Miał być świetny remake, a jest skandal. Nowa wersja "Mulan" jest skrojona pod chińską propagandę
Kontrowersje trzymają się filmu "Mulan" jak żadnej innej produkcji Disneya, a skandal goni skandal. Najpierw aktorka grająca tytułową rolę stanęła po stronie policjantów w Hongkongu, potem okazało się, że plan zdjęciowy aktorskiego remake'u rozstawiono w regionie słynącym z obozów "reedukacyjnych" dla mniejszości ujgurskiej. Hollywood na dobre ugięło się pod naciskiem chińskiej propagandy.
Tamtej Mulan już nie ma
#Boycott Mulan, #BanMulan - takie hashtagi krążą obecnie po sieci z powodu zaplanowanej na ten miesiąc premiery aktorskiej wersji filmu "Mulan". Zacznijmy jednak od genezy tego ruchu.Początkowo informacja o tym, że powstanie filmowa wersja bajki, spotkała się z ciepłym przyjęciem fanów. Nastroje podupadły jednak w momencie, gdy okazało się, iż w filmie zabraknie typowych dla Disneya piosenek i postaci kapitana Li Shanga, który był utożsamiany ze społecznością biseksualistów. Później nastąpił już tylko efekt domina.
Pod koniec 2019 roku aktorka Liu Yifei, czyli tytułowa Mulan, zamieściła na chińskim portalu społecznościowym Weibo swoje stanowisko w sprawie antyrządowych demonstracji w Hongkongu, których iskrą zapalną była zapowiedź projektu nowelizacji prawa pozwalającego na ekstradycję obywateli Hongkongu do Chińskiej Republiki Ludowej. Zamieszki pogrążyły miasto w najgłębszym chaosie od czasu przyłączenia go do Chin w 1997 roku.
Użytkownicy serwisu Weibo, który podlega odgórnej cenzurze, zareagowali w sposób dość przewidywalny i zgodzili się z tym, co miała do powiedzenia gwiazda. Jej zdania nie podzielili natomiast internauci spoza Państwa Środka.
W lipcu inny aktor filmu "Mulan", Donnie Yen, celebrował w mediach społecznościowych 23. rocznicę powrotu Hongkongu do Chin. Jak twierdzą niezależne od Pekinu media, prezydent Chin Xi Jinping za jeden z priorytetowych punktów programu Komunistycznej Partii Chin uznał walkę ideologiczną. Ponoć głowa państwa – oprócz cenzury – wywiera na celebrytach presję i zmusza ich do udziału w patriotycznej propagandzie.Na uwagę zasługuje zdarzenie, do którego doszło w zeszłym miesiącu. Policja aresztowała wówczas działaczkę z Hongkongu, Agnes Chow, powołując się na nową ustawę dotyczącą bezpieczeństwa narodowego, którą przepchnął Pekin. Sojusznicy zatrzymanej demonstrantki odwrócili narrację na swoją korzyść i okrzyknęli Chow "prawdziwą Mulan", ponieważ walczy w słusznej sprawie.
Tam, gdzie władza prześladuje mniejszości
Ujgurzy to mniejszość muzułmańska pochodzenia tureckiego, która w większości zamieszkuje Autonomiczny Region Sinciang znajdujący się na północnym zachodzie Chin. Według danych w kraju żyje około 10 mln przedstawicieli tej grupy etnicznej. Władze Pekinu prześladują Ujgurów i próbują pozbawić mniejszość jej tożsamości.Zgodnie z raportami Amnesty International i Human Rights Watch w Sinciangu notorycznie dochodzi do łamania praw człowieka. W regionie stworzono obozy reedukacyjne dla lokalnej mniejszości, a ich teren jest pod stałym nadzorem strażniczym. Chińskie władze jako oficjalny powód przetrzymywania Ujgurów i innych mniejszości etnicznych podają "dobrowolne szkolenia zawodowe".
Jakie jest związek "Mulan" z obozami koncentracyjnymi? W napisach końcowych filmu pojawiły się specjalne podziękowania dla urzędu bezpieczeństwa publicznego w Turfanie, gdzie zgodnie z licznymi źródłami mają znajdować się obozy dla internowanych. To tam powstały też zdjęcia do najnowszego filmu Disneya. "Załóżmy, że ekipa Mulan przybyła na lotnisko Turfan i jechała autostradą G312 na pustynię Shanshan (…), gdzie po drodze mogła zobaczyć co najmniej 7 obozów reedukacyjnych. (…) Ile tysięcy Ujgurów zostało wsadzonych do tych obozów przez służby bezpieczeństwa w czasie kręcenia filmu?" – czytamy na Twitterze aktywisty Shawna Zhanga.
Disney nie odniósł się na razie do skandalu wokół najnowszego filmu spod jego szyldu.
Czytaj także: Rok 2021 może zacząć się gorzej niż 2020. W USA ostrzegają przed wojną z udziałem Chin