Do prezesa Kaczyńskiego: To przez pana moja ciąża w tym kraju stała się koszmarem

List czytelniczki
Opowiem panu o swoim ostatnim śnie. Dobrze go pamiętam, bo chronicznie do mnie wraca, odkąd jestem w ciąży, czyli od paru miesięcy. Mniej więcej od czasu, kiedy Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej opublikował obrzydliwe orzeczenie ws. aborcji.
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Ale wracając do snu: jest piękne lato, kupiłam już różowe sukienki, łóżeczko, wózek i wszystko, by przywitać dziecko na świecie. Chodzę z wielkim brzuchem i odliczam dni do rozwiązania. To ta miła część, bo zaraz zaczyna się koszmar.

Jestem w szpitalu, na sali porodowej. Panika, chaos, milczenie lekarzy. Wiem, że coś poszło nie tak. Podnoszę głowę i widzę, że urodziłam coś, co tylko kształtem przypomina dziecko. Ale nie ma nosa, kończyn, pręży się z bólu, jest całe sine. Płaczę. Nie wiem, co mam robić. Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Przecież zrobiłam wszystkie badania! Przecież dziecko miało być zdrowe!


Średnio raz w tygodniu budzę się zlana łzami i potem. Potrzebuję dłuższej chwili, by dojść do siebie. Powtarzam na głos, że przecież to tylko zły sen, stek bzdur, który wziął się z lęku.

A paniczny lęk wielu kobiet wziął się z orzeczenia, które 22 października 2020 roku opublikował Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej (którą to nazwał pan "swoim towarzyskim odkryciem roku”).

Kiedy po tym obrzydliwym wyroku zniechęcającym wiele kobiet w Polsce do macierzyństwa, szłam ulicami Warszawy i krzyczałam o wolności wyboru, myślałam o wszystkich tych, które właśnie oczekują dziecka.

Sama nie wiedziałam jeszcze, że jestem jedną z nich. W głowie mi się nie mieściło, co musi czuć kobieta, która nosi w brzuchu niespodziankę. Bo po pierwsze: oczekuje na wyniki podstawowych badań i nie wie, czy płód jest zdrowy, a po drugie: nie może mieć pewności, że lekarz będzie z nią szczery, że nie ukryje przed nią wady.

A co czuje kobieta, której z dnia na dzień odmówiono terminacji ciężko uszkodzonego płodu? Bo tak się działo niemalże już 23 października, o czym kobiety pisały na facebookowych grupach. Co ma zrobić, jeśli nie stać jej na wyjazd za granicę? Urodzi chore dziecko, które chwilę po porodzie odejdzie. A później obrońcy życia będą się bić o to, by je pochować. Nikt nawet się nie zastanowi, co z nią, czy psychicznie daje radę.

"Abstrakcja, co za pojebany kraj!" – krzyczałam do słuchawki ciotce z zagranicy, kiedy ta uspokajała mnie, żebym wyluzowała, bo przecież na razie dopiero czekam na wyniki badań prenatalnych. Ale nie mogłam wyluzować, kiedy zamykając oczy choćby na krótką chwilę, widziałam całą galerię zdeformowanych płodów. Chore, nie?

"A jak coś pójdzie nie tak, to przecież wiesz, że mamy przyjaciela, który aborcje robi równie często, co odbiera porody" – mówiła ciotka i uspokajała mnie tym bardziej niż medytacja, joga i wszystko inne.

Koiły mnie też słowa chłopaka, który powtarzał: – Stać nas, wyjedziemy w razie czego. Już przestań się stresować. Będzie dobrze.

Wydałam grube tysiące, by zrobić badania genetyczne i pójść do kilku lekarzy, żeby mieć pewność, że żaden z nich mnie nie oszukał. Na razie jest dobrze, ale – jak to powiedział mi ginekolog – niektóre wady mogą się dopiero pojawić. "Niech pani przyjdzie na następne USG w 18 tygodniu, wtedy jeszcze będzie można w razie czego zrobić terminację"– zaznaczył.

Umówiłam się na USG. Choć wiem, że teraz w Polsce tylko albo bardzo odważni, albo bardzo lekkomyślni lekarze podejmą się tego zabiegu. I wiem, że on też tego nie zrobi. Kobiety w ciążach wspierają się i pocieszają jedną furtką: czyli zagrożeniem życia kobiety ze względów psychicznych. "Może jak lekarz uzna, że psychicznie tego nie uniosę, to zrobi terminację" – naiwnie piszą.

Wiem, że w jednym z dużych szpitali w Warszawie już wczoraj (w dniu opublikowania wyroku, co zrobiono praktycznie w nocy) nie wykonano żadnej terminacji. Kobiety dzwoniły do dziewczyn z "Aborcji bez granicy", pisały: "Dania podobno zadeklarowała, że przyjmie Polki, które pod sercem noszą dzieci z wadami letalnym". Słabe, jakie to jest kurwa słabe, że w środku pandemii trzeba się tułać i szukać schronienia na obczyźnie, żeby ktoś usunął chory płód.

Nie jestem w tak trudnej sytuacji, bo u mnie – póki co – wszystko jest dobrze. Ale wkurwiam się na samą myśl, że przez kilku polityków kobiety w Polsce muszą mierzyć się z takim koszmarem. Współczuję im z całego serca.

Moja rodzina uważa, że zwariowałam, że stres i czarne scenariusze, które tak pięknie rozpisuję w swojej głowie, zaszkodzą dziecku. To samo powtarzają przyjaciółki.

Krew na rękach w każdym takim przypadku będzie miał pan, panie prezesie. To pan trzyma rękę na naszych macicach, to "decyzje Trybunału Konstytucyjnego", którym pociąga pan za sznurki, sprawiły, że dla wielu kobiet – podobno piękny okres ciąży – stał się prawdziwym piekłem.

Życzę panu, żeby stanął pan kiedyś przed podobnym problemem, co dziś tysiące Polek, którym właśnie zakazano terminacji ciężko uszkodzonego płodu. I będą one musiały przez kolejne miesiące chodzić z brzuchem, a później patrzeć na cierpienie i śmierć własnego dziecka. Cierpieć będą całe rodziny, panie prezesie.

Czytaj także: Ojciec o aborcji płodu z zespołem Edwardsa. "Gdyby syn umierał, nie byłoby tam obrońców życia"