To nie jest kraj dla bezdzietnic z wyboru. Mam dość słuchania, że "to czas na dziecko"

Alicja Cembrowska
Kiedyś wydawało mi się, że chcę być mamą. Na studiach dorabiałam jako opiekunka, prawie 4 lata pracowałam w serwisie parentingowym. Znajomi śmieją się, że o dzieciach wiem więcej niż oni i nieraz pytają mnie o najnowsze trendy w wychowaniu. Na spotkaniach zdarzało mi się zaginać rodziców wiedzą, więc pytania: "To kiedy będziesz miała swoje?", mogłyby wydawać się normalne. Odpowiedź jednak brzmi: "Nigdy". Z każdym rokiem ta odpowiedź jest bardziej pewna i "osadzona" w moich potrzebach. Nie chcę mieć dzieci i... aż poczułam się ważna, bo świat nie potrafi tego zaakceptować.
Nie musisz nikomu tłumaczyć się z tego, nie chcesz dziecka Maria Lysenko/Unsplash
Nieraz mam wrażenie, że "klamka zapadła" w chwili, gdy urodziłam się dziewczynką. Jestem dziewczynką, więc na pewno przyszłą matką. Przecież to logiczne, że skoro rodzić mogę, to rodzić powinnam. Ba, muszę, to mój obowiązek – ta brutalna prawda dotarła jednak do mnie długo po tym, jak odrzuciłam pluszaki i lalki, które były moimi dzidziusiami.
Doskonale wiem, co przeczytam pod tym tekstem. Zdaję sobie sprawę, że kolejny raz zderzę się z mentalną ścianą zbudowaną z haseł, które mamy wręcz przekazywane genetycznie. "Dziecko to cud", "rodzicielstwo to najpiękniejsza rola w życiu", "dzieci nadają sens", "pożałujesz za kilka lat, że nie masz dziecka". Nie odmawiam nikomu realizowania się w byciu rodzicem. Dlaczego tak wiele osób dało sobie prawo odmawiać mi realizowania się jako bezdzietnica?


Nie chcę mieć dziecka


Wiele czynników wpłynęło na to, że nie chcę mieć dziecka. Czuję, że nie mam predyspozycji emocjonalno-psychicznych. Jestem osobą nadwrażliwą, często przebodźcowaną, która nadal na terapii próbuje poukładać samą siebie.

– Miałam niewiele ponad 40 lat, kiedy zrozumiałam, że jeśli chcę pisać i rysować, włóczyć się po mieście, po podwórkach i podróżować, to nie mogę jednocześnie mieć dziecka, ponieważ z moim zasobem energii nie dam rady zrobić tego wszystkiego – napisała Małgorzata Halber w felietonie dla Vogue'a. Jestem młodsza, więc nadal słyszę, że "mi się zmieni", jednak czuję podobnie. Mam wrażenie, że nie ma w moim życiu miejsca na wszystko, muszę i chcę wybierać. Nie zamierzam udowadniać nikomu, że dam radę w życiu mieć wszystko.

Z niepokojem obserwuję również kierunek, w którym zmierzamy – odrzucamy naukę na rzecz teorii spiskowych, nie dbamy o planetę, świat coraz częściej się zapala. Sama momentami się w tym nie odnajduję i chociaż wiem, że nie żyjemy w czasach gorszych niż inne (a według danych wręcz w najlepszych z możliwych), to nie chcę wychowywać dziecka w poczuciu bezsensu.

I na koniec wisienka na torcie, coś, co rozpala do czerwoności tych, co dzieci mają i tych, którzy niezależnie od wszystkiego twierdzą, że posiadanie dzieci jest obowiązkiem – egoistyczne wygodnictwo. Według nich każda kobieta, która dzieci nie chce, jest "wygodnicką lewaczką, której się w dupie poprzewracało".

Moja decyzja, wasza sprawa?


Słucham tego i się dziwię. A potem się zastanawiam, dlaczego MOJA decyzja jest dla wielu osób takim problemem. Dlaczego czują potrzebę udowadniania mi, że tak naprawdę TO NIE JEST moja decyzja. Wmawiają mi, że się mylę, zmienię zdanie i "jeszcze się przekonam".

Nawet jeżeli "się przekonam", zmienię zdanie i się mylę, to na żadnym etapie nie jest to niczyja sprawa. Teoretycznie. Bo praktycznie w Polsce kobieta w ciąży, a później małe dziecko traktowane są jako "własność zbiorowa". Idealnym na to przykładem są obecne dyskusje o aborcji – całe grupy w imię swoich ideologicznych przekonań chcą narzucić reszcie SWOJE myślenie o tym, czy kobieta ma rodzić, czy rodzić nie ma.

Później następuje etap kolejny. Oceniania matki – karmi piersią w miejscu publicznym, nie karmi piersią, przewija nie tak, jak trzeba; czepiamy się wychowania, ubrania (dziecko zamrożone kontra dziecko zagotowane). Kilka lat pracy wśród rodziców, głównie mam, dało mi obraz ringu, na którym wciąż ktoś, komuś próbuje coś udowodnić.

Ze wszystkimi problemami dziecka jest jednak rodzic, nikt inny. Internetowi moraliści, mądralińskie od siedmiu boleści, doradcy, co to wszystko wiedzą – znikają, gdy mowa o tysiącach głodujących dzieci (tak, w Polsce); fatalnej kondycji psychiatrii dziecięcej; przemocy domowej. Co najwyżej powiedzą: "Kiedyś to tego nie było, dzieciak dostał przez dupsko i był spokój".

Przyszła baba do lekarza…


Skandaliczne historie z gabinetów ginekologicznych i porodówek regularnie obiegają polskie media. Za każdym razem, gdy rozmawiam z koleżankami o wizycie u ginekologa, zgodnie stwierdzamy, że ta grupa medyków powinna przejść obowiązkowe szkolenia z "relacji z pacjentką".

Dość mamy słuchania, że "pora na dziecko", że "zegar tyka", a "tam wszystko jest gotowe". Dość mamy odpowiedzi na 90-procent dolegliwości, że to "wystarczy dziecko urodzić" (case: endometrioza). Dość mamy przewracania oczami, gdy mówimy, że "teraz nie chcemy rodzić".

Podczas ostatniej wizyty, sprzed kilku dni, lekarz niezbyt chętnie wypisał mi antykoncepcję. Wcześniej powiedziałam, że zależy mi na jak najlepszym zabezpieczeniu (biorę leki, które uszkadzają płód, co w ulotce podkreślone jest 50 razy, musiałam podpisać zgody, że świadomie decyduję się na leczenie i zrobię wszystko, żeby nie zajść w ciążę), dodałam, że nie planuję być matką. – Co też pani opowiada... – usłyszałam.

I znowu się zagotowałam. Na jakiej podstawie lekarz lub jakakolwiek inna obca dla mnie osoba stwierdzili, że interesuje mnie ich opinia w kwestii rodzicielstwa? Czy oni ze mną wychowają dziecko?

Wiadomości na Tinderze


Jeszcze gorsze w tym wszystkim są komentarze mężczyzn w serwisach randkowych. To jest tak absurdalne, że aż uśmiecham się z niedowierzaniem, jak o tym piszę. Faceci z Tindera, Badoo czy Sympatii potrafią w pierwszych pięciu minutach napisać, że dziecko, to cud, zapytać, czy masz już wybrane imiona, żartobliwie (hehe) zagaić, "kiedy robicie dzidziusia" lub zwyzywać cię, jeżeli twój profil sugeruje, że nie chcesz dziecka lub napiszesz to wprost. "Co z ciebie za kobieta?!" – pyta oburzony typ, jakby faktycznie świat miał się zawalić, bo AKURAT JA nie urodzę dziecka. A wystarczyłoby, żeby docenił szczerość potencjalnej partnerki, która od razu poinformowała go o tak ważnej decyzji.

Kiedy dziecko?


Rodzina. Ten kąsek zostawiłam na koniec, bo chociaż wiem, że wiele osób jest terroryzowanych przez najbliższych pytaniem "kiedy dziecko", to z nimi można chociaż pogadać, wytłumaczyć. W przypadku rodziny zainteresowanie jest zrozumiałe, co nie zmienia faktu, że napastliwe pytania nadal są w złym tonie.

Mnie na szczęście ten problem nie dotyczy, bo moja rodzina zaakceptowała, że mam trochę inny plan na swoje życie. Poza tym wiedzą, że dyskusje na ten temat nie mają sensu, a jakby faktycznie "miało mi się odmienić", to się po prostu odmieni. Bez rodzinnych pogawędek o mojej potencjalnej ciąży.

Obserwując grupy w mediach społecznościowych (i to nie tylko kobiece), widzę, że opresyjne pytania w kręgu rodziny czy znajomych, to nadal norma. I za każdym razem się we mnie gotuje, gdy dziewczyny pytają, "jak sobie z tym poradzić, jak uciąć temat raz na zawsze". Czaicie? Nie dość, że ktoś włazi z buciorami w ich życie, to one muszą się tłumaczyć i szukać rozwiązań.

Mam propozycję. Nie uczmy siebie nawzajem, jak się wytłumaczyć. Uczmy tych, którzy zadają takie pytania, że jest to niekulturalne, niepotrzebne, że to sprawa intymna, że nigdy nie wiedzą, dlaczego ktoś nie ma dzieci (może nie chce, a może ma kłopoty z płodnością, jest po poronieniu).

Trudne decyzje sprowadzone do szklanki wody


Od niedawna mówię wprost, że nie chcę mieć dzieci. Nie obudziłam się z tą decyzją. Dojrzewałam do niej, układałam ją, oswajałam się, długo walczyłam z poczuciem, że nie robię nic złego. Nikogo nie krzywdzę.

Żyjemy w społeczeństwie, które bardzo chce nam narzucać role. A pewne decyzje, szczególnie te intymne, trudno podejmować w presji, pod naporem ciągłych pytań, gdy koleżanki stopniowo zaczynają dzielić się zdjęciami maluchów w mediach społecznościowych.

Wiele kobiet nadal myśli, że tak musi być, a jak nie jest, to znaczy, że "coś jest ze mną nie tak". To zdanie przewija się na grupach dla kobiet każdego dnia. Nadal setki bezdzietnic żyją w poczuciu winy. Wmówiono im "wygodnictwo", obarczono wyrzutami sumienia, bo zechciały się wyrwać z roli narzuconej przez patriarchat. Bo zdecydowały się żyć inaczej, a z jakichś powodów niektórym to nie pasuje.

A najczęściej to nie są proste sprawy. To myśli, argumenty, zmiany, dojrzewanie do podjęcia najważniejszej decyzji w życiu: czy chcę dać nowe życie z całym szeregiem konsekwencji i obowiązków; czy nie chcę dać nowego życia z całym szeregiem konsekwencji i obowiązków. I serio, gadka o "szklance wody na starość", to w tym wszystkim najmniejsze zmartwienie.