"Znowu się wygłupił". Nauczycielka odpowiada ministrowi, który wysyła ją do pracy w polu
– Mnie to już nie bulwersuje, nie obraża mnie to i nie zaskakuje. Uważam, że na salonowe traktowanie i na salonowe występy polityków akurat tego ugrupowania nie ma co liczyć – mówi Reni Skoczek, nauczycielka języka polskiego. To jej reakcja na słowa ministra rolnictwa Krzysztofa Ardanowskiego, który podczas wywiadu w RMF FM sugerował, że nauczyciele mogą dorobić zatrudniając się jako pracownicy sezonowi przy zbiorach, np. truskawek.
– Obawiam się, że nie wszyscy pańską decyzję zrozumieją, bo jak wytłumaczy pan np. nauczycielom w szkołach i przedszkolach, że oni nie będą badani na koszt państwa, a pracownicy sezonowi, którzy przyjeżdżają z zagranicy i owszem? – dopytywał Zaborski.
– Ci pracownicy przyjeżdżają także po to, aby nauczyciele mieli co jeść. (...) Wystąpiłem również z apelem do Polaków, którzy pozostają bez pracy, nie mają prawa do zasiłku, czy młodzieży lub nauczycieli, którzy nie będą pracowali, żeby ludzie po kilka, kilkanaście dni popracowali u rolników – mówił Krzysztof Ardanowski.
Pomyślałam, że znowu się wygłupił. Mnie to już nie bulwersuje, nie obraża mnie to i nie zaskakuje. Uważam, że na salonowe traktowanie i na salonowe występy polityków akurat tego ugrupowania nie ma co liczyć.
Nie chcę dzielić ludzi według statusu społecznego i nie wiem, czy nie będzie to zbyt patetyczne, ale powołam się na słowa prof. Bartoszewskiego, który stwierdził, że jak go obrzyga pijak w tramwaju, to nie jest to obraźliwe, tylko jest to obrzydliwe.
Jednak kontekst wypowiedzi ministra rolnictwa wskazuje na fakt, że jego zdaniem podczas nauki zdalnej nauczyciel nic nie robi. Ma wolny czas i może oddawać się rekreacyjnej pracy w polu. Nic bardziej mylnego. Nie wystarczy przesłać zadania, nie na tym to polega, żeby dać dziecku teksty do czytania i niech sobie robi... Trzeba zadawać pytania, przetwarzać, analizować.
Są uczniowie, którzy świetnie odnaleźli się w tej sytuacji. Pochodzą z dobrych rodzin, mają dobry sprzęt, rodzice zadbali o internet. Są jednak i tacy, którzy uważają, że to wszystko powinno zapewnić państwo. Jakąkolwiek byśmy im zaproponowali aplikację, to i tak nie będą chętni do edukacji.
Takie wypowiedzi podważają prestiż zawodu nauczyciela? Słyszałam wiele takich opinii.
Polityka rządu wyraźnie dzieli ludzi na zwolenników i przeciwników. Akurat tak się złożyło, że wśród przeciwników mamy ludzi wykształconych, doświadczonych, prowadzących dobrze prosperujące przedsiębiorstwa. Ci ludzie dążyli do awansu społecznego i do uznania.
Do takiego samego awansu społecznego dążyli ci, którzy są w obozie rządzącym. Okazuje się jednak, że gdzie by nie postawili nogi, czego by się nie dotknęli, tam wszystko partaczą i zasługują wręcz na ostry ogień krytyki ze strony tych środowisk, na których uznaniu im zależy. Przez tych ludzi przemawia złość i arogancja.
Nauczyciele są oburzeni, ale są i takie głosy, że to oznacza, że może uważają się za kogoś lepszego od ludzi pracujących w polu.
Uważam, że praca nauczyciela przy truskawkach nie jest żadną hańbą i ujmą na honorze. W mojej szkole, która uczy techników weterynarii i techników rolników, wielu nauczycieli to praktycy zawodu. Moja przyjaciółka hoduje byki i chciałabym, żeby pan minister zmierzył się z noszeniem im wiader pełnych paszy. Jednak nie tędy droga.
Dziś na Twitterze odniosłam się też do wypowiedzi Konrada Piaseckiego, bo on wyczuł jakieś wielkopaństwo w wypowiedziach nauczycieli. Zaprosiłam go do poprowadzenia lekcji, żeby mógł zobaczyć, jak się ma warsztat dydaktyczny do pracy w polu.
Chodzi mi o to, że zapraszanie nauczyciela w pole też urąga rolnikowi. Nie oszukujmy się, człowiek, który nie ma doświadczenia, nie ma umiejętności, na pewno nie będzie takim wydajnym pracownikiem, niż ktoś, kto ma ku temu określone predyspozycje.
Praca na roli jest trudna, a nauczyciel nie jest do niej predysponowany. Nie po to ćwiczył inne umiejętności, żeby ich teraz nie używać, zwłaszcza że są teraz bardzo potrzebne, co widać w kraju.
Nie ma zawodów, których wykonywanie przynosi człowiekowi jakąkolwiek ujmę, ważny jest jedynie stosunek do wykonywanej pracy. O tym, w jaki sposób, jakikolwiek człowiek, ma się wywiązywać z powierzonych mu zadań, na pewno nie jest uprawniony mówić minister tego rządu.
Żaden z tych ludzi nie wywiązuje się godnie z tych obowiązków. Wytykanie tego, kto ma gdzie pracować, albo wskazywanie kogo rolnik ma zatrudnić przy zbiorach, jest co najmniej nie na miejscu.
Jeśli mamy propagandę TVP uważać za źródło informacji o poczynaniach rządu, to obraża to ludzi inteligentnych i wykształconych. Zresztą mówił o tym Stanisław Piotrowicz z PiS (przyp. red. "Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy mogą uważać, że przekaz razi ludzi inteligentnych, bo tak odbieram te sformułowania. Ale trzeba wiedzieć, że ten przekaz winien trafić do wszystkich, do możliwie jak najszerszej ilości Polaków").
Rząd nie potrzebuje oświeconego obywatela, bo taki obywatel zadaje pytania, buntuje się, oczekuje, wymaga i przede wszystkim kontroluje.
Nie, absolutnie nie. Niech przeprosi rolników za to, że taki jest rynek pracy. Niech przeprosi za to, że rząd rozdając socjal, rozleniwił społeczeństwo do tego stopnia, że rolnik pozbawiony jest rąk do pracy.
Rozmowa, w której padły słowa ministra Ardanowskiego dotyczyła przeprowadzania testów na koszt państwa. Pracownicy sezonowi mogą na nie liczyć, ale nauczyciele już nie. Rzeczywiście wzbudza to oburzenie?
Testy powinny być robione bez względu na to, kto, jaką pracę wykonuje. Jeśli jest to praca o podwyższonym stopniu ryzyka zakażenia, to każdy powinien mieć dostęp do testów. Nie tylko nauczyciel, ale i obsługa w szkołach, sekretariaty. Nie ma wobec choroby równych i równiejszych.
Czytaj także: "Mogę być nieprzyjemny". Pytanie dziennikarza RMF FM wyprowadziło ministra z równowagi