"Zaleganie w łóżku? To nie ja". Daria Zawiałow o artystycznym pracoholizmie w dziwnych czasach

Michał Jośko
Na koncie ma dwie płyty, z których każda pokryła się platyną. Dziś, gdy nie może koncertować, nie zalega na kanapie, lecz pracuje intensywnie nad albumem kolejnym (czyli "Wojnami i nocami"), w międzyczasie opowiadając nam o bezrobotnych artystach, wyścigu szczurów i złych ludziach w szołbizie. Będzie także o pracoholizmie, poezji i gotowaniu.
Daria Zawiałow w czasach, gdy istniało coś takiego, jak koncerty Fot. Facebook.com/dariazawialow
Twój najnowszy singiel to "Nie mamy czasu". Jak z twojej perspektywy wygląda Polska dziś, gdy dla artystki świat zwolnił, teoretycznie czasu jest nieco więcej?

Nie ukrywam, że jestem bardzo sfrustrowana. Gdy przyzwyczaisz się do życia w nieustannym ruchu, do częstego koncertowania, gdy rozsadza cię energia, to wiadomo, że takie przymusowe zwolnienie jest czymś naprawdę niefajnym.

Gdy zaczęła się pandemia koronawirusa, stwierdziłam: "OK, skoro tak musi być, poświęcę więcej czasu na tworzenie muzyki, będę mogła naprawdę intensywnie popracować nad trzecim albumem". Starałam się podejść do lockdownu pozytywnie, co ułatwiała pora roku – wiadomo, że wiosną na świat patrzy się w jasnych barwach.


Dziś jest znacznie gorzej, bo wiadomo, jesienna szarość za oknem nie pomaga w walce z myśleniem o tym, jak traktuje się artystów. Nawet gdy odmrażano kolejne branże, nas od początku traktuje się bardzo niesprawiedliwie.

Do tego dochodzi świadomość, że dotychczasowy lockdown to dopiero początek i musimy się spodziewać znacznie większych obostrzeń, tej gigantycznej kwarantanny narodowej. No ale na razie trzeba działać, pozostaje nam praca w takim zakresie, w jakim to tylko możliwe.

Jak wygląda to u ciebie, znanej pracoholiczki? Czy w ostatnich miesiącach zdarzyło się wpaść w tryb osowienia; myśleć, że skoro świat jest taki niesprawiedliwy, nie ma po co wstawać z łóżka?

Nie. Naprawdę kocham swoją pracę i to niezależnie od warunków, w jakich muszę ją wykonywać. Dzięki temu nie rozleniwiłam się za bardzo. Zaleganie w łóżku? To nie ja (śmiech). Chociaż zdarzało mi się to, na przykład w roku 2019, gdy byłam w totalnym szale koncertowym.

Zagraliśmy wtedy niemal 100 koncertów; wiesz – występy w prawie każdy piątek, sobotę i niedzielę. Tak więc gdy człowiek wracał do domu, to w poniedziałek i wtorek odpalał tryb "kanapa, książka, Netflix".

Teraz, gdy koncertów nie ma i bardzo brak mi tej adrenaliny, skupiam się na szukaniu nowych bodźców, urozmaicam sobie czas. Nie chcę ograniczać się wyłącznie do nadrabiania zaległości czytelniczych, ale naprawdę często odwiedzam studio nagraniowe, ćwiczę intensywnie na gitarze... Nie potrafię nic nie robić.

Gdybyśmy mieli generalizować, to jesteś pod tym względem wyjątkiem czy potwierdzeniem reguły?

Ciężkie pytanie, bo nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy Polacy są narodem pracowitym czy leniwym. Tak więc nie chciałabym generalizować, bo wiadomo – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Mogę odpowiedzieć na to pytanie wyłącznie z własnej perspektywy, czyli pracoholiczki działającej w branży artystycznej. No a ten świat na pewno jest pełen ludzi naprawdę ambitnych, pracujących ciężko się jak mrówki.

Są w nim i mrówki, i wilki. Wiesz, te, o których śpiewasz w utworze "Kryzys wieku naszego", czyli drapieżniki, które tylko czyhają, aby pożreć nowe twarze... Jak minimalizujesz ryzyko pogryzienia?


Moją strategią "od zawsze" jest otaczanie się fajnymi, zaufanymi osobami. Trzymam się niewielkiego grona przyjaciół, natomiast tych, których nie jestem pewna, trzymam na odpowiedni dystans.

Wiesz, chociaż zasadniczo jestem osobą pogodną i towarzyską, chociaż lubię pogadać sobie z różnymi ludźmi na backstage'u, to jednak tkwi we mnie jakaś tam introwertyk, który nie ufa wszystkim osobom spotykanym na swej drodze.

Wiadomo, działając w tej branży, po prostu trzeba poznawać wiele osób, innej opcji nie ma. Jednak kontakty z nimi ograniczam do niezbędnego minimum. Co innego porozmawiać przez chwilę, a co innego dopuścić kogoś zbyt blisko. Mam zaufane grono znajomych.

Wracając do owych wilków, których w branży nie brakuje: w pracy jestem asertywna i gdy zachowanie danej postaci nie odpowiada mi z jakiegoś powodu, kiedy czuję, że to znajomość, która ma na mnie zły wpływ, to nie robię dobrej miny do złej gry, nie udaję, że wszystko jest OK.
Daria ZawiałowFot. Facebook.com/dariazawialow
Czy pomimo tak mądrej strategii zaliczyłaś momenty szczególnie bolesne? Spotkałaś osobę tak złą, że na moment zniechęciłaś się do bycia częścią tego środowiska?

Nie było sytuacji naprawdę mrożących krew w żyłach. Nigdy nie wyrządzono mi krzywdy tak wielkiej, że rozpamiętywałabym to do dziś, nie opowiadam o tym, jaki ten szołbiz jest zły.

Chodzi raczej o rozczarowania; te momenty, w których zauważasz, że dla mnóstwa osób absolutnym priorytetem jest szalona pogoń za pieniądzem, karierą, sławą. W efekcie zapomina się o wartościach takich jak lojalność, miłość i przede wszystkim szacunek do drugiego człowieka.

No ale umówmy się, takie sytuacje zdarzają się w absolutnie każdej branży, przecież źli ludzie są wszędzie. No ale tu znów przechodzimy do generalizowania, którego chciałaby uniknąć – przecież całe życie zawodowe jestem związana z muzyką i nie mam innego punktu odniesienia.

Tak swoją drogą nie lubię kategoryzowania na zasadzie: ludzie wykonujący dane zawody są lepsi czy gorsi od innych. Dokładnie tak samo podchodzę np. do porównywania mieszkańców różnych miast albo krajów – nie oceniam, nie porównuję. Gdyby ludzie oceniali swoje własne zachowania mniej relatywnie, a bardziej dualistycznie, na pewno ogólnie na całym świecie, lepiej by nam się wszystkim żyło.

Porozmawiajmy o twoim życiu zawodowym: jako ośmiolatka zabłysnęłaś w programie "Od przedszkola do Opola", później były m. in. "Szansa na sukces", "Mam talent"! i dwukrotnie "X Factor". Wydawałoby się, że taka osoba musi naprawdę kochać ostrą rywalizację...

Owszem, od dziecka brałam udział w konkursach wokalnych i wystąpiłam w kilku programach telewizyjnych typu talent show, jednak nie wynikało to z chęci rywalizacji tylko z potrzeby walki o marzenia. Chodziło wyłącznie o fakt, iż te występy miały mi umożliwić robienie tego, co kocham najbardziej.

Dzięki nim mogłam zdobywać cenne doświadczenie, rozwijać się i liczyć na to, że ktoś mnie zauważy. Jednak zawsze najistotniejsze było: naprawdę ostrożnie podchodzić do słowa "sukces", uczyć się pokory i unikać jakichkolwiek kompromisów. Zawsze wyznawałam zasadę, że wszystko muszę robić w zgodzie z samą sobą. Właśnie dlatego tak bardzo cenię sobie współpracę z osobami takimi, jak Michał Kush.

Od lat idziemy przez to wszystko razem, bez zastanawiania się, czy może nie opłacałoby się grać lżej, łatwiej i przyjemniej, bo dzięki temu zrobiłoby się większą karierę w mainstreamie. Na szczęście ta strategia opłaciła się.
Z Michałem KushemFot. Facebook.com/dariazawialow
Co zrobiłabyś, gdyby jednak było inaczej?

Ciężko mi powiedzieć. Na jedną kartę, czyli muzykę, postawiłam wszystko w tak młodym wieku, a więc nie zdążyłam nawet wymyślić żadnego planu B. Przebranżowienie się byłoby czymś naprawdę ciężkim, bo niczego innego nie potrafię robić (śmiech). Co zamiast muzyki? Bardzo nie chciałabym stawać przed takim dylematem.

Wiesz, dla wielu twoich koleżanek i kolegów po fachu nie jest to dziś wyłącznie teoretyzowaniem.

Rzeczywiście, wspomniałeś o naprawdę smutnej rzeczy. Od paru miesięcy widzę sytuacje, w których znajomi – z różnych branż artystycznych, bo nie dotyczy to wyłącznie muzyków – muszą dokonywać radykalnych zmian w swoim życiu. Szukają jakichkolwiek sposobów na zarobek. Pandemia dotknęła nas naprawdę mocno i niestety, trzeba jakoś sobie z tym radzić.

No ale jeżeli mamy gdybać na zasadzie: "co byłoby, gdybym jednak musiała się przebranżowić", to może zostałabym poetką? Od roku piszę wiersze, wkręciłam się w to naprawdę mocno i mam z tego naprawdę wielką frajdę.

Chociaż na razie nie mówimy tu o czymś konkretnym, czym chciałabym się podzielić ze światem. Jeżeli kiedykolwiek miałabym wydać książkę, byłby to właśnie tomik poezji, a nie tak modne dziś autobiografie albo poradniki mówiące innym, jak powinno się żyć.

Tak czy owak o zajmowaniu się poezją mówimy jako o czymś, co może rozwijać się obok muzyki, a nie zamiast niej. Zwłaszcza, że to kolejna rzecz, z której trudno się utrzymać. A więc co poza zajęciami artystycznymi? Hm, może zajęłabym się gotowaniem?