Od nienawiści do miłości w 3 dni. Czego nie powiedzą ci o kosmicznym McLarenie 720s?
„TATO! WIDZIAŁEŚ!? TO MAKLAREN, PRAWDZIWY MAKLAREN TATO!!!” - od takiego okrzyku dziecięcej euforii przechodniów zaczął się mój poranek. Ale McLaren zachwyca nie tylko 10-latków, bo zwracają na niego uwagę wszyscy (trzeba być ślepym lub głuchym by tego nie zrobić). To supersamochód w najczystszym tego słowa znaczeniu. Zachwyca, ale z zewnątrz nie widać wszystkiego. Zapraszam na przewrotną podróż z McLarenem 720s.
Niemniej, na samą myśl o spędzeniu paru dni z takim autem, człowiek jest jakiś taki bardziej szczęśliwszy i podekscytowany. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu McLaren to legenda i jeden z synonimów supersamochodów. To auta, które znaliśmy w dzieciństwie z plakatów i gier komputerowych. Choć w Polsce jest oficjalny diler McLaren Warszawa, gdzie na parkingu stoi zaparkowanych równiusieńko kilkanaście modeli dostępnych od ręki, to na polskich ulicach to wciąż widok egzotyczny i wyjątkowy.
Im bliżej do testu, tym niecierpliwej odliczasz dni do jego początku. A w międzyczasie modlisz się, żeby nie padało, bo wtedy 720-konny potwór z napędem na tylną oś tylko czeka, żeby cię pożreć i wypluć.
Gdy już z tym się oswoisz i przekonasz się, że koniec końców to tylko rzecz, samochód... wcale nie jest lepiej. Wtedy dociera do ciebie, że ten cudowny samochód, o którym marzy się od dziecka jest piekielnie niewygodny. I to tak naprawdę niewygodny. Do środka się nie wchodzi i nie wsiada, tam po prostu spadasz i walisz tyłkiem w głęboki i twardy fotel.
Fot. Car Spotting Szczytno
Fotel jest tak wąski i wyprofilowany, że mam naprawdę poważne wątpliwości, czy kierowca lub pasażer o większych gabarytach by się tam zmieścił. Jeśli by się udało, to prawdziwym wyzwaniem byłoby wyjście z samochodu, które warto potrenować, żeby robić to z jako taką gracją. Chwila zawahania i wpadasz z powrotem do fotela lub zaczepiasz się na progu. Jeśli kiedyś zastanawiałeś się, jak mogą czuć się astronauci w klaustrofobicznej kapsule kosmicznej, to myślę, że wewnątrz McLarena 720s możesz być bardzo blisko.
Fot. Car Spotting Szczytno
Mało? To jedziemy dalej. No właśnie, jedziemy. W trakcie codziennej jazdy czujesz i słyszysz, jakbyś za sobą wiózł jakiś przewracający się gruz. Ni to fajny dźwięk z wydechu, ni to ryk silnika. Po prostu coś mieli się tuż za twoją głową, bo w końcu tam jest 4-litrowy silnik. I ten metaforyczny gruz możesz prawie zobaczyć, bo auto jest zbudowane w ten sposób, że sporo blachy, metalu i bebechów można zobaczyć kucając i patrząc z tyłu. To w połączeniu ze wszystkim powyższym jest najzwyczajniej w świecie męczące.
A gdy już w końcu dojechałeś na miejsce w jednym kawałku, wygramoliłeś się ze środka, rozprostowałeś kości, znalazłeś miejsce do zaparkowania to musisz mierzyć się z mniej lub bardziej bezpośrednim wzrokiem wszystkich dookoła. No i pytaniami. A kto kto, a co to, a skąd on ma na to pieniążki. Czy można zrobić zdjęcie? Czy można zajrzeć do środka? O ilości reakcji można by stworzyć oddzielny tekst. Jeśli nie lubisz być w centrum, to nie jest auto dla ciebie.
Brutalne, prawda? Niestety też prawdziwe. Tak bym odpowiedział, gdybyście spytali mnie w piątek, czyli w dniu, w którym odbierałem 720s. Na szczęście, jeśli te same pytanie zadalibyście w poniedziałek, ta odpowiedź byłaby zupełnie inna. Spędziliśmy razem kilkadziesiąt godzin, przejechaliśmy kilkaset kilometrów i z pełnym przekonaniem mówię, że równie prawdziwa jest zmiana postrzegania tego samochodu, jaka zaszła, gdy już lepiej się zapoznaliśmy.
Skoro jestem już przy bagażniku, to nie sposób nie wspomnieć, jak śmiesznie lekka jest maska. Poważnie, ruszasz nią i masz wrażenie, jakby była z plastiku. Z plastikiem nie ma ona jednak nic wspólnego, to w całości karbonowy element, których w McLarenie 720s jest szalenie dużo. I na zewnątrz, i wewnątrz włókno węglowe się wręcz wylewa.
Jeśli chodzi o parkowanie i otwieranie drzwi, to mechanizm jest zaprojektowany w taki sposób, że potrzebuję one naprawdę nie tak dużo wolnego miejsca z boku, by normalnie się otworzyć. Oczywiście jest to więcej niż przy normalnych drzwiach, ale mniej niż przy niektórych z innych superaut.
Gdy już przestaniesz się stresować i nauczysz się omijać studzienki, znajdziesz też magiczną wajchę za kierownicą, która ma przydatne właściwości. Mianowicie w zakresie prędkości do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę unosi ci przód auta, dzięki czemu ewentualne nierówności czy nawet przeszkody będziecie pokonywali względnie normalnie. Udało mi się nawet bez problemu podjechać nad jezioro leśną drogą, która obok asfaltu i równości nigdy nie stała.
Spokojnie, to nie silnik jest tak czerwony, ale jedynie specjalnie podświetlenie.
Za pomocą dwóch pokręteł i jednego guzika (tak, to nieco skomplikowane, ale szybko można się nauczyć) definiujemy charakter swojego 720s. Komfortowy, sportowy, torowy. I różnicę czuć bardzo wyraźnie pod każdym względem: dźwięku, zawieszenia, skrzyni biegów, układu kierowniczego. Sposób, w jaki silnik wkręca się na obroty, robi fenomenalne wrażenie niezależnie od tego, który z trybów wybierzemy. To coś abstrakcyjnego dla każdego kierowcy.
Osiągi? Nienormalne. Mówienie o pierwszej setce nie ma tu znaczenia, ale ze względów kronikarskich odnotuję: ok. 3 sekundy. 0-200? 7-8 sekund. To, co dzieje się w zakresie powyżej 100 kilometrów przekracza zdrowy rozsądek i wyobrażenie „normalnych kierowców”. Przez ten surowy i brutalny charakter tego samochodu już przy 100km/h czujesz się, jakbyś siedział w rakiecie NASA. To sportowe i torowe auto z cywilną homologacją.
Te wszystkie "wady", które wymieniłem trochę z przymrużeniem oka to właśnie najprawdziwsza dusza tego auta. Bo czego innego oczekiwać od samochodu, który został stworzony do tego, by 100 proc. jego możliwości wykorzystywać na torze wyścigowym?