Internet sądzi, że na serialu "Glee" ciąży klątwa. Nie tylko Naya Rivera zginęła tragicznie

Ola Gersz
Naya Rivera zaginęła w środę podczas rejsu łódką w Kalifornii. Poszukiwania aktorki trwały kilka dni, a jej ciało znaleziono w poniedziałek. Fani "Glee", którzy cały czas mieli nadzieję na szczęśliwe zakończenie poszukiwań, jednocześnie snuli teorię o... fatum, która ciąży nad popularnym serialem. Rivera to już bowiem trzecia gwiazda "Glee", która zginęła tragicznie.
Fani twierdzą, że na "Glee" ciąży klątwa Fot. Kadr z serialu "Glee"
"Glee",musicalowy serial, stacji FOX (obecnie można oglądać go na Netflixie) zadebiutowało w 2009 roku i szybko stało się popkulturowym fenomenem. Trasa koncertowa, płyty z piosenkami z serialu na listach bestsellerowych, film dokumentalny, program telewizyjny, worek nagród... "Glee" było prawdziwym międzynarodowym hitem – nie tylko wśród nastolatków. I mimo że zakończony w 2005 roku nie za bardzo wytrzymał próbę czasu, to wciąż budzi w dawnych widzach sentyment. Dlatego ostatnie informacje z Kalifornii wstrząsnęły fanami.

Naya Rivera utonęła


Naya Rivera, która w "Glee" grała Santanę Lopez, wypoczywała nad jeziorem w Kalifornii w towarzystwie swojego 4-letniego syna Joseya. W środę po południu 33-latka wypożyczyła łódź i wybrała się z chłopcem w rejs. Po trzech godzinach służby otrzymały informację, że Rivera z synem nie wrócili na brzeg.


Ekipa ratunkowa odnalazła na jeziorze łódź wypożyczoną przez Riverę. Był w niej sam chłopiec. 4-latek powiedział potem służbom, że jego mama "wskoczyła do wody" i nie wróciła. Poszukiwania aktorki trwały kilka dni – w akcję zaangażowano dron i nurków. Niestety nie miały one szczęśliwego zakończenia. Ciało 33-letniej aktorki wyłowiono w środę, a służby oficjalnie potwierdziły śmierć Rivery. Fani "Glee", którzy cały czas mieli nadzieję, że aktorka się odnajdzie, są w szoku. Nikt nie chce uwierzyć w to, że zaledwie 33-letnia aktorka, która jeszcze w środę opublikowała na Instagramie urocze zdjęcie ze swoim synem, mogła tak po prostu zginąć. Nie dowierzają też inne gwiazdy serialu, które oddają aktorce hołd w mediach społecznościowych.

W tym samym czasie, gdy ratownicy w Kalifornii szukali Rivery – a jej śmierć nie została potwierdzona – internet snuł teorię o klątwie, która ciąży nad serialem "Glee". Niektórzy pukają się po głowie, inni sądzą, że coś może być na rzeczy. Dlaczego? Bo kilka lat wcześniej tragedie dotknęły dwóch kolegów Rivery z planu: Cory'ego Monteitha i Marka Sallinga. I według internautów to nie może być przypadek.

Śmierć Corye'go Monteitha


Bohaterem pierwszej tragicznej historii związanej z obsadą "Glee" jest Cory Monteith, odtwórca roli Finna Hudsona. Występ w serialu Ryana Murphy'ego był przełomem w karierze Kanadyjczyka. Mimo że wokalnie Monteith odstawał od większości swoich kolegów i koleżanek z planu (w tym od swojej dziewczyny Lei Michele, która w "Glee" grała ukochaną Finna Rachel Berry), to zdobył chyba największe grono fanów.

W 2013 roku "Glee" było u szczytu u popularności, gdy wydarzyła się tragedia. 13 lipca media podały informację, że ciało 31-letniego aktora znaleziono w jego pokoju w hotelu
Fairmont Pacific Rim w Vancouver
. Przy jego ciele znaleziono łyżkę z pozostałościami narkotyku, zużytą igłę i dwie pusty butelki po szampanie. Autopsja potwierdziła, że Monteith zmarł po zażyciu śmiertelnej mieszaniny kodeiny i morfiny. Aktor już wcześniej zażywał narkotyki – w wieku 19 lat był na odwyku. Uzależnienie wróciło, gdy Monteith pracował na planie "Glee". 31 marca 2013 roku rzecznik prasowy Monteitha poinformował media, że aktor zgłosił się do kliniki odwykowej. Ryan Murphy, twórca serialu, powiedział potem, że to członkowie obsady namówili aktora do leczenia, bo sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. 26 kwietnia aktor zakończyć terapię i wrócił na plan kręconego w Los Angeles serialu. Zmarł kilka miesięcy.

Śmierć Monteitha była wstrząsem i dla widzów, i dla obsady. Jego dziewczyna Lea Michele długo nie mogła pozbierać się po śmierci ukochanego i to po konsultacji z nią premierę piątego sezonu przesunięto o kilka tygodni. Co z postacią, którą aktor grał w serialu? W trzecim odcinku sezonu, "Quaterback", bohaterowie żegnali Finna Hudsona, który zmarł w okolicznościach, których nie podano. Płakali oni, płakali widzowie, a odcinek zadedykowano Cory'emu.

Samobójstwo Marka Sallinga


Mark Salling grał w "Glee" Noaha "Pucka" Puckermana, "złego chłopca" szkolnego chóru, przyjaciela Finna Hudsona. Salling, obdarzony głębokim głosem i z charakterystyczną fryzurą, był jednym z najbardziej wyrazistych aktorów w obsadzie. Pierwsze kłopoty z prawem zaczęły się w jego życiu w roku, w którym później zmarł Monteith.

W styczniu 2013 roku była dziewczyna Sallinga, Roxanne Gorzelę, oskarżyła go o przemoc seksualną. Aktor miał zmusić ją do uprawia seksu bez zabezpieczeń. Salling wszystkiemu zaprzeczył i pozwał Gorzelę o zniesławienie. Dwa lata później sędziowie nakazali mu zapłacić były partnerce 2,7 miliona dolarów odszkodowania, a aktor podobno doszedł do porozumienia z Gorzelą poza sądem. Jednak 29 grudnia 2015 roku Sallinga aresztowano w jego domu w Los Angeles. Jego dziewczyna poinformowała policję, że aktor posiada zdjęcia i filmy z dziecięcą pornografią. Amerykanin wyszedł za kaucją w wysokości 20 tysięcy dolarów, później przeszukano jego dom. Na jego komputerze i pendrive'ach znaleziono ponad 50 tysięcy pornograficznych zdjęć z dziećmi. W maju Salling usłyszał zarzuty posiadania dziecięcej pornografii.

Podczas rozprawy sądowej, która miała miejsce 30 września 2017 roku, aktor przyznał się do winy – groziła mu kara pozbawienia wolności od 4 do 7 lat, wpis na listę przestępców seksualnych i obowiązkowa terapia. 7 marca 2018 roku Salling miał usłyszeć wyrok. Ten jednak nigdy nie zapadł. 30 stycznia 2018 roku zgłoszono zaginięcie Sallinga. Po sześciu godzinach znaleziono jego ciało – zwisało z drzewa niedaleko jego domu w Los Angeles. Według służb było to samobójstwo. Fani nie płakali jednak z powodu śmierci Marka Sallinga – po znalezieniu w jego domu dziecięcej pornografii świat odwrócił się od swojego dawnego ulubieńca.

Klątwa nad serialem "Glee"?


Trzy osoby, trzy tragedie, jeden serial. A w międzyczasie była przecież jeszcze sprawa z Riverą – która zresztą od 2007 do 2010 spotykała się z Markiem Sallingiem. W 2017 roku aktorka i piosenkarka trafiła do aresztu pod zarzutem przemocy domowej, której ofiarą miał paść jej ówczesny mąż Ryan Dorsey. Dwa miesiące później mężczyzna, który miał nagranie ze zdarzenia, wycofał zarzuty. Po rozwodzie para dzieliła się opieką nad synem.

Z kolei w tym roku czarne chmury pojawiły się nad Leą Michele. Odtwórczyni Rachel Berry w "Glee" zamieściła w czerwcu wpis na Twitterze, w którym wyraziła swoje wsparcie dla ruchu Black Lives Matter w dobie protestów w USA po śmierci George'a Floyda. Wtedy zabrała głos Samantha Ware, czarnoskóra aktorka, która pojawiła się w serialu gościnnie.

"Nigdy nie zapomnę, jak powiedziałaś wszystkim, że gdybyś mogła to nas*ałabyś do mojej peruki. To zresztą nie jedyna tak traumatyczna sytuacja, przez którą zaczęłam wątpić w kontynuowanie swojej kariery w Hollywood" – napisała pod wpisem Michele. "Była absolutnie okropna zarówno dla mnie, jak i całego zespołu. Upokarzała całą załogę i groziła zwolnieniem ludzi, jeśli nie będzie zadowolona. Płakałam każdej nocy przez okrucieństwo i manipulację. Miała 12 lat" – napisała z kolei potem Elizabeth Aldrich, która współpracowała z gwiazdą, gdy obie były jeszcze uczennicami szkoły podstawowej. Michele odniosła się do wszystkich oskarżeń. "Niezależnie, czy to moja uprzywilejowana pozycja i perspektywa sprawiały, że czasami byłam postrzegana jako niewrażliwa, czy też była to moja niedojrzałość, przepraszam za moje zachowanie i ból, który wywołałam. Każdy może dorastać i zmieniać się" – napisała Lea Michele na początku czerwca na Instagramie. Od tej pory nie zamieściła żadnego nowego zdjęcia.

Kiedy w czwartek runęła więc informacja o Riverze, internet nie miał wątpliwości: coś jest nie tak. Nad "Glee" ciąży klątwa, fatum. "Na miejscu reszty obsady bym się bała" – napisał ktoś. Inni mówią, że to bzdura i ostro krytykują za pisanie o klątwie w momencie, gdy Rivera wciąż była poszukiwana. O fatum piszą media, a na Twitterze przypominane są inne historie związane z "Glee", które można pod to "fatum" podciągnąć.

Czy klątwa istnieje? Na pewno wiemy jedno: po kolorowym, wesołym "Glee", które uwielbiały nastolatki i który promował miłość, wolność i bycie sobą, został... smutek.