Widziałem dwa odcinki "Kajko i Kokosza" na Netflixie. Jeśli jesteś dorosły, zawiedziesz się

Bartosz Godziński
Któż nie słyszał o "Kajko i Kokoszu"? Wieść o serialu animowanym kręconym dla Netflixa zelektryzowała polskich miłośników komiksów i nie tylko. Sam wskoczyłem na falę ekscytacji, ale po pierwszych dwóch odcinkach mój zapał opadł na dno. Pomimo tego wierzę w sukces tej produkcji.
To kolejna próba zekranizowania twórczości Janusza Christy. Czy tym razem udana? Fot. Materiały prasowe / Netflix

"Kajko i Kokosz" to pierwsza polska animacja stworzona dla Netflixa. Pierwsze pięć odcinków adaptacji kultowej serii komiksów o przygodach "słowiańskiego 'Asterixa i Obelixa" wyląduje na platformie już w niedzielę, 28 lutego. Kolejne partie zaplanowane są na drugą połowę tego roku i przyszły rok. Łącznie pierwszy sezon będzie liczył 26 13-minutowych epizodów.

Dorośli się wynudzą, ale dzieci będą oczarowane "Kajko i Kokoszem"


Nigdy nie czytałem komiksów Janusza Christy, ale do "Kajko i Kokosza" mam spory sentyment. Wszystko za sprawą gry point&click z drugiej połowy lat 90. Pamiętam jakim powodzeniem się cieszyła wśród kolegów z klasy - był czas, że na osiedlu gadaliśmy tylko o niej i o tym jak zdobyć hubkę i krzesiwo. W sumie to jedno z najwcześniejszych i najfajniejszych wspomnień z mojego dzieciństwa.


Miałem więc pozytywne nastawienie, ale i spore oczekiwania po wielu doskonałych animacjach dla dorosłych, które powstały w ostatnich latach. Nie liczyłem, że będzie to coś poważnego jak "BoJack Horseman", szalonego jak "Rick i Morty", czy zbereźnego jak "Big Mouth". Wiedziałem, że to serial nastawiony na młodszego odbiorcę, ale takie przecież też były kreskówki z Cartoon Network i mimo tego, bawiły i starszaków, a nawet ludzi w średnim wieku.

Po cichu chciałem, by "Kajko i Kakosz" było czymś w stylu "Pory na przygodę" - popularnej serii animowanej teoretycznie dla dzieci, która swoją intertekstualnością, absurdami i surrealistycznymi motywami zaskarbiła sobie gigantyczne grono fanatyków wśród dorosłych. Niestety tak z nowym tytułem nie jest, więc jeśli od dawna masz dowód osobisty, a na twoich półkach nie stoją tomy z twórczością Janusza Christy, możesz go sobie odpuścić.
Fot. Materiały prasowe / Netflix

Polski serial animowany Netflixa cieszy oko i ucho

Pierwsze wrażenie jest świetne - kreska Sławomira Kiełbusa jest staranna, zgrabna, po prostu przepiękna (mam do niej słabość, bo jestem fanem jego Gwidona z "Angorki"). Dosłownie każdy kadr raduje oko i nawiązuje stylem do pierwowzoru. Gorzej już jest z samą animacją, która jest moim zdaniem zbyt sztywna i przypomina niektóre klasyki zrobione we Flashu. Przydałoby się w niej więcej dynamiki, nietypowych ujęć, a postacie mogłyby mieć szerszy zakres ruchów - no chyba, że chodziło o to, by klatki wyglądały tak, jakbyśmy przeglądali komiks.

Ukłon należy się też ekipie odpowiedzialnej za dubbing. W serialu usłyszymy głosy m.in. Artura Pontki (Kajko), Michała Pieli (Kokosz), Jarosława Boberka (Mirmił), Grzegorza Pawlaka (Hegemon), Anny Apostolakis (Lubawa), Eryka Lubosa (Rodrus), Agaty Kuleszy (Jaga), a także Abelarda Gizy (Oferma) i Krzysztofa Zalewskiego (Wit). Słychać, że wszyscy przyłożyli się do swojej pracy i nawet jeśli sama animacja tego tak nie oddaje, to naprawdę tchnęli życie w narysowane postacie.
Fot. Materiały prasowe / Netflix

"Kajko i Kokosz" może być kolejnym międzynarodowym hitem Netflixa z Polski

I to tyle jeśli chodzi o dobre pierwsze wrażenie - przynajmniej z perspektywy osoby 12+. Dialogi, gagi i same historie są proste i napisane dla najmłodszych. Nie ma w nich zaskakujących zwrotów akcji, głębszej, metaforycznej interpretacji lub też mrugnięcia okiem w stronę dojrzałej widowni. Jak chociażby w "Shreku". To jednak nie jest tak naprawdę wada - po prostu nie jestem w targecie. Jeśli zatem jesteś rodzicem, to możesz śmiało odpalić "Kajko i Kokosza" swojemu dziecku - podejrzewam, że będzie zachwycone!

Wszystko to może się jeszcze zmienić, bo początki zawsze są trudne. O ile na pierwszym odcinku wynudziłem się (tytułowi bohaterowie przygarniają w nim smoka Milusia), a przecież trwał niecały kwadrans, o tyle drugi był już bardziej interesujący (poznajemy w nim Łamignata, którego powiedzonko "Lelum polelum" weszło do mowy potocznej). Tak więc jeszcze nie przekreślam serialu i pewnie obejrzę pozostałe odcinki. To niewielki krok dla Netflixa, ale wielki dla promocji polskich komiksów i animacji na świecie.