"Nikt nikomu nic nie ułatwiał". Szumowski odpowiada na aferę z maseczkami w MZ

Rafał Badowski
"Gazeta Wyborcza" ujawniła, że Ministerstwo Zdrowia miało kupić bez sprawdzenia maseczki za horrendalną kwotę 5 mln zł za pośrednictwem instruktora narciarstwa z Zakopanego, przyjaciela rodziny Łukasza Szumowskiego. Tymczasem na publikację odpowiedział już w Radiu Zet minister zdrowia, który zaprzecza tezie tekstu.
Łukasz Szumowski nazwał tekst "Gazety Wyborczej" o maseczkach ochronnych kupionych za pośrednictwem znajomego rodziny ministra "w połowie" fake newsem. Fot. Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta
"Wyborcza" napisała, że resort zdrowia przepłacił za maseczki ochronne, które nie spełniały norm jakościowych. Pośrednikiem był Łukasz G., znajomy rodziny Łukasza Szumowskiego. To on 16 marca miał skontaktować się z bratem ministra zdrowia – Marcinem Szumowskim, biznesmenem z branży farmaceutycznej. Zakup finalizował wiceminister Janusz Cieszyński.

O tekst zapytano Łukasza Szumowskiego na antenie Radia Zet. – Połowa to fake news. Nikt nikomu nic nie ułatwiał, każdą transakcję traktujemy w ten sam sposób, mamy ponad tysiąc kontrahentów, wszystkich przekierowujemy na jedną transparentną ścieżkę – powiedział minister zdrowia.


Szumowski tłumaczył, że przy zakupach sprawdzane są certyfikaty, natomiast "gdy pojawiły się wątpliwości co do różnych sprzętów, nie tylko w Polsce", Ministerstwo Zdrowia sprawdziło jakość maseczek. Gdy okazało się, że nie spełniają norm, "zażądaliśmy wymiany na sprzęt adekwatny".

Minister zdrowia opowiedział też o znajomości z Łukaszem G. – Ja pana G. znam sprzed kilku lat, jeździłem z nim na nartach. To tak, jakby powiedzieć, że pani przyjacielem jest instruktor, który uczył panią jeździć – bagatelizował. Jak powiedział Szumowski, jego brat przekierował oferenta do odpowiednich osób, w tym przypadku wiceministra Cieszyńskiego.

Czytaj także: Afera w resorcie Szumowskiego. Mieli kupić bezużyteczne maseczki od znajomego rodziny ministra

Za pośrednictwem G. resort kupił podobno co najmniej 100 tys. maseczek typu FFP2, płacąc ok. 39 zł netto za sztukę i 20 tys. maseczek chirurgicznych po 8 zł. Po tej pierwszej transakcji Łukasz G. sprzedał jeszcze ministerstwu 10 tys. sztuk FFP2 z Ukrainy (cena 48 zł netto) i 3 tys. przyłbic (cena nieznana).

Według "Wyborczej" ceny te były horrendalne, nawet jak na okres, gdy strach przed koronawirusem ostro je wywindował. Przed epidemią maseczki FFP2 kosztowały między 2 a 4 zł za sztukę. Chirurgiczne – między 50 gr a 1 zł. Ale przepłacone zakupy środków ochronnych to jeszcze nic.

W kwietniu transakcjami zaczęło interesować się CBA. 6 maja Łukasz G. został wezwany przez wiceministra Cieszyńskiego na dywanik, gdzie usłyszeć miał od niego, że według wyników niezależnego badania maseczki nie spełniają żadnych norm. Część z nich już została rozdysponowana. Za resztę, która zalegała jeszcze w magazynach, polityk zażądał zwrotu pieniędzy. Miał straszyć G. prokuraturą.

źródło: Radio Zet