Droga ku odkupieniu. Rozmawiamy z nawróconym gangsterem, który został "Biskupem"

Dawid Wojtowicz
Napadał, rabował i prowadził narkotykowy biznes. Teraz pisze książki, działa charytatywnie i wspiera więźniów w resocjalizacji. Paweł Cwynar był wielokrotnym recydywistą i groźnym gangsterem. Dziś jest nawróconym człowiekiem, który z powodu swojej głębokiej wiary dorobił się ksywki "Biskup".
Rozmawiamy z Pawłem Cwynarem, nawróconym przestępcą, obecnie pisarzem. Właśnie ukazała się poświęcona jego życiu książka "Biskup – nawrócony gangster". Z dawnym recydywistą wywiad rzekę przeprowadził dziennikarz Marcin Klimkowski Materiały prasowe
– Od kiedy na powrót zaczęła się moja przygoda z Panem Bogiem, wszystko toczy się jak na karuzeli – mówi Paweł Cwynar. O jego niezwykłej duchowej przemianie rozmawiamy nie tylko z nim, ale i dziennikarzem Marcinem Klimkowskim, który na łamach wydanej właśnie książki "Biskup. Nawrócony gangster" przeprowadził wywiad rzekę z byłym przestępcą.

Chcąc coś zrozumieć, najlepiej sięgnąć do korzeni. Panie Pawle, proszę więc pokrótce opowiedzieć o swoim dzieciństwie.

Paweł Cwynar: Zajmowaliśmy parterowe mieszkanie w jednej z Legnickich kamienic. Tato z mamą, dziadkowie, ciocia, zwierzęta. Prowadziliśmy otwarty dom. Babcia krawcowa, dziadek miał własny biznes parkieciarski, dlatego przewijało się przez nasz domu dużo ludzi. Mama pracowała w banku, tato na kolei. Ja z siostrą mieliśmy swoje pokoje. Niczego nam nie brakowało.


Zawsze ktoś był w domu, z kim można było porozmawiać. Dużo w moim dzieciństwie się działo. Nigdy nie było monotonii. Coroczne wyjazdy na wczasy. Wyjazdy na wieś. Wizyty u wujostwa, spacery, park, kawiarnia… Często wracam myślami do dzieciństwa, ponieważ był to jeden z przyjemniejszych okresów mojego życia. Nacechowany beztroską i ciepłem.

Dlaczego w takim razie chłopak z dobrego domu postanowił związać swoją przyszłość z "karierą" w półświatku?

Paweł Cwynar: Byłem najlepszym sportowcem w szkole. Choć uczyłem się słabo, to dzięki sportowi nie miałem problemów z awansem do kolejnej klasy. Wszystko szło jak po maśle. Puchary, dyplomy, podia, wakacje… Po pewnym czasie w domu rodzinnym relacje ojca z teściami zaczęły się psuć, uważam, że mieszkanie razem z teściami i ciocią były zbyt inwazyjne dla małżeństwa moich rodziców. Tato coraz częściej wybywał z domu. W tym czasie ja awansowałem do szkoły zawodowej. Niestety tam okazało się, że nauczyciel od WF-u nie był zainteresowany moimi dotychczasowymi osiągnięciami sportowymi.

W jednej chwili zabrano całą pasję mojego życia. Nie miałem na tyle rozbudowanej relacji z rodzicami, by im powiedzieć o swoim problemie. Dlatego ujścia rozgoryczenia zacząłem szukać na ulicy. Po kryjomu przed wszystkimi, wieczorami wychodziłem przez okno swojego pokoju na podwórko, by zgasić wulkan buzującej we mnie adrenaliny, rozbuchanej sportem.

Panie Marcinie, czy w swojej pracy dziennikarskiej spotkał się Pan z podobnym, nietypowym z racji pochodzenia, przypadkiem jak Paweł Cwynar?

Marcin Klimkowski: Przyznam, że nie. Dawno temu, pod koniec lat 90. XX wieku, byłem dziennikarzem "Życia Warszawy". Zajmowałem się policją i sprawami kryminalnymi. Miałem kontakty ze śledczymi, ale także ze środowiskiem mafijnym Warszawy – Pruszkowem i Wołominem. Oczywiście nie osobiste, ale dziennikarskie. Pisałem o "Pershingu", "Dziadzie", "Wariacie"(bracie "Dziada"). Pamiętam, jak "Pershing" wyszedł z więzienia, pojechałem wtedy do jego domu w Ożarowie, by zrobić wywiad, ale mafiosi przegonili bezczelnego gnojka z mediów. Udałem się też do domu "Dziada", kiedy porwano jego syna "Mrówę".

To były barwne czasy, pełne zamachów, eksplozji bomb i zabójstw na zlecenie, które Paweł Cwynar mi przypomniał. Fotografowałem i opisywałem "Pershinga" na walce Andrzeja Gołoty (tej trwającej 95 sekund), sytuację po zabójstwie "Juniora" i zatrzymanie "Budzika". Tyle tylko, że to była – cała ta "polska mafia" – patologia z Pruszkowa i Ząbek albo "złych osiedli" Warszawy. A Paweł Cwynar pochodził z dobrego domu, normalnego, religijnego i w miarę ciepłego. Jego droga ku przestępczości była świadomym wyborem. Na swój sposób stało się to dla mnie fascynujące. Podobnie zresztą jak późniejsze zejście Pawła z tej drogi.
Marcin Klimkowski, dziennikarz, współautor książki "Biskup – nawrócony gangster"Marcin Klimkowski / Facebook
Panie Pawle, od czego zaczął Pan swoją przestępczą działalność?

Paweł Cwynar: Na ulicy poznałem recydywistów, kajdaniarzy, "chłopaków z poprawczaka", to oni nauczyli mnie stawiać pierwsze kroki w przestępczym fachu. Z racji tego, że nie byłem wykwalifikowany w tej dziedzinie (bo skąd), to zacząłem od prymitywnych tzw. "dziesion", czyli napadów rabunkowych.

Za co trafił Pan do poprawczaka, a za co po raz pierwszy do więzienia?

Paweł Cwynar: O dziwo za "dziesiony" nigdy nie siedziałem. Do poprawczaka pierwszy raz trafiłem za włamania. Kiedy wyszedłem z "kajdanowa", na wolności byłem zaledwie miesiąc i trafiłem do więzienia, też za włamania, jednak już poważniejsze. W sumie żadnych z tych przestępstw nie dokonywałem dla kasy. Jedynie dla spalania adrenaliny, co było pozostałością po sporcie. Szukałem rywalizacji, sprawdzenia się w tej "sztuce". To było przyczyną, że wystąpiłem w złych zawodach.

Jak wspomina Pan swoje pierwsze pobyty w tych miejscach?

Paweł Cwynar: Mimo iż miałem już przeprawę "na ulicy", pierwsze bicia na Milicji, izbie dziecka, pobyty na melinach, znajomości z recydywą i wspólne bójki z kolegami, to jednak to, co zastałem w "kajdanowie", okazało się innym światem. Uczyłem się wszystkiego od początku. Począwszy od przeklinania, zamienników, kminy więziennej, samouszkodzeń, po symbole tatuaży, rygor i wszechobecną przemoc. Był to przyspieszony kurs wynaturzenia i zaawansowanej przestępczości.

Do więzienia trafiłem, mając zaledwie 17 lat i od razu wylądowałem na recydywie. Kolejne szkolenia w byciu przestępcą, nauka zasad, reguł, zwyczajowości więziennej, z tym że tam panowało więcej luzu. Klawisz zamykał cele i sobie szedł, a w poprawczaku "zeksi", czyli wychowawcy, cały czas mieli nas na oku.

Kiedy i jak rozpoczęła się Pana kariera gangstera "z wyższej półki"?

Paweł Cwynar: Rok 98. Wyklepałem z ZK Wołów, jednego z cięższych więzień w Polsce. Miałem za sobą już bogatą karierę recydywisty. Z rokiem izolatek i "N” Enką (niebezpieczny) na koncie za usiłowanie ucieczki z sądu z własnoręcznie wykonaną atrapą pistoletu. Ważyłem 120 kg, byłem wyćwiczony siłowo i nieco przeszkolony boksersko. Sprawdzony w boju, darzony szacunkiem i nieskalaną reputacją w środowisku.

Dzięki znajomościom z tuzami więziennej hierarchii zostałem "protegowany" na ważne spotkanie, które odbyło się podczas gali boksu, gdzie walczył Andrzej Gołota z Timem Witherspoonem we Wrocławiu 98 r. Przyjechało tam kilku najważniejszych gangsterów tamtych lat, m.in. "Pershing". Dzięki poręczeniu z więzienia zawarłem tam kluczowe znajomości dla mojej przestępczej kariery.

Zmieniłem dres i czarne BMW na garnitur i Mercedesa. Zacząłem zarabiać na szarej strefie, wykorzystując układy. Moje zarobki szybowały w górę, a ja obrastałem w tłuszcz i pychę.
Paweł Cwynar, pisarz i działacz społeczny, zabiera głos podczas mszy w Rzymskokatolickiej parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w KucharzowicachPaweł Cwynar / Facebook
Wspomniał Pan, że był recydywistą. Jak często trafiał Pan do zakładów karnych?

Paweł Cwynar: Nie wiem, ile razy gibałem? Należę do tych recydywistów, którzy nie liczą godzin i lat. Interesowały mnie sukcesy. Odsiadki wliczałem w koszty dążenia do celu. Nie skupiałem się na tym.

Nauczyłem się tej obojętności względem przesiedzianych lat od jednego starego recydywisty "Sagana". Zainspirował mnie tym, że był niezmiernie spokojny i opanowany. Nie walczył w delirycznym przejęciu o każdy dzień. Nie szarpał się, nie miotał. Nie dygotał na widok listu z prokuratury, do tego stopnia, że kiedy go aresztowali, on za każdym razem brał rozwód ze swoją ówczesną żoną, by nie zaprzątać sobie głowy, czy jest mu wierna i tym samym nie kompromituje go…

Uznałem to podejście za zdroworozsądkowe i nabrałem dystansu do kolejnych odsiadek. Ogólnie odgibałem około 15 lat.

Można powiedzieć, że wodził Pan za nos wymiar sprawiedliwości?

Paweł Cwynar: Nie uważam się za kogoś, kto wodził wymiar sprawiedliwości za nos. Za dużo wpadek, za dużo lat za kratami, brak wyspecjalizowania. To był zbyt słaby bilans, by pokusić się o takie twierdzenie. Owszem jako przestępca coś tam osiągnąłem, ale koszty tego były zbyt duże.

Kiedy wybiła godzina, że dobra passa w działalności w zorganizowanej przestępczości dobiegła końca?

Paweł Cwynar: Ostatni raz zostałem aresztowany w 2005 roku. Warszawski CBŚ wpuścił wtyki do naszej grupy. Ugotowali nas na klawo. Podsłuchy, nagrania, prowokacje, zakupy kontrolowane. Nie było szans na obronę. Jedyne, co nam pozostało, to dobra mina do złej gry…
Książka "Biskup. Nawrócony gangster" to wywiad rzeka z Pawłem Cwynarem o jego przestępczej karierze i nawróceniuPaweł Cwynar / Wydawnictwo Bellona
Panie Marcinie, czy rozmawiając z panem Pawłem o jego przestępczych ścieżkach, natrafił Pan na coś, co wzbudziło Pana autentyczne zdziwienie?

Marcin Klimkowski: Całe życie Pawła to jedno wielkie zdziwienie i kolejne pytania, na które starałem się znaleźć w książce odpowiedź. Dlaczego ten kochany przez matkę, ojca i siostrę syn i brat stał się bandytą? Dlaczego fascynowała go przemoc? Dlaczego autorytetami byli dla niego recydywiści, a nie ludzie "normalni"? Paweł był buńczucznym młodym człowiekiem i jego kolejne wybory życiowe, w tym autodestrukcyjne, budziły nawet nie zdziwienie, ale zwyczajny szok.

A czy trafił Pan na coś, co już byłoby zwiastunem jego późniejszej wewnętrznej przemiany?

Marcin Klimkowski: Tak. Tym zwiastunem była odwaga Pawła. Nie oceniam jego motywów, ale stwierdzam, że bardzo rzadko spotykałem ludzi tak odważnych jak on. Odważnych w swoich wyborach. Paweł nie bał się zostać bandytą, kiedy o tym postanowił. Nie bał się zorganizować grupy przestępczej. W więzieniu nie bał się sięgnąć po "władzę". Po prostu nigdy się nie bał, co zresztą czasami prowadziło go na skraj przepaści. I właśnie ta jego odwaga była zwiastunem przemiany. Bo kiedy do niej doszło, to odważnie się poddał temu, co czuł. Bez oglądania się na innych.

Porozmawiajmy w takim razie Panie Pawle o tym zejściu na dobrą drogę. W jakich okolicznościach postanowił Pan zmienić swoje dotychczasowe życie?

Paweł Cwynar: 2005 rok, więzienie, Wrocław. Groził mi duży wyrok, byłem już dosyć zarobiony, miałem rodzinę, szerokie znajomości, dużo do stracenia. Prokurator to wiedział i przedstawił mi propozycję świadka koronnego. Nie zgodziłem się, więc żeby mnie ugiąć, umieścił mnie w izolatce, gdzie przebywałem rok. Tam doszło do bardzo dziwnego zdarzenia. Znalazłem kilka kartek z Biblii, których tam nie powinno być.

Kolejno miałem proroczy sen, w którym Pan Bóg poprzez pewne metaforyczne wydarzenia przedstawił mi propozycję gry o wszystko. Odpowiedziałem tak! Wchodzę w to, bo czy może być wyższa stawka niż życie wieczne?! To był początek mojego nawrócenia. Żal za grzechy, spowiedź generalna, pokuta, pojednanie, Eucharystia… Nowe życie.

Dlaczego po decyzji o rezygnacji z dawnego życia nie zdecydował się Pan mimo wszystko zostać świadkiem koronnym?

Paweł Cwynar: Z kilku powodów.

1) Zacząłem odsiadki od 16 roku życia. Już jako siedemnastolatek należałem do subkultury więziennej "grypsowania" i przez kilkanaście lat swojego życia przestrzegałem zasad. To było dla mnie bardzo ważne.

2) Jeśli rozpatrywać by to pytanie pod kątem wiary (naprawienia win), to czy wsadzając do więzienia kilkadziesiąt osób, faktycznie zmieniłbym ich życie? To była moja prywatna decyzja, postanowiłem podjąć ją sam, koniec kropka. W pewnym sensie wziąłem to na bary. Wolałem odgibać swoje, wyklepać z fasonem, ale po co, skoro miałem już inny ważniejszy cel? Inne autorytety, inne wartości? Otóż po to, że ja poprzez swoje nawrócenie jestem obowiązany ewangelizować innych. Najtrudniej jest dotrzeć do najbardziej zatwardziałych recydywistów. Uznałem, że zachowując twarz w środowisku, mam większe szanse na dotarcie do nich. Patrząc na to z perspektywy czasu, miałem rację.

Kto uwierzył, a kto nie w Pana nawrócenie?

Paweł Cwynar: Ci, którzy mnie znali wcześniej, cały czas podchodzą do kwestii mojego nawrócenia sceptycznie. Jakby czekali, aż się potknę, żeby powiedzieć znamienne "a nie mówiłem!". Tak naprawdę, kto uwierzył, a kto nie, okaże się kiedyś, tam, po drugiej stronie. Ja muszę po prostu robić swoje, słońce czy deszcz, klaszczą czy ubliżają.
Czytanie i pisanie to od dzieciństwa pasja Pawła CwynaraPaweł Cwynar / Facebook
Ciekawi mnie, jak Pan Marcin zapatruje się na kwestię nawrócenia, nie tylko Pana Pawła, ale także w wymiarze ogólnym, czysto ludzkim?

Marcin Klimkowski: Kwestie związane z wiarą są dla mnie niezwykle ważne. Oznacza to, że staram się nigdy nie oceniać tego, w co ktoś wierzy i jakie są jego motywy. Wierzy lub nie – to jego wybór i jego uczucia. Szanuję wiarę – tak religijną, jak i wiarę w różne idee. I na tej właśnie zasadzie zapatruję się na nawrócenie Pawła Cwynara. On poczuł potrzebę nawrócenia, nawrócił się, teraz daje świadectwo tego nawrócenia. To są jego najgłębsze uczucia, nie moje, oraz jego wybory. Ja je tylko relacjonuję, rozmawiając z Pawłem i zadając pytania. W żadnym wypadku nie oceniając.

Panie Pawle, jak potoczyło się Pana życie po ostatnim wyjściu z więzienia?

Paweł Cwynar: Od kiedy na powrót zaczęła się moja przygoda z katolicyzmem i Panem Bogiem, wszystko toczy się jak na karuzeli.

Po wyjściu z więzienia odbyłem pieszą pielgrzymkę dziękczynną na Jasną Górę. Kiedy wróciłem do domu, całą pozostałość po moim majątku, którego dorobiłem się, będąc przestępcą, oddałem bezdomnym, po prostu wynosząc wszystko na śmietnik. Pierwsza praca – zamiatanie ulic, kolejna – budowa, jedna, druga, trzecia – w charakterze pomocnika.

Potem wyjechałem do pracy do Anglii, również jako pomocnik na budowach. Trzy lata. Potem wyjechałem do Sztokholmu, gdzie mieszkałem cztery lata. Po kilku latach pobytu na wolności i trwaniu przy Chrystusie zacząłem dzielić się swoim świadectwem. Dlatego postanowiłem wrócić do Polski, mimo że miałem tam poukładane życie. Uznałem, że moja misja jest ważniejsza i przyjechałem tutaj w ciemno. Obecnie mieszkam w Warszawie.

A skąd pomysł na przeprowadzenie wywiadu-rzeki z panem Pawłem? Jak wyglądały kulisy pracy nad książką "Biskup - nawrócony gangster"?

Marcin Klimkowski: Przyznam, że pomysł pojawił się nie w mojej głowie, ale ówczesnego redaktora naczelnego Bellony, Michała Wójcika. On uznał, że w związku z tym, że zajmowałem się sprawami mafijnymi, będę dobrym człowiekiem do zadawania pytań nawróconemu przestępcy. Znał moje publikacje, zatem także ufał mi, że wykonam dobrą robotę. Ja z kolei uznałem, że to jest doskonały temat, z miejsca zaciekawiła mnie historia Pawła. A potem były już rozmowy, spotkanie i całe przegadane wieczory. Setki pytań, setki historii, z których trzeba było wyciągnąć do książki to, co najważniejsze. Sama praca nad wywiadem-rzeką nie różni się od pracy nad wywiadem. Tylko nieco dłużej trwa, o kilka miesięcy dłużej (śmiech).

A dlaczego Pan zgodził się wziąć udział w przygotowaniu tej publikacji?

Paweł Cwynar: Z tego samego powodu, dla którego odwiedzam więzienia, szkoły, domy dziecka, parafie, dzieląc się swoim świadectwem, udzielam wywiadów w TV, gazetach, portalach itd. Z boku wygląda to na "gwiazdorzenie", w rzeczywistości jest trudną posługą. Wymagającą dużego poświęcenia, jednak podjąłem się tego trudu dla Pana Boga. Jestem Mu to winien. Jestem winny tego ludziom, których skrzywdziłem. Pośrednio lub bezpośrednio. Jest to wpisane w moją pokutę i naprawianie błędów. Odkupienie win.

Pan Bóg uratował mi życie, więc jak mógłbym teraz nic nie robić? Być może moja historia przekona kogoś, kto tkwi w głębokiej beznadziei? Nie widzi dla siebie ratunku. Nie potrafi nic zmienić. Tonie… Mówię: "spróbuj inaczej, mi się udało!". Ważne też bym sobą nie przysłaniał Boga, ponieważ ja jestem tylko człowiekiem.

Pana pasją jest również pisanie. Pamięta Pan swój pierwszy tekst?

Paweł Cwynar: Pierwszy tekst… Hmm, kiedy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem pisać opowiadania w swoim tajnym zeszycie. Pewnego dnia podeszła do mnie sąsiadka z ostatniego piętra, która była wróżką. Zajrzała mi przez ramię. Przeczytała, co napisałem i powiedziała proroczym głosem: "Albo będziesz wielkim pisarzem, albo wielkim pijakiem." Do pewnego momentu pijak zwyciężał, teraz szala przechyliła się na rzecz pisania.

Jakie wydane książki ma Pan już na swoim koncie?

Paweł Cwynar: Dotąd wydałem dwie pozycje: "Wysłuchaj mnie, proszę" (powieść) i "Picie w zachwycie" (biografia traktująca o mojej walce z alkoholem). Na początku roku ma ukazać się mój pierwszy kryminał, na który bardzo liczę "GiT Samuraje", a obecnie jestem w trakcie pisania "Lottomata" (thriller, sensacja, kryminał).

W moim domu panowała kultura czytania książek. Czytałem od dziecka, mój ojciec przeczytał wszystkie książki (tematyczne) w pobliskiej bibliotece. Czytanie i pisanie to moja pasja. Najważniejsze jednak dla mnie w pisaniu jest to, by każda książka, bez względu na tematykę, zawierała puentę, inaczej to "psu na budę".

Jak wygląda Pana obecne życie zawodowe i osobiste?

Paweł Cwynar: Piszę książki, pracuję w Fundacji "Nowe Teraz", gdzie zajmuję się działem "Wykluczeni". Posługuję w bydgoskim Bractwie więziennym "Samarytania". Jestem współzałożycielem wspólnoty katolickiej z siedzibą w Legnicy "Ja Jestem". Zajmujemy się pilnowaniem kościołów i miejsc kultu religijnego przed profanacjami i posługą na rzecz miejscowych parafii. Każda wspólnota uczy pokory i uporządkowania, a mi jest tego potrzeba, dlatego za dwa tygodnie wstępuję do "Zakonu Rycerzy Jana Pawła II". Nie widzę dla siebie lepszego zgromadzenia.

Otacza mnie wielu wspaniałych ludzi. Mam wiernych czytelników, którzy bardzo mnie wspierają swoimi recenzjami. Naprawiają się relację z moimi dziećmi, które zostały mocno zdewastowane wieloletnimi odsiadkami. Poznałem kobietę, z którą planuję wziąć ślub. Pan Bóg powoli wszystko w moim życiu układa. Jestem szczęśliwy.

Na koniec pytanie, które mnie zastanawia. Nie nurtowało Pana nigdy, by odkryć, jak te kartki z Nowego Testamentu znalazły się w tamtej strzeżonej celi?

Paweł Cwynar: Oczywiście, że zastanawiało! I to nie raz. Jednak po latach zrozumiałem, że to nie ma najmniejszego znaczenia… Najważniejsze jest to co przed nami!

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona