Lekarze nie chcą "specjalizacji dziedziczonych". Protestują przeciwko pomysłowi Ministerstwa Zdrowia

Aneta Olender
"To nic innego jak otwarcie drzwi do nepotyzmu, kumoterstwa i korupcji" – tak na pomysł resortu zdrowia reagują lekarze. Chodzi o "listy intencyjne", zapis ich dotyczący trafił do ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty. Taki list od np. ordynatora oddziału mógłby dawać kandydatowi na daną specjalizację dodatkowe punkty. O projekcie nowelizacji ustawy, którą ma teraz zajęć się Sejm, rozmawiamy z Jakubem Kosikowskim, lekarzem z Lublina i byłym przewodniczącym Porozumienia Rezydentów OZZL.
Lekarzom są oburzeni pomysłem resortu zdrowia. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
W projekcie zmian ustawy o zawodzie lekarza znalazł się zapis o tzw. listach intencyjnych. W jednym z wpisów na Twitterze określił to pan jako powrót "specjalizacji dziedzicznych". Jak miałoby to działać?

Oznacza to poparcie. Powinno działać tak, że np. ktoś był na stażu i sprawdził się, albo chodził na kółko i wiadomo, że ma predyspozycje, więc ktoś chce go u siebie na oddziale. Tak funkcjonuje to w idealnym świecie, tak jest w Stanach Zjednoczonych. Obawiam się jednak, że u nas będzie to pole do nadużyć.

List intencyjny oznacza dodatkowe punkty do tych zdobytych na Lekarskim Egzaminie Końcowym, czyli maksymalnie plus 5 pkt. do wyniku LEK-u. Boimy się, że w przypadku tych specjalizacjach, w których jest zawsze gęsto, jest bardzo dużo chętnych na jedno miejsce, ten list zadziała tak, że skoro można go komuś dać, to szybciej dostanie go znajomy, ktoś z rodziny, niż – mówiąc obrazowo – ktoś z ulicy z lepszym wynikiem. O dostaniu się na specjalizację, często decyduje pół procenta, nie zawsze jest tak, że ktoś ma 65 proc., a ktoś inny 70. To są takie różnice, jak 82, a 82,5 proc.


Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy tak zareagował na ten pomysł: "To nic innego jak otwarcie drzwi do nepotyzmu, kumoterstwa i korupcji oraz dyskryminacji ze względu na płeć". Podpisuje się pan pod tym?

Tak, jak najbardziej. Wyjaśnię o co chodzi, na przykładzie dyskryminacji ze względu na płeć. Gdy będzie pani kierownikiem oddziału i będzie pani miała mało miejsc, jedno lub dwa, a przyjdzie do pani chłopak i dziewczyna, to są w takim wieku, że ktoś może uważać, że dziewczyna zaraz zajdzie w ciążę. W czasie gdy będzie w ciąży i na macierzyńskim, to nikt nie może wskoczyć na jej miejsce, więc będzie robiła tę specjalizację 8 lat, a chłopak 5 lat.

Jak to wygląda w tej chwili? Ktoś u pana na Twitterze napisał: "Siedząc w tym bagnie specjalizacyjnym, dobrze wiemy, zarówno ty jak i ja, że wybrane specki pomimo teoretycznej rekrutacji były tak czy owak pozamykane dla osób spoza kręgu".

W tej chwili jeżeli ktoś chce zatrudnić kogoś w trybie pozarezydenckim i jednostka sama za to płaci, to może zatrudnić dowolną osobę, kogo tylko zechce niezależnie od wyniku LEK-u. Jeżeli konsultant nie występował o miejsca rezydenckie, to mogło nie być rezydentur w tej specjalizacji, więc były tylko pozarezydenckie.

Jednak generalnie rezydentury raz na jakiś czas się pojawiają, więc wtedy ten nabór jest ogólny i obiektywny, bo parametrem decydującym jest tutaj wynik LEK-u. Teraz pojawia się opcja wstawienia furtki.

Część osób komentuje tę decyzję, mówią, że "skoro tak, to po studiach wyjeżdżam z kraju". Obawy są spore?

Są, bo jeśli ktoś się nastawia na wąską specjalizację i z miejsca ktoś może mieć dodatkowo 5 pkt. więcej od niego, niezależnie od tego, jak napisał LEK, to jest to niepokojące. Są też głosy, że jest to powrót do przeszłości.

Zanim wprowadzono rezydentury, to specjalizację robiło się w szpitalach w obrębie oddziałów, więc wiadomo, że oprócz tego, jakim kto jest lekarzem, to dziwnym trafem, wedle starszych kolegów, niektóre specjalizacje były dziedziczne...

Czyli w przypadku listów intencyjnych punktowana nie będzie wiedza?

Może być tak, że punktowana jest wiedza. Ktoś np. chodził na kółko kardiochirurgiczne i bardzo dobrze rokuje już na stażu, to profesor, czy kierownik kliniki lub oddziału, wie, że ta osoba będzie dobrym kardiochirurgiem. Tak wygląda to w idealnym świecie.

Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, że kierownik może zatrudnić takiego człowieka w trybie pozarezydenckim, ale teraz może dać dodatkowe punkty w trybie rezydenckim i tu się pojawia zgrzyt, bo nie wiadomo jakie będzie kryterium przyznawania tych punktów.

Problemem jest brak przejrzystości?

Tak, to jest problem. Nie przeczę, że ten list może pomóc osobom, które mają smykałkę do danej specjalizacji i są zaufanymi pracownikami, ale niestety kryteria przyznawania tego listu są takie, że otwiera się pole do tego, o czym pisało OZZL.

Pracę nad ustawą nie są jeszcze zakończone?

Teraz będzie pracował nad tym Senat. Wiem też, że wiele organizacji prowadzi już rozmowy.

Czytaj także: Strach ma wielkie oczy. Polacy w czasie pandemii koronawirusa boją się wizyt u lekarza

Czytaj także: "Dokumentację prowadzimy dla prokuratury". Młody lekarz o absurdach służby zdrowia