Słowa mają moc, mogą leczyć lub zatruwać życie. Wariat i świr muszą odejść do lamusa, bo krzywdzą
Filmowy, zmyślony obraz osoby, która postradała zmysły i na wsze czasy została zamknięta za murami przerażającego szpitala psychiatrycznego, conajmniej jak księżniczka w wieży, to oczywiście fikcja, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Pewnie wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że większość osób, które przeszły kryzys psychiczny, które korzystały z opieki psychiatrycznej, zdrowieje i normalnie wraca do społeczeństwa. Zaburzenia czy choroby psychiczne, to schorzenia, które najczęściej leczone są obecnie z powodzeniem.
Bądźmy wrażliwi
Jednak w tym leczeniu ważne jest dobre funkcjonowanie w społeczeństwie, a to nie jest łatwe w zalewie słów i skojarzeń, które pojawiają się w przestrzeni publicznej i sprawiają, że ludzie po kryzysie psychicznym czują się gorsi, źli, nic nie warci. Dlatego powstała kampania społeczna "Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi”. Rekomendacje w ramach tej kampanii opracowali wspólnym wysiłkiem specjaliści Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i Rady Języka Polskiego. A wiec psychiatrzy i językoznawcy.
– W naszym programie "Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi” nie chodzi o to by jakieś konkretne słowa zniknęły z naszych słowników, bo przecież język jest żywy. Próby narzucania w tej materii czegokolwiek kończą się czymś zupełnie odwrotnym. Słowo zabronione jest używane częściej. Nie o to nam chodzi.
Chodzi o wzrost świadomości, wyobrażenia sobie, jak używane w przestrzeni publicznej, w mediach, w działach artystycznych słowa mogą zostać odbierane przez inne osoby. W tym kontekście mówimy o odbiorze przez osoby z zaburzeniami psychicznymi, a także szerzej o wszystkich z problemami dotyczącymi zdrowia psychicznego, np. kryzysami psychicznymi i o leczących się psychiatrycznie.
Chodzi o to, żeby być wrażliwym na ludzi, którzy są odbiorcami naszych słów – tłumaczy naTemat dr Sławomir Murawiec, lekarz psychiatra, psychoterapeuta, rzecznik Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Kampania jest adresowana do dziennikarzy, mediów, twórców dzieł literackich scenarzystów, reżyserów, polityków, osób wypowiadających się publicznie za pomocą Internetu. Słowem do wszystkich, którzy używają słów w przestrzeni publicznej. Jej celem jest uwrażliwienie, na fakt, że pewne słowa używane bezwiednie, automatycznie i nawykowo mogą jednak kogoś dotknąć i zaboleć.
– Bo często np. mówimy automatycznie: to wariat, czubek. Mówimy nawet nie rejestrując tego zbyt świadomie, nie zastanawiając się, kto i jak może to odebrać. Zdarza nam się powiedzieć aby podkreślić dramaturgię: ja zwariuję, ja się zabiję.
Czasami te automatyczne "kalki”, słowa, zwroty wypowiadane bez refleksji, mogą być wysłuchiwane przez osoby z problemami psychicznymi. Mogą zostać odebrane do siebie, na przykład w kontekście ich własnego zaburzenia albo próby samobójczej. Mogą ranić, stygmatyzować, izolować te osoby od społeczeństwa, sprawiać, że poczują się gorsze albo zawstydzone – wyjaśnia dr Murawiec.
Czym różni się choroba mózgu od choroby nerek?
Okres pandemii COVID-19, zdaniem specjalisty, jest dla nas okresem trochę dydaktycznym w kwestii zdrowia psychicznego. Wielu z nas doświadczało lęków, obniżenia nastroju, problemów ze snem. Niektórzy czuli silny lęk, z którym nie dawali sobie rady. Jest to wiec okres dydaktyczny w sensie doświadczenia na samych sobie, jak mogą czuć się osoby z zaburzeniami psychicznymi.
– W "zwykłych” warunkach, nie pandemicznych, wiele osób doświadcza depresji, lęku czy tzw. zaburzeń adaptacyjnych, kryzysów psychicznych. Są osoby, które przeżywają takie stany długo lub one nawracają. Tak jest np. w przypadku zaburzeń lękowych czy depresji. Jednak te osoby radzą sobie i żyją wśród nas. A jako społeczeństwo mamy tendencje do wygodnego sposobu myślenia: "oni” z problemami, a "my” jesteśmy zdrowi. Okres pandemii uczy, że takich objawów o różnym nasileniu możemy doświadczać wszyscy – podkreśla psychiatra.
Są też osoby, jak tłumaczy, z poważnymi zaburzeniami, chorobami psychicznymi np. ze schizofrenią czy chorobą dwubiegunową. Są to choroby przewlekłe, jednak wielu chorych normalnie z nimi funkcjonuje, jest obecnych na wolnym rynku pracy. Oczywiście jak przy każdej chorobie (np. przy cukrzycy czy nadciśnieniu można dostać udaru), tak przy poważnych zaburzeniach zdarzają się osoby, których funkcjonowanie jest bardzo utrudnione.
– Staramy się, żeby tych osób było jak najmniej, żeby nawet poważnie chorzy mogli wrócić do życia w społeczeństwie.
Osoby z zaburzeniami, chorobami psychicznymi tak naprawdę nie powinny być nazywane przez społeczeństwo inaczej niż np. chorzy z cukrzycą, czy ci którzy mają chorą wątrobę.
Unikamy przecież mówienia o chorym z cukrzycą "cukrzyk” i tak samo powinniśmy mówić o osobach z zaburzeniami psychicznymi. Cukrzyca nie definiuje przecież całości osobowości i życia danej osoby. Jest ważna, ale nie jest równoznaczna z tożsamością osoby, która na nią cierpi. Tak samo powinniśmy mówić "osoba ze schizofrenią”, nie "schizofrenik”. Na szczęście następuje już odchodzenie od takich stygmatyzujących "nazw” chorych.
Każdy narząd człowieka może nie funkcjonować prawidłowo. W chorobach psychicznych cierpi nie tylko umysł, co przekłada się na zachowania i relacje ale też mózg, który jest namacalnym organem, tak samo jak wątroba, serce czy płuca.
Chory nie będzie szukał pomocy
– Choroby psychiczne to schorzenia, które się leczy, najczęściej z bardzo dobrym skutkiem. Kampania "Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi” jest m.in. po to, aby ludzie, którzy mają kryzys psychiczny nie obawiali się poszukać pomocy.
Teraz często, szczególnie w mniejszych miejscowościach, ludzie zwyczajnie wstydzą się pójść do psychiatry. Obawiają się, że jeśli ktoś dowiedziałby się że korzystają z takiej pomocy zostaliby napiętnowani w kręgu znajomych, w swojej lokalnej społeczności. Uważają, że to coś wstydliwego – mówi dr Murawiec.
Ważne jest, jak wyjaśnia specjalista, w jaki sposób mówimy o chorobach, zaburzeniach psychicznych, bo ludzie, którzy mają takie problemy nie chcą być źle oceniani i nie chcą sami siebie źle oceniać. A to przekłada się na konkretne decyzje o wybraniu się na konsultację do specjalisty, albo zaniechaniu takiej wizyty.
Niekorzystnym zjawiskiem jest przenikanie języka medycznego dotyczącego psychiatrii do mediów. Przykładowo o niespójnych działaniach politycznych mówi się czasem, że to taka schizofrenia partii, czy polityka.•Fot.123 RF
Takie zaniechanie może mieć przecież także dramatyczne skutki, w postaci podjęcia próby samobójczej lub samobójstwa. Ten przekaz w przestrzeni społecznej powinien być taki, że jeśli coś się ze mną złego dzieje, to idę poszukać pomocy. Z chorym sercem idę do lekarza POZ, internisty, kardiologa, a z problemami psychicznymi zwyczajnie powinienem zgłosić się do psychiatry. Uniknęlibyśmy wtedy wielu tragicznych sytuacji – uważa dr Murawiec.
Wrażliwy jak chory ze schizofrenią
Niekorzystnym zjawiskiem, zdaniem specjalisty, jest też przenikanie języka medycznego dotyczącego psychiatrii do mediów. Przykładowo o niespójnych działaniach politycznych mówi się czasem, że to taka schizofrenia partii, czy polityka. Nie ma to nic wspólnego z chorobą i pewnie osoby, które używają takich sformułowań nawet nie spodziewają się jak bardzo ma to negatywne skutki.
– Pewnego rodzaju niespójność postępowania albo wypowiedzi nazywana jest schizofrenią, czy sytuacją schizofreniczną, co bardzo powierzchownie nawiązuje do objawów choroby. Używamy takiej uproszczonej metafory psychiatrycznej, żeby obniżyć wartość osoby, organizacji, stwierdzić, że coś z nią jest nie tak.
Czyli żeby wytknąć, obrazić, poniżyć. Te metafory psychiatryczne nigdy nie są używane w kontekście pozytywnym. Kto np. słyszał, żeby mówiło się wrażliwy jak chory na schizofrenię? Nikt. Tymczasem niesamowita wrażliwość chorych ze schizofrenią jest jak najbardziej faktem – podaje przykłady nasz rozmówca.
I dodaje: – Przebadaliśmy naszych pacjentów, jak reagują na takie sformułowania. One są wypowiadane w kontekście negatywnym. Są dla chorych stygmatyzujące, bolesne. Bardzo cierpią z powodu takich sformułowań.
Nie chodzi tu jednak o wyeliminowanie słów, a pewnych kontekstów. Rzeczywistość bez nich sprawiłaby, że osoby z problemami psychicznymi chętniej szukałyby profesjonalnej pomocy, a osoby, które już się leczą, mogłaby łatwiej odnaleźć się w społeczeństwie.
– Na przykład polityk, który występuje publicznie powinien wiedzieć, że wśród społeczeństwa, do którego się zwraca, jest kilkanaście procent osób z zaburzeniami lękowymi, kilka procent osób z depresją, kilka procent osób ze schizofrenią i chorobą dwubiegunową. W skali roku mamy w społeczeństwie nawet 30 proc. osób z zaburzeniami psychicznymi.
Więc te 30 proc. osób może usłyszeć, że są gorsi, że coś z nimi jest nie tak, że nawet jeśli się leczą, to może być to zła decyzja – podkreśla dr Murawiec.
Polityk mówi np. o wysyłaniu przeciwników politycznych do psychiatry, co już się zdarzało. Wysyłanie do psychiatry ma tu funkcję kary, nie jest troską o czyjeś zdrowie. Psychiatria i psychiatra jest umieszczany w roli opresyjnej, kogoś kto ma wykazać, że oponent polityczny nie jest zdrowy w sensie umysłowym, Jednak nie tylko politycy popełniają błędy.
– Pamiętam jak komentowano w telewizji sprawę rozszerzonego samobójstwa i jedna z komentatorek powiedziała, że takie rzeczy to mogą robić tylko osoby chore psychicznie. Pamiętam jak później przyszedł do mnie mój pacjent ze schizofrenią i powiedział, że po tym, to on boi się, że jego syn dowie się o jego chorobie. Po tym co chłopak usłyszał w telewizji będzie się bał, że jego ojciec go zabije…
Polityk, który występuje publicznie powinien wiedzieć, że wśród społeczeństwa, do którego się zwraca, jest kilkanaście procent osób z zaburzeniami lękowymi, kilka procent osób z depresją, kilka procent osób ze schizofrenią i chorobą dwubiegunową.•Fot.123 RF
Czy ten morderca leczył się na płuca?
W materiałach dotyczących przestępstw, zbrodni mówi się często, że sprawca był leczony psychiatrycznie. Dlaczego? Czyn tego człowieka nie musi w żaden sposób być związany z zaburzeniami psychicznymi.
Mógł mieć jakieś trudności dawno temu w kontekście małżeństwa lub pracy. Ale taka informacja dostarcza łatwych jej odbiorcom, uproszczonych wytłumaczeń, że tylko osoba z zaburzeniami psychicznymi mogłaby się dopuścić takiego czynu. Polskie Towarzystwo Psychiatryczne nie raz podkreślało w swoich oświadczeniach, że nie należy utożsamiać agresji i przemocy z zaburzeniami psychicznymi.
– W sumie nie wspominamy że sprawca np. leczył się z powodu choroby płuc, która może mieć dokładnie taki sam, czyli żaden, związek z popełnionym przestępstwem. Przekaz jest taki, że tylko chorzy psychicznie "mogą być do czegoś takiego zdolni” .
To uspokaja społeczeństwo, bo to znaczy że "my zdrowi” rzekomo takich rzeczy przecież nie robimy. Dziennikarz podając taką informację świadomie nie chce zrobić niczego złego, nie zastanawia się, że w ten sposób uderza w sferze kształtowania opinii społeczeństwa w dużą rzeszę ludzi którzy doświadczyli trudności psychicznych – mówi dr Murawiec.
Słowa są ważne. Jeśli coś dzieje się z moim samopoczuciem i funkcjonowaniem psychicznym i zinterpretuje to, że mam problem, to wiem, że problem należy rozwiązać. Zgłaszam się do psychiatry, psychologa, psychoterapeuty. Jeśli pomyślę, zinterpretuję, że "jestem wariatem” albo "zrobią ze mnie wariata”, to nie będę szukał pomocy. Dlatego słowa są ważne, szczególnie te wypowiadane w przestrzeni publicznej.
Kampania społeczna "Wrażliwi na słowa. Wrażliwi na ludzi”, to kampania na rzecz zmiany języka używanego w przestrzeni publicznej dotyczącego problemów zdrowia psychicznego i ich leczenia, adresowana do dziennikarzy, mediów, twórców kultury i polityków.
Organizatorzy: Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, Rada Języka Polskiego, Fundacja "Hej Koniku”, Dziennikarski Klub Promocji Zdrowia, Firma Janssen.
Dokument programowy Kampanii "Wrażliwi na słowa. Wrażliwi na ludzi” opracowali: dr Antonina Doroszewska, prof. Dominika Dudek, dr hab. Marcin J. Jabłoński, prof. Katarzyna Kłosińska, dr Sławomir Murawiec, prof. Barbara Sobczak.