"Wypierd***" na Strajku Kobiet. Prof. Bralczyk: to słowo szkodzi, jestem przeciwko

Ola Gersz
Hasłem protestów, które wybuchły po decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, jest słowo "wypier....ć". Wulgaryzm na transparentach, banerach i ustach protestujących budzi duże kontrowersje. Czy słowo "wypier....ć" nadaje się na sztandary? W rozmowie z naTemat odpowiada na to pytanie profesor Jerzy Bralczyk, językoznawca.
Słowo "wypier....ć" to główne hasło obecnego protestu kobiet Fot. Jedrzej Nowicki / Agencja Gazeta
Czy słowo "wypier....ć" nadaje się na sztandary?

Być może ci, którzy umieszczają je na transparentach, tak właśnie uważają. Ale to wcale nie znaczy, że my musimy tak uważać. Według mnie to słowo raczej szkodzi tym protestom, niż pomaga.

W jaki sposób?

Sugeruje, że protestującym nie tyle chodzi o konkretną sprawę, ile o usunięcie tych, których, usunąć chcą – prawdopodobnie rządu, obecnych ustawodawców albo kogoś innego. To słowo w pewnym sensie znaczeniowo zastępuje słowo „precz”. Jednak w tym przypadku nie podaje, o kogo chodzi. W moim mniemaniu to słowo oderwane od istoty protestu, które przenosi protest na wyrażenie sprzeciwu wobec określonych ludzi. Abstrahując już od tego konkretnego słowa – czy wulgaryzmy powinny być używane na publicznych protestach i manifestacjach?


Jestem zdecydowanie przeciwko używaniu takich właśnie słów w przestrzeni publicznej. One oddalają możliwość jakiegokolwiek porozumienia. Być może są wyrazem emocji, która nie znajduje ujścia, ale ci, którzy wypisują je na sztandarach, powinni wiedzieć, że w ten sposób zaogniają dyskurs publiczny. Nie sądzę, żeby zwiększali skuteczność swoich wypowiedzi.

A jakiego słowa, według Pana Profesora, można by użyć w zastępstwie "wypier....ć"?

Myślę, że powinny być to słowa, które odnoszą się do istoty protestu, np. "precz z czymś". Jeśli autorzy protestu wyraźnie i jędrnie potrafią przedstawić to, przeciwko czemu są, to da się to zrobić. Tutaj mamy do czynienia z protestem w stanie czystym, niezwiązanym z kontekstem. Mamy samo "precz" i koniec.

Jaka kwestia językowa – oprócz wulgaryzmów – zwróciła jeszcze uwagę Pana Profesora na Strajku Kobiet?

Po pierwsze, naszemu publicznemu językowi ma się za złe agresywność i wulgarność. A po drugie, obcość. Zauważyłem wiele hasłem anglojęzycznych. Jeśli są to hasła skierowane na zewnątrz, do zagranicy, to też nie są zbyt skuteczne. To przecież właśnie rządzący zarzucają – że to wszystko nie jest dla Polaków. Jak powinno się więc protestować językowo?

Nawet jeśli w pełni solidaryzowałbym się z protestami, które są w tej chwili prowadzone, to też bym uważał, że hasła powinny odnosić się do istoty i być niewulgarne. Powinny poruszać ludzi, ale niekoniecznie w taki właśnie sposób. Hasła powinny służyć protestowi. Bardzo dziwi mnie również wspomniana obcojęzyczność.

Rzuciły się Panu Profesorowi w oczy hasła na Strajku Kobiet, które spełniają te kryteria?

Tak, było wiele trafnych haseł. Wydaje mi się jednak, że w dużej części odnoszą się one przeciwko, nie tyle tej konkretnej wypowiedzi Trybunału Konstytucyjnego, ile zabierają glos w ogóle w kwestii aborcji. Jeśli widzę hasło "Mój brzuch, moja sprawa", to nie widzę w tym haśle protestu przeciwko temu wyrokowi. Wydaje się wiec, ze konkretyzacja protestu byłaby potrzebna. Przede wszystkim potrzebne są protesty, które mogą uwzględniać reakcje na nie. Reakcje, które doprowadzą do jakiegoś porozumienia.

Czyli słowa na protestach mają moc?

Mają moc. Trzeba dbać o to, żeby były skuteczne. Nie tylko, żeby były mocne i wyraziste, ale też, żeby prowadziły do rozwiązania problemu.