jakości maseczki za horrendalną kwotę 5 mln zł za pośrednictwem instruktora narciarstwa z Zakopanego, przyjaciela rodziny Łukasza Szumowskiego.
W resorcie Szumowskiego miało dojść do bardzo dziwnej transakcji. Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
W sprawę, którą opisuje "Gazeta Wyborcza", zamieszane mają być głównie trzy osoby. Pierwszą z nich jest Łukasz G., drobny biznesmen z Zakopanego, instruktor narciarski i przyjaciel rodziny Szumowskich. To on 16 marca miał skontaktować się z bratem ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego – Marcinem Szumowskim, biznesmenem z branży farmaceutycznej.

Chciał mu sprzedać maseczki ochronne. Brat ministra miał dać mu namiary na wiceministra zdrowia Janusza Cieszyńskiego, który odpowiadał za rezerwy materiałowe na czas pandemii. G. rzekomo umówił się i spotkał z Cieszyńskim w Warszawie. Od tamtej pory miał zostać jednym z pośredników w dostawie sprzętu dla ministerstwa. Sprawą żywo interesować się miał brat Szumowskiego, który co jakiś czas miał go pytać o postępy.


Zakupy za 5 mln zł


Za pośrednictwem G. resort kupił podobno co najmniej 100 tys. maseczek typu FFP2, płacąc ok. 39 zł netto za sztukę i 20 tys. maseczek chirurgicznych po 8 zł. Po tej pierwszej transakcji Łukasz G. sprzedał jeszcze ministerstwu 10 tys. sztuk FFP2 z Ukrainy (cena 48 zł netto) i 3 tys. przyłbic (cena nieznana).

Według "Wyborczej" ceny te były horrendalne, nawet jak na okres, gdy strach przed koronawirusem ostro je wywindował. Przed epidemią maseczki FFP2 kosztowały między 2 a 4 zł za sztukę. Chirurgiczne – między 50 gr a 1 zł. Ale przepłacone zakupy środków ochronnych to jeszcze nic.

W kwietniu transakcjami zaczyna interesować się CBA. 6 maja Łukasz G. został wezwany przez wiceministra Cieszyńskiego na dywanik, gdzie usłyszeć miał od niego, że według wyników niezależnego badania maseczki nie spełniają żadnych norm. Część z nich już została rozdysponowana. Za resztę, która zalegała jeszcze w magazynach, polityk zażądał zwrotu pieniędzy. Miał straszyć G. prokuraturą.

Według ustaleń gazety do dziś jednak nie złożył jeszcze żadnego doniesienia. Być może dlatego, że resort zdrowia robił interesy z osobą z ulicy, która powołała się na koneksje i zaoferowała przepłacony sprzęt ochronny, który potem okazał się wadliwy.

Minister: nie było protekcji


Zarówno Minister Łukasz Szumowski jak i jego brat zaprzeczają, że była mowa o jakiejkolwiek protekcji w sprawie Łukasza G. Podobne stanowisko zajął wiceminister Cieszyński.

"Przedsiębiorca, jak wielu innych, zgłosił się do Ministerstwa Zdrowia i przedstawił ofertę współpracy. Wszystkie oferty podlegają weryfikacji pod kątem zapotrzebowania na dany produkt, a także warunków cenowych i terminu dostawy. Ani minister Łukasz Szumowski, ani brat ministra nie dawali żadnych rekomendacji wskazanemu przedsiębiorcy” – napisał "GW" polityk PiS.

Dodał, że maseczki od G. miały certyfikaty potwierdzające ich jakość. Zweryfikowano także ich producenta i wszystko wydawało się w porządku. Dopiero 5 maja Centralny Instytut Ochrony Pracy wysłał do resortu wyniki badań świadczące o niespełnianiu norm przez dostarczony przez firmy G. towar. Dlatego wiceminister postanowił działać. Obecnie sprawą cały czas zajmują się prawnicy resortu.

Czytaj także: "Janusze biznesu" złapali koronawirusa. Zarabiają krocie nawet na... goglach antywirusowych

źródło: "Gazeta Wyborcza"