Toniemy w naukowej fikcji. Globalne firmy nawołują do fact-checkingu

Monika Przybysz
Nosić maseczki czy nie nosić? Szczepić się na grypę, czy się nie szczepić? Protestować przeciwko 5G czy nie protestować? Mimo że mamy nieograniczony dostęp do największego możliwego repozytorium wiedzy, znalezienie w sieci jednoznacznych odpowiedzi, popartych dowodami naukowymi, okazuje się w dzisiejszych czasach trudniejsze niż kiedykolwiek.
Fot. Unsplash.com / Kayla Velasquez
Dezinformacja i dogmatyzacja debaty publicznej to dwa grzechy ciężkie naszych czasów, które często idą ze sobą w parze. Problem z odsiewaniem ziaren odkryć naukowych od plew fake-newsów dotyczy niemal każdej sfery naszego życia. Z roku na rok przybiera też coraz bardziej spektakularne i jednocześnie potencjalnie katastrofalne w skutkach rozmiary.

Nic więc dziwnego, że w prace, mające na celu zniwelowanie negatywnych efektów internetowej dezinformacji włącza się coraz więcej firm i instytucji, które apelują o przyjęcie naukowo ugruntowanych regulacji. Teraz do tego grona dołączył koncern Philip Morris International, który w ostatnich latach przechodzi prawdziwą rewolucję: z firmy tytoniowej staje się firmą technologiczną.


Konsekwentnie wygasza produkcję papierosów (wycofał z rynku już ponad 114 mld sztuk) i skupia się na mniej szkodliwych alternatywach dla palaczy, czyli urządzeniach IQOS, które dzięki technologii podgrzewania tytoniu bez jego spalania nie emitują toksycznego dymu ani substancji smolistych.

Koncern opublikował właśnie raport pod tytułem: “In Support of the Primacy of Science” („Wspieranie pierwszeństwa nauki”). Nawołuje w nim do tego, aby przyszłe regulacje prawne bazowały na danych i badaniach naukowych.

Firma zorganizowała również webinar, podczas którego specjaliści z różnych firm i dziedzin omawiali problemy związane z percepcją nauki w zglobalizowanym świecie.

— W dobie koronawirusa wszyscy nagle zaczęliśmy interesować się badaniami naukowymi, zaczęliśmy śledzić raporty publikowane przez agencje rządowe. Nauka opiera się jednak na niuansach, a opinia publiczna nie radzi sobie najlepiej z czytaniem tych niuansów — mówiła podczas jednego z takich spotkań dr Mora Gilchrist, wiceprezes ds. komunikacji strategicznej i naukowej w Philip Morris International.

W dyskusji udział wzięła również dr Rumman Chowdhury, pracująca w firmie Accenture jako data scientist. Chowdhury to znana specjalistka od etycznych zagadnień związanych z wdrażaniem rozwiązań z obszaru Sztucznej Inteligencji (AI). Zwróciła uwagę, że buforem oddzielającym świat nauki od świata popularnonaukowego są decydenci: politycy, legislatorzy, liderzy.

— Decydenci mają trudne zadanie. Oczekuje się od nich, że będa pośrednikami pomiędzy światem nauki a światem popularnonaukowym, pomiędzy naukowcami a przeciętnymi ludźmi, pozbawionymi specjalistycznej wiedzy. To ciężka pozycja — zauważyła Chowdhury.

Problem w tym, że osoby na najwyższych szczeblach władzy nie zawsze mają dostęp do specjalistycznej wiedzy i nie zawsze potrafią jednoznacznie określić agendę środowisk lobbujących na rzecz konkretnej sprawy.

— Jeśli chcemy skłonić kogoś do wiary, że picie wybielacza leczy koronawirusa, bez problemu znajdziemy w sieci blogera, który głosi taki pogląd i którego możemy przedstawić w charakterze eksperta — dodała Chowdhury.

Twórca Wikipedii, Jimmy Wales, który również uczestniczył w dyskusji, przypomniał, jak duża odpowiedzialność leży po stronie globalnych koncernów medialnych czy sieci społecznościowych:

— Problemem nie jest twój wujek, który opowiada o szkodliwości sieci 5G. Problem pojawia się wtedy, gdy nastolatki, zamiast odnajdywać w sieci rzetelne informacje, natykają się na stek bzdur, bo algorytm zdecydował, że takie klikną się lepiej — wyjaśnił Wales.

Dr Mora Gilchrist przekonywała, że jednym z kluczowych warunków rozwoju nauki jest transparentność badań, jak również ich rzetelność:

— Opinia publiczna powinna mieć możliwość wyrobienia sobie samodzielnie oceny na dany temat. Nie mniej jednak naukowcy często niepotrzebnie spieszą się z publikacjami i przedstawiają jedynie cząstkowe wnioski — zauważyła Gilchrist.

Badaczka dodała, że jeśli publikowane materiały mają dodatkowo sensacyjny lub mocno emocjonalny charakter, media momentalnie je podłapują i interpretują dowolny sposób.

— Ja sama w tym kontekście myślę zwłaszcza o palaczach, którzy dzisiaj nie mają pojęcia, komu wierzyć. Jednego dnia otrzymują komunikat, że produkty bezdymne są dla nich wybawieniem, a drugiego — informację, że badania przeprowadzone na szczurach wykazały coś zupełnie innego — przekonywała Gilchrist.

Jej zdaniem problem palenia papierosów można dzisiaj rozwiązać jedynie podążając drogą innowacji, które zostały udokumentowane naukowo. Nie zawsze jednak jest to ścieżka najłatwiejsza.

— Decydentów czy polityków nie zawsze przekonują twarde naukowe dane. Wynika to być może ze strachu czy sceptycyzmu – w tym wypadku wobec przemysłu tytoniowego. W pełni te obawy rozumiem. Spróbujmy jednak na chwilę odrzucić uprzedzenia i skupić się na tym miliardzie kobiet i mężczyzn z całego świata, którzy wciąż palą tradycyjne papierosy. Jeśli nie potrafią zerwać z nałogiem, to zasługują na alternatywę — przekonywała Gilchrist.

Z badań przeprowadzonych przez firmę PMI na początku tego roku na ponad 19 tys. respondentów z 19 państw wynika, że 77 proc. ankietowanych wierzy w rolę postępu naukowego, który pomoże rozwiązać największe problemy świata. Aż 84 proc. ankietowanych oczekuje z kolei od decydentów politycznych uwzględniania najnowszych badań naukowych w procesie stanowienia prawa – ale już zaledwie 51 proc. respondentów pozytywnie ocenia dotychczasowe starania świata polityki w tym obszarze.