Opłaciło się oddać film w ręce pierwszego reżysera. Obejrzałam "Ligę Sprawiedliwości Zacka Snydera"

Zuzanna Tomaszewicz
"Liga Sprawiedliwości" z 2017 roku narobiła Zackowi Snyderowi mnóstwo smrodu. Nic więc dziwnego, że pierwotny reżyser filmu postanowił dokończyć po swojemu to, co już zaczął. I opłaciło się. Choć nie jest to dzieło pozbawione wad, Snyder oddał swoim bohaterom… pewną sprawiedliwość.
"Ligę Sprawiedliwości Zacka Snydera" można obejrzeć na platformie HBO GO. Fot. kadr z filmu "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera"
Zack Snyder zaczął kręcić "Ligę Sprawiedliwości" już w 2014 roku, jednak z powodu samobójczej śmierci swojej córki zmuszony był oddać fotel reżysera komuś innemu. Zadanie nakręcenia filmu spoczęło więc na barkach Joss Whedona, który - delikatnie mówiąc - spartaczył zleconą mu robotę.


Gdy tylko "Liga Sprawiedliwości" trafiła na duże ekrany, wśród fanów zaczęły podnosić się głosy nawołujące do wydania tzw. "Snyder Cut". W kinowej wersji Whedon zrezygnował bowiem z artystycznej wizji swojego poprzednika i drastycznie spłycił wątki fabularne prawie każdego z superbohaterów. Ponadto posunął się do zastosowania nieco ryzykownych technik CGI, a wszystko to w imię kreatywnej kontroli wytwórni WarnerBros.

Komiksy spod szyldu DC zawsze kojarzyły mi się z dość brutalnym obrazowaniem rzeczywistości, natomiast u Whedona członkowie Ligii Sprawiedliwości przybrali rysy typowo marvelowskie.

O rozlewie krwi oraz o mrocznych intrygach nie było mowy. Za to spory czas ekranowy poświęcono chociażby humorystycznemu ratowaniu "randomowej" rodziny z opresji. W końcu produkcja miała spełniać wymogi kategorii wiekowej PG-13 i właśnie to zrobiła. Problem polegał jednak na tym, że Snyder od początku planował wydać film z dużą literą "R" na plakatach.

Snyder, mógłbyś trochę przyspieszyć

Podczas seansu kinowej wersji filmu parokrotnie miałam ochotę przerwać dalsze oglądanie. To, co widziałam na ekranie, nie trzymało się kupy, nie mówiąc już o "zgrzytach" między scenami. Z "Ligą Sprawiedliwości Zacka Snydera" było zaś na odwrót. Tę produkcję aż chciało się oglądać.

Pierwsza rzecz, która z pewnością uderzyła nie tylko mnie, ale również i innych widzów, to format obrazu 4:3. Zastosowanie tak archaicznej sztuczki zrobiło dla mnie robotę. Do tego doszły kadry przepełnione piękną scenerią wyspy Amazonek czy fiordów. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w początkowych scenach filmu aż czuć nostalgię za telewizyjnymi produkcjami lat 90.

Kolejną zauważalną rzeczą był brak infantylizacji niektórych scen, o czym świadczy chociażby wstęp do filmu, gdzie zamiast Supermana rozmawiającego z dziećmi (tak jak to było u Whedona), mamy wspomnienie ostatniej walki Clarka Kenta z Doomsdayem. Już wtedy dostajemy wskazówkę, że czeka nas "epicka" przygoda.
Fot. kadr z filmu "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera"
A skoro przy Supermanie jesteśmy - pocieszający jest fakt, że w wersji reżyserskiej pozbyto się scen, w których Henry Cavill ma usunięte wąsy za pomocą efektów specjalnych. Twarz aktora w filmie z 2017 roku nie ułatwiała widzom wczucia się w nadchodzącą zagładę.

Rola Kal-Ela i samego Batmana jako tako nie zmieniła się u Snydera. Obaj bohaterowie są bardzo podobnymi postaciami. Jedynie sceny ich interakcji nabrały w "Snyder Cut" surowszych rysów.

Jeżeli zaś o chodzi o Wonder Woman, Aquamana i Flasha, otrzymali oni rozbudowane wątki, co spowodowało, że poniekąd przestali być stereotypowymi bohaterami z przypiętymi łatkami "pięknej kobiety" i "zabawnych sidekicków".

Największym objawieniem tego filmu okazał Cyborg. Odtwórca roli, Ray Fisher, oskarżył wcześniej Whedona o nieprofesjonalne podejście do pracy, a kierownictwo o rasizm. W jednym z tweetów wspominał nawet rozmowę szefostwa, w czasie której padło stwierdzenie, że głównym bohaterem "Ligi Sprawiedliwości" nie może być "wściekły Afroamerykanin".
Fot. kadr z filmu "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera"
U Snydera postać Cyborga odwala tak naprawdę główną robotę i to jego wątki stają się pomostem do zrozumienia kolejnych scen filmu. Co więcej, Cyborg jawi się jako osoba posiadająca moc, której można używać do czynienia zarówno dobra, jak i zła. To czyni go drugim (po Supermanie) najsilniejszym członkiem Ligi.

Dobrej zmiany doczekał się także główny antagonista - Steppenwolfow. Nie jest on już typowym złoczyńcą, który chce jedynie zniszczyć życie na Ziemi. Jest raczej mało znaczącym pionkiem w grze, który pragnie zaskarbić sobie zaufanie u znacznie "większego gracza".

Dzięki rozbudowanym portretom bohaterów, "Liga Sprawiedliwości" zyskała na spójności. To, co razi w filmie, to z pewnością jeden z ulubionych efektów Zacka Snydera, czyli slow motion. Wersja reżyserska trwa 4 godziny i dwie minuty, co samo w sobie jest już dużą przesada. Gdyby nie sceny ze zwolnionym tempem, produkcja pewnie byłaby o wiele krótsza.
Fot. kadr z filmu "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera"
"Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera" jest porządnym kinem bohaterskim i szkoda, że w takiej wersji film nie trafił do kin. Być może wówczas oceny recenzentów byłyby bardziej przychylne. Teraz pozostaje nam jedynie porównywać dokończone dzieło Whedona z oryginałem Snydera i wzdychać nad tym, że już w 2017 roku mogło być tak pięknie.