– Opowiedziała mi o każdej ciąży. O każdej nadziei rodzącej się w sercu po ujrzeniu dwóch pasków na teście ciążowym i o każdym z 5 pogrzebów – mówi w rozmowie z naTemat dr Anna Parzyńska, ginekolożka, która wywołała poruszenie swoim szczerym wpisem o terminacji ciąży.
Napisała pani w poście na Facebooku "byłam aborterem". Trzeba mieć w sobie sporo odwagi, żeby coś takiego opublikować? I po co właściwie?
Rzeczywiście dużo osób mnie o to pyta i podkreśla, że to wymagało ode mnie jakiejś odwagi. Jednak tak naprawdę nie miałam poczucia, że było to odważne posunięcie. Nie było to też zaplanowane, wpis pojawił się spontanicznie, tak jak większość rzeczy, które publikuję.
Słowo "aborter" wzięłam z napisów umieszczonych na antyaborcyjnych furgonetkach. Absolutnie nie jest to medyczne określenie. Zrobiłam to, bo chciałam podkreślić absurdalność działalności tych furgonetek i to, że w ogóle trudno mi zrozumieć w jakim celu one stoją.
Ten "aborter" przedstawiany jest dziś najczęściej, jako potwór, jako ktoś bez sumienia.
Abortobusy, które stoją w wielu miejscach, robią z nas potwory. Sugeruje się, że w szpitalach lekarze dokonują straszliwych rzeczy, że są tam zabijane dzieci.
Przez ponad 6 lat pracowała pani na oddziale położnictwa?
Tak, specjalizacja z ginekologii i położnictwa trwa 6,5 roku. Rok spędziłam w Katowicach, a 5 i pół roku w Klinice Położnictwa i Perinatologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie.
I zdarzało się, że musiała pani wykonać zabiegi terminacji ciąży. To obciążające dla lekarza?
W moim przypadku zmieniało się to w trakcie tych lat. Nigdy nie traktowałam tego jako coś, co osobiście we mnie uderzało. De facto nie miałam żadnego stanowiska w kwestii aborcji. Uważałam, że jest to decyzja kobiety, czy też pary, więc nie zagłębiałam się w to i nie starałam się tego interpretować w zakresie mojego sumienia.
Skoro ktoś zdecydował się na aborcję i ma do tego prawo, to ja mam obowiązek wykonać ten zabieg, ale też nie tak, jakby to był jakiś przykry obowiązek. Choć oczywiście są to na pewno trudniejsze rzeczy i inaczej odbierane niż poród, cesarskie cięcie i inne przyjemne aspekty pracy na położnictwie.
Jeśli jednak chodzi o tę zmienność, to na samym początku miałam do tego bardzo techniczne podejście. Cieszyłam się jeśli pozwolono mi wykonać jakiś zabieg medyczny, bo dużo jest pracy papierkowej. Zabieg łyżeczkowania, który jest wykonywany w czasie aborcji, jest zabiegiem wykorzystywanym w różnych aspektach ginekologii.
Później, kiedy już trochę opadły emocje związane z tym, że kolejny raz coś mogę zrobić, zaczęłam zwracać uwagę na to, jakie jest rozpoznanie. Bardziej patrzeć przez pryzmat historii pacjentki, a nie tylko tego fizycznego aspektu.
Zdarzało się pani oceniać, myśleć, jak ona może?
Oczywiście, że tak. Były myśli "dlaczego", bo są różne powody dokonywania aborcji. Było jednak i tak, że zastanawiałam się również dlaczego inne pacjentki decydowały się na kontynuację ciąży, wiedząc, że płód jest ciężko chory.
Myślałam: "Dlaczego ona sobie to robi. Przecież to dziecko albo nie dożyje do porodu, albo umrze zaraz po porodzie". Mam jednak poczucie, że nigdy nie dałam nikomu odczuć mojego stosunku, mojego podejścia.
Powiedziała pani, że powody są różne, ale najczęściej są to bardzo trudne historie?
Każda kobieta inaczej reaguje, każda inaczej przeżywa. Są osoby mniej wierzące, są bardziej wierzące, są różne sytuacje, różne historie, jest różne wychowanie. Wszystko ma wpływ.
Są ludzie, którzy są bardziej wylewni, pokazują emocje i widać, że szukają wsparcia, że potrzebują wyrzucić to z siebie. Są też pacjentki, które przeżywały to w ciszy. Ważne było, żeby każda miała poczucie, że jest ktoś z boku, kogo w razie czego będą mogły poprosić o pomoc.
W poście opisała pani przypadek dziewczyny, która należała chyba do tej pierwszej grupy...
Rzeczywiście, to była dziewczyna, w której przypadku miałam poczucie, że potrzebuje się wyżalić, wykrzyczeć, wypłakać. To nie była jej pierwsza ciąża. Wszystko rozgrywało się na przestrzeni lat, więc na pewno jakieś doświadczenie w przeżywaniu tych strat miała.
Była w niej pewna rezygnacja. Nie była najmłodsza, a wiadomo, że z upływem lat zajście w ciąże jest trudniejsze i obarczone większym ryzykiem chorób genetycznych. Było czuć, że miała ogólnie pojęty żal do świata.
Poza tym te zabiegi są wykonywane na sali porodowej. Ona na tej sali chciała zjawić się w innym celu, chciała urodzić zdrowe dziecko, ale kolejny raz nie było to jej dane.
Często obserwowała pani utratę nadziei?
Te kobiety później często spotyka się w gabinecie. Część z nich o tym opowiada, część szybciej się zbiera, chce zapomnieć i dopytuje, kiedy może zacząć starać się o kolejną ciąże. Część szuka winy czy to w sobie, czy to w swoim stylu życia, czy w partnerze. Reakcje ludzi są przeróżne.
Trudno powiedzieć czy często, czy nie. W zeszłym roku dokonano 1100 aborcji, więc patrząc z perspektywy naszego kraju i z perspektywy tego, ile rodzi się dzieci, to jednak jest to margines, jakiś promil tego wszystkiego, co robi się w zakresie położnictwa i ginekologii.
Podkreślmy jednak, że cały czas rozmawiamy o legalnych aborcjach, które są możliwe w Polsce w trzech przypadkach.
Tak i to też nie są decyzje podejmowane w ciągu jednego dnia. Trzeba przejść przez cały proces diagnostyki, przygotowanie dokumentacji, dodatkowe badania. Od wstępnej diagnozy do decyzji o tym, że ciąża kwalifikuje się do wcześniejszego zakończenia mijają minimum dwa tygodnie. Jeśli pacjentka się na to zdecyduje, pisze podanie do konsultanta wojewódzkiego.
Czy pani wpis jest też próbą zdjęcia piętna z tych kobiet? One cierpią, a przez obrońców życia poczętego są niejednokrotnie traktowanie tak, jakby zabijały swoje dzieci.
Mam poczucie, że jeśli lekarze są za to potępiani, to są potępiani, jako grupa, ogólnie. Jednak w przypadku tych pacjentek jest to coś bardzo osobistego. Uderza w nie to personalnie, a przecież przechodzą już przez wystarczającą traumę. Od rozpoznania, poprzez diagnostykę, po końcowe rozpoznanie i sam proces przebywania na porodówce, wykonania zabiegu i pobytu na sali. Są w szpitalu położniczym, więc po korytarzach chodzą dziewczyny z dziećmi w wózkach.
To się nie kończy tak szybko. Taka kobieta wychodząc ze szpitala wymaga wsparcia nie tylko rodziny, niejednokrotnie również psychologa. Dla wielu pacjentek natknięcie się na aborcyjne furgonetki może być pewnego rodzaju retrospekcją. Nie rozumiem, dlaczego mają być skazywane na takie wracanie do tego. Pomijam fakt, że dzieci to oglądają.
Ciekawe jest również to, że z tego wpisu, który opublikowałam, to właśnie zdjęcie busa jest ocenzurowane przez Facebook, jako treści wrażliwe. A przecież w przestrzeni publicznej stoi sobie spokojnie.
Czy na panią w jakiś sposób wpłynęło to, że dokonywała pani takich zabiegów?
Na pewno. Mam wrażenie, że zmieniłam się na przestrzeni lat, uwrażliwiłam na to, więc dziś są takie momenty, kiedy bardziej to we mnie uderza. Mam poczucie smutku, aczkolwiek jednocześnie mam dużą wiarę w to, że wszystko dzieje się po coś. Być może przez takie trudne rzeczy po prostu trzeba przejść, może obudzi to więcej siły w kobiecie.
Chodzi też o to, żeby nie oceniać?
Dla mnie było to główne przesłanie wpisu. Nie chodziło o zwrócenie uwagi na sam zabieg aborcji. Polska jest jednak mocno nietolerancyjnym krajem. Ludzie mają dużą potrzebę nawracania innych. Uważają, że wszystko to, co oni myślą, jest jedyną słuszną prawdą, a cała reszta postępuje źle.
Mam wrażanie, że niektórzy nawet nie mają ochoty wyjść poza swoją własną bańkę, poza własną perspektywę. Bardzo lubią ładować się z butami w życie innych.
Być może dlatego to hasło "dajcie kobietom decydować" zdaje się nie przebijać. Coraz trudniej o merytoryczną dyskusję?
Nie ukrywam, że sytuacja polityczna, którą mamy w kraju, na pewno nie sprzyja kobietom i nie ułatwia im walki o swoje prawa. W państwach, gdzie aborcja na życzenie jest zalegalizowana, wcale nie jest tak, że nagle wszystkie kobiety zaczęły usuwać ciąże.
Zresztą u nas też jest tak, że ta która tego chce i która tego potrzebuje, dostaje wsparcie z różnych organizacji albo jedzie na Słowację.
Jest we mnie wstyd i zażenowanie, że żyję w kraju, który jest reprezentowany przez tak nietolerancyjne ugrupowanie, dlatego mam poczucie obowiązku, i czuję się na tyle silna, żeby próbować powalczyć o zmianę.
Nie jestem bardzo skoncentrowana na celu. Nawet jeśli jedna osoba zmieni zdanie lub zastanowi się nad tym, co powiedziałam lub napisałam, to warto tak działać. Ziarenko do ziarenka i może za jakiś czas grono osób inaczej myślących będzie większe i uda się coś osiągnąć.
22 października Trybunał Konstytucyjny rozpatrzy wniosek 119 posłów o uznanie przesłanki embriopatologicznej za niezgodną z konstytucją...
W Polsce stanowi to 98 proc. wykonywanych terminacji ciąży. 1076 przypadków. Wizja, że prawo do tego zostanie nam odebrane, przeraża. Planuje opublikować w najbliższym czasie na swoim profilu (instagram: @doctorashtanga, fb: Doctor Ashtanga) historie dziewczyn, które zdecydowały się na przedwczesne zakończenie ciąży właśnie z tego powodu.
Szczerze zachęcam do śledzenia, wsparcia w walce o prawa kobiet, podpisania manifestu – link znajdziecie w moim bio na ig! W przeciwnym razie wycieczki na Słowację czy do innych – przyjaznych kobietom krajów – pozostaną jedyną opcją. Tylko co z tymi, które nie będą mogły sobie na to pozwolić? Czy na wychowanie chorego dziecka będzie je stać?
Jakie były reakcje na wpis?
Bardzo różne. Muszę jednak przyznać, że zdecydowana większość to komentarze pozytywne i wspierające i inspirujące. Czuję, że warto było to opublikować. Może ktoś wyniesie z tego jakieś wnioski, może komuś przekaże.
Otrzymałam wiadomości prywatne, w których próbowano przekonać mnie, że źle robię, ale bez wyzwisk i obrażania. Jednak w komentarzach było więcej obelg i wulgaryzmów. To, co mnie zaskoczyło, to to, że większość niepochlebnych komentarzy wypowiadają mężczyźni.
Lekarze, którzy przeprowadzają zabieg terminacji są też po to, albo i przede wszystkim po to, żeby bezpiecznie przeprowadzić pacjentkę przez ten trudny proces?
To są ludzie, którzy wykonują swój zawód. Jednym z wielu zabiegów wykonywanych w zakresie położnictwa i ginekologii jest terminacja ciąży. Choć czasami jest to oceniane jako zabijanie i mordowanie płodów. co nie jest dla lekarzy łatwe, to mierzą się z tym i szanują decyzję pacjentki.
Nie starają się jej tego utrudniać, starają się towarzyszyć i wspierać. Mają świadomość, że jest to już wystarczająco trudne przeżycie dla niej. Chodzi o to, aby pacjentka wiedziała, że jest zaopiekowana, że pod kątem medycznym nic jej się nie stanie.
Na łóżku porodowym zobaczyłam kruchą, zapłakaną i wyjącą z przerażającego bólu dziewczynę. W 90% tego jęku rozpaczy było czucie żywego, piekącego, wgryzajacego się w kości cierpienia psychicznego. Nie do opisania.
Painkillery zaczęły działać. Dolegliwości fizyczne złagodniały. Opowiedziała mi o każdej ciąży. O każdej nadziei rodzącej się w sercu po ujrzeniu dwóch pasków na teście ciążowym i o każdym z 5 pogrzebów, obdzierającym ją z fragmentów organu po lewej stronie klatki piersiowej.
Tym razem sama się na to zdecydowała. Czemu? Płód miał liczne wady, całościowo układające się w trisomię 13 pary chromosomów- zespół Patau. Potwierdzone w badaniu płynu owodniowego. Dzieci z takim rozpoznaniem, jeśli nie dojdzie do obumarcia wewnatrzmacicznego, w większości przypadków nie dożywają roku. Nie wychodzą ze szpitala. Nie uśmiechają się. Nie siadają. Tylko CIERPIĄ!