Cenzurowanie dekoltów uczennic z Florydy to nic. Tak nauczyciele prześladują za wygląd w Polsce

Anna Dryjańska
Wiadomość o tym, że szkoła z Florydy ocenzurowała zdjęcia dziewczyn, obiegła cały świat. Internauci zareagowali zdziwieniem, złością lub rozbawieniem. Jednak dyscyplinowanie uczennic z powodu wyglądu to tylko nie ciekawostka z zagranicy, lecz również patologia z polskiego podwórka. Szkoła to miejsce, gdzie nauczycielki i nauczyciele z upodobaniem gnębią młodzież za powierzchowność.
Część uczennic i uczniów w Polsce jest wyśmiewana lub zawstydzana przez nauczycielki z powodu wyglądu. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Zainspirowana newsem z USA zadałam w kilku miejscach pytanie o to, czy czepianie się wyglądu to nadal coś, z czym muszą borykać się uczennice i (rzadziej) uczniowie. W mojej karierze szkolnej sama czasami obserwowałam tego typu akcje: publiczne oskarżenia o "nieskromny" ubiór lub obniżanie oceny z przedmiotu (!) z powodu przypiętych do swetra agrafek.
Czytaj także: Zdjęcia 80 uczennic poddano edycji. Nastolatkom zakryto... dekolty
Miałam (naiwną) nadzieję, że wraz z upływem czasu, który oddalał nas od PRL–u, historie o nauczycielkach, które mierzą dziewczynom długość spódnicy linijką, lub pedagogach, którzy wyrzucają z lekcji chłopaków z powodu fryzury, odeszły do przeszłości.


Nic bardziej mylnego. Zalała mnie fala komentarzy o dyskryminacji młodzieży, a przykłady dotyczą również ostatnich lat. Nie ma tu miejsca na to, by zacytować je wszystkie.

Wygląd, nie wiedza

Przyczyny gnębienia uczennic za wygląd są zróżnicowane. Standardy "właściwego" wyglądu młodych osób bywają bardzo arbitralne. Często zależą od osobistych kaprysów kierownictwa szkoły lub pedagogów. Mają też różne konsekwencje dla młodych ludzi.

Są uczennice, które za karę mają obniżoną ocenę ze sprawowania. Bywają upokarzane i wyśmiewane przez nauczycielki przy całej klasie. Dyrektorzy wzywają do gabinetu rodziców. W skrajnych przypadkach kończy się na zmianie szkoły przez uczniów, w tym na decyzji o edukacji domowej.

"Łóżkowa fryzura"

Hania z Krakowa, obecnie studentka, mówi, że kilka lat temu w jej elitarnym gimnazjum zakazany był... kok. Kierownictwo szkoły uważało, że to nieprzyzwoita, "łóżkowa fryzura". Ale na tym lista rygorów się nie kończyła. "Oczywiście był ban na spódnice i spodnie kończące się powyżej kolana" – opisuje młoda kobieta.

Jak relacjonuje, uczennice z pomalowanymi paznokciami (a precyzyjniej: te przyłapane) dostawały w szkole zmywacz i nakaz usunięcia lakieru. Były jednak i bardziej nietypowe obostrzenia. – Jak dyrektor zobaczył cię z torbą, twoje rzeczy lądowały w siatce foliowej, a torba w gabinecie do odebrania przez rodziców – wspomina.

Wisienką na torcie był zakaz noszenia bluz z kapturem. – Bo jeszcze ktoś mógłby go założyć i ukraść dąb smoleński z podwórka – kpi była uczennica. Niedawno znowu usłyszała o wyczynach dyrektora. – Zrobiła się afera, bo odmówił uczennicy udziału w debacie oksfordzkiej. Jego zdaniem miała za krótką spódnicę – mówi Hania.

Zakazane kolory i podwójne standardy

Aneta z Warszawy też podaje przykład z ostatniego czasu. Sprawa dotyczy jej chrześnicy. – Dostała jedynkę z zachowania, ponieważ założyła do szkoły czerwoną bluzę, a czerwony to zdaniem szkoły wyzywający i prowokujący kolor – opisuje kobieta.

To jednak nie wszystko. W upały uczennice mają przychodzić do szkoły w spódnicach do kostek lub długich spodniach. – Za to chłopcy mogą nosić krótkie spodnie – podkreśla Aneta.

Podobnie było w przypadku córek Izy z Białej Podlaskiej, które kilka lat temu mimo tropikalnych temperatur musiały nosić strój zakrywający nogi. Chłopców te obostrzenia nie dotyczyły. Ze swoich szkolnych czasów Iza pamięta, jak została przez nauczycielkę nazwana prostytutką. Powód? Bezbarwny lakier na paznokciach.

Kamila z Łodzi także zetknęła się z zakazem noszenia ubrań określonej barwy. Jej córka właśnie zaczynała naukę w pierwszej klasie podstawówki. – Na zebraniu przed rozpoczęciem roku szkolnego usłyszałam, że dzieciom nie wolno przychodzić do szkoły w różowych bluzkach, bo róż bije po oczach – relacjonuje matka.

W tym przypadku skończyło się jednak tylko na słowach. – Pani dyrektor i tak została zignorowana, bo nieróżowych ubrań dla dziewczynek w tym wieku jest bardzo mało – kwituje Kamila.

Inna rozmówczyni wspomina, że kadra nauczycielska "goniła" niektóre dziewczynki, które na wychowanie fizyczne zakładały bluzki na ramiączkach. Panował nieformalny zakaz ich noszenia dla uczennic z nadwagą.

Wyśmiewanie przy klasie

Zuzanna do dziś pamięta upokorzenie, które nauczycielka zafundowała jej w liceum. – To było gdzieś w 2006 roku. Miałam bluzkę sięgającą tuż do granicy paska spodni. Nauczycielka fizyki celowo wzięła mnie do tablicy i kazała pisać od samej góry (wtedy bluzka naturalnie się uniosła osłaniając kawałek ciała), żeby obsztorcować mnie i wyśmiać przy klasie, że "szkoła to nie plaża" – opowiada trzydziestolatka.

Zoja, obecnie czterdziestolatka, maturę zdawała ponad 20 lat temu, czyli w końcówce lat 90-tych. Do stresu związanego z egzaminem dojrzałości doszła awantura, jaką jedna z pracownic szkoły zrobiła o jej ubiór.

W domu Zoi się nie przelewało. – Na maturę przyszłam w dzwonach z bistoru po mamie. Piękne były, kant ostry jak żyletka. Ciemna zieleń, prawie czarne. Do tego miałam czarny golf pożyczony od przyjaciółki i sztruksową, brązowa marynarkę. Nie stać mnie było na nowe ciuchy, nawet na lumpeks mnie nie było stać – wspomina Zoja.

Mówi, że gdy weszła do budynku zaczęła się afera. – Przy całej szkole przy drzwiach wejściowych babka od biologii zaczęła wrzeszczeć, że powinni mnie wyrzucić i nie dopuścić do zdawania, bo jestem "bezczelna i zbuntowana”. Babka była zagorzałą katoliczką i prolajferką od "Niemego krzyku". Zdałam na 5, zresztą pisząc pracę o "buncie", ot, ironia losu. Z perspektywy 40–latki wszystko w tej historii wydaje się symboliczne – ocenia Zoja.

Aleksandra z Głogowa została w gimnazjum przyłapana na tym, że pomalowała rzęsy. – Wychowawczyni zapytała: "nie za ciężko ci na rzęsach?”. Naprawdę, były tylko delikatnie przeciągnięte maskarą, bo swoje mam naturalnie jasne, a chciałam je tylko podkreślić. Nie, nie mogłam wyjść do toalety, musiałam to zrobić przy całej klasie" – wspomina Aleksandra. Nie jest pewna, czy wydarzyło się to w roku 2008 czy 2010.

Nauczycielki w obronie uczennic

Wśród kadry pedagogicznej są także osoby, które biorą w obronę szykanowanych za wygląd młodych ludzi. – Usłyszałam od jednej koleżanki po fachu, że moja uczennica z niebieskimi włosami to ma chyba nie po kolei w głowie. Doradziłam jej, by sprawdziła wiedzę i nie interesowała się włosami – bulwersuje się Ksenia.

Jej zdaniem za prześladowaniem młodych ludzi za powierzchowność stoi głośna mniejszość pedagogów. – Niestety, brakuje czegoś takiego, jak stwierdzenie przydatności do zawodu, a powinno być. Jest dużo fajnych nauczycieli i nauczycielek, ale prawie w każdej szkole trafia się ktoś, kto zatruwa atmosferę – podsumowuje kobieta.

Po stronie młodych ludzi stanęła także nauczycielka Anna, gdy jej koleżanki i kolega z pracy wymieniali uwagi o rzekomo zbyt krótkich spódniczkach. – Padały słowa dotyczące tego, że taka dziewczyna prowokuje chłopców. Siedzący w pokoju nauczyciel zachichotał – wspomina pedagożka.

Wtedy włączyła się do rozmowy. – Zwróciłam uwagę, że to chłopców trzeba edukować w zakresie panowania nad swoimi popędami, a ogólnie wszystkich uczyć szanowania ciała swojego i innych również. Nie będzie tego bez porządnej edukacji seksualnej – relacjonuje kobieta. Reakcja? – Koleżanki pokiwały głowami, jedna się ze mną zgodziła. Kolega zmienił temat – wspomina nauczycielka.

Wiele uczennic i byłych uczennic wskazuje, że jedną z najgorszych szkolnych ciuchozbrodni jest wysunięcie się spod bluzki ramiączka stanika. Wtedy dziewczyny również słyszą od nauczycielek, że prowokują chłopców.

"Obrzydliwe" i podejrzane owłosienie

Karol z Rzeszowa, który niedawno opuścił mury szkoły średniej, nawet w największe upały musiał przychodzić na lekcje w długich spodniach. Podobnie reszta chłopaków.
– Nasza wychowawczyni mówiła wprost, że włosy na nogach są obrzydliwe – mówi chłopak. A jego koleżanki z klasy? – One się depilowały, więc nie było problemu – mówi.

Bardzo podobne wspomnienia ma dobiegający 40-tki Janusz z Warszawy. – Nie mogliśmy pokazywać nóg, bo dyrekcja uważała, że owłosienie jest "nieestetyczne" – wspomina.

Joanna z Bochni: – Jeśli chłopcy chcieli na matematyce siedzieć latem w krótkich spodniach, to mieli golić nogi, bo matematyczka nie chciała oglądać ich owłosienia. Oczywiście żaden z nich nóg nie golił i przychodzili w długich, albo siedzieli na lekcji i probowali naciągać niżej nogawki. Tyle lat minęło, a ja lepiej pamiętam takie sytuacje niż to, czego się uczyliśmy. Ula z Wrocławia jako gimnazjalistka o mało nie wyleciała z kółka biologicznego.

– Nauczycielka przy całej grupie stwierdziła, że z takimi wymalowanymi rzęsami przy mikroskopie pracować nie mogę – wspomina. Szkopuł w tym, że nie użyła tuszu – ma naturalnie długie, gęste rzęsy. Nauczycielka nie chciała uwierzyć w tłumaczenia dziewczynki. – Dokładnie i przy wszystkich obejrzała moją twarz. To był duży stres – mówi Ula.

Monika, studentka z Sopotu, wspomina podobne wydarzenie sprzed około 10 lat. Jej "zbrodnią" również były naturalnie wyraziste rzęsy, o których malowanie oskarżała ją jedna z nauczycielek. – Za każdym razem jak mnie widziała, kazała mi iść do łazienki zmyć rzęsy. Straszyła, że jak tego nie zrobię, to użyje gąbki do tablicy. Pamiętam, że każda lekcja z nią to był horror – opisuje młoda kobieta.

System bez wyjścia i wyjście z systemu

Rok 2021. Nastoletni synowie Marii z Warszawy uczą się w trybie edukacji domowej. Do szkoły przychodzą tylko na egzaminy, które – chwali się kobieta – zdają na piątki "mimo" kolorowych, "za długich" włosów. To, co mieli na głowie, było jednym z powodów szykan, jakich doświadczyli w poprzedniej placówce. Kolejnym był ich ateizm.

Nauczycielki wyśmiewały synów, zarzucały im "babski" wygląd. Szczuły inne dzieci przeciw nim, "chowały" chłopaków na apelach, by ich nie było widać. Takie rzeczy robi się dzieciom w Polsce w XXI wieku – nie kryje oburzenia matka.

Ala, która niedawno ukończyła naukę w jednym z liceów niedaleko Katowic, miała dość tego, że szkoła zmusza uczennice do założenia spódnic, gdy trzeba się ubrać na galowo. Niedługo przed pandemią doprowadziła do szkolnego referendum i zmiany statutu szkoły (w tym przypadku wymagany strój był określony w szkolnym dokumencie). Teraz dziewczyny mają wybór, czy chcą założyć spódnicę czy spodnie.

Elżbieta ze stolicy, matka 15–latka, relacjonuje, że po powrocie ze zdalnego nauczania wychowawczyni zajęła się "wytykaniem wyglądu" uczennic (długość spódnic) i uczniów (niewystarczająco krótkie włosy). Wzięła też na celownik jej syna, który do szkoły przyszedł z kolorowymi paznokciami. Jednak szkoła nie może nic z tym zrobić. – Zakaz malowania paznokci dotyczy wyłącznie dziewczynek – wskazuje Elżbieta. Marta, mama synów, którzy wybrali naukę w domu, jest zadowolona z ich decyzji. – Oni po prostu odżyli. Wreszcie mogą być sobą i nikt ich za to nie gnębi – ocenia. Gdy kończymy rozmowę, wybiega myślami w stronę rówieśników swoich dzieci. – Chyba nie znam nastolatka, który nie byłby zawstydzany czy piętnowany przez nauczycieli:,zwykle za wygląd – podsumowuje.

W Twojej szkole (szkole Twojego dziecka) uporano się z problemem szykanowania uczennic i uczniów za wygląd? Jak to się stało?

Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl