Życie w wiosce olimpijskiej, czyli seks, imprezy i medale. Do tego kolejki i ciągły pośpiech

Krzysztof Gaweł
Igrzyska olimpijskie to cały świat i życie w pigułce. Życie sportowca w wiosce olimpijskiej jest pełne pośpiechu, ciężkiej pracy, koncentracji na celu sportowym, czasem rutyny. Tę najlepiej przełamuje medal, który sprawia, że sportowe święto jeszcze nabiera rumieńców. A wtedy jest czas na obowiązki, ale też na świętowanie i imprezę. Tak, to żadna tajemnica, że sportowcy potrafią się bawić, jak mało kto. Jak wygląda ich codzienność podczas igrzysk?
Wioska olimpijska to małe miasto, które tętni życiem przez całą dobę Fot. Cheng Min / Xinhua News / East News
Wyobraź sobie, że zawodowo uprawiasz sport. Ciężko trenujesz, odnosisz sukcesy, pojawiają się znakomite wyniki. I docierasz do punktu, w którym trafiasz do kadry olimpijskiej. Kwalifikacje i sukces. Radość, czasem euforia. Potem ślubowanie, podpis na biało-czerwonej fladze. Wywiady, zdjęcia, uśmiechy. Samolot. I nagle znajdujesz się na drugim końcu świata. Weźmiesz udział w igrzyskach olimpijskich. Najważniejszej imprezie dla każdego sportowca.

– Pierwsze wrażenie? Inny klimat. Upalnie, parno i duża wilgotność. Chwila przerwy po długiej podróży i zaraz rozruch na hali. A później stołówka i poznawanie całej wioski, żeby widzieć gdzie i jak się poruszać. Mieszkaliśmy w blokach, w każdym był tylko automat z napojami. Wszystko trzeba było poukładać. Gdzie jest pralnia, gdzie stołówka, jak się dostać na inne obiekty. Do czego można porównać wioskę olimpijską? Chyba do akademików w USA, wygląda jak miasteczko akademickie – opowiada nam o swoim olimpijskim debiucie Katarzyna Skowrońska, jedna z najlepszych polskich siatkarek w historii.


Z opowieścią koleżanki z kadry na Pekin (2008) zgadza się Marcin Możdżonek, nasz znakomity siatkarz. – Dla młodych sportowców igrzyska mogą być przytłaczające. To jedyna impreza na świecie organizowana z takim rozmachem. Żadna impreza sportowa, mistrzostwa świata czy Europy, nie mogą się z nią równać. To ogromne przedsięwzięcie. Dziesiątki tysięcy ludzi w wiosce olimpijskiej i na obiektach sportowych. To robi ogromne wrażenie – opowiada nam dwukrotny olimpijczyk.
Wioska olimpijska w SydneyFot. GREG WOOD / AFP/ EAST NEWS

Pośpiech, napięty program dnia i poszukiwanie wolnego czasu


W zasadzie od początku olimpijskiej przygody człowiek żyje w wielkim pośpiechu. Na wszystko trzeba znaleźć czas, a poza treningami i występami w zawodach trzeba znaleźć czas na posiłki, odpoczynek i właściwą regenerację, a nawet tak prozaiczne czynności jak pranie. Nikt tego nie zrobi za ciebie, jeśli nie jesteś dobrze zorganizowaną osobą, masz problem.

– Trzeba liczyć się z trudnościami, bo może być problem z dostaniem się na halę, może być problem z dostępnością siłowni, z tym że wszystko dzieje się w biegu. Często sam przejazd trwa godzinę, do tego treningi, czas ucieka, a trzeba jeszcze znaleźć czas na posiłki – opowiada Sebastian Świderski, olimpijczyk z Aten oraz Pekinu. Ten pośpiech, o którym wspomniał nasz wybitny siatkarz, przewija się w każdej olimpijskiej historii.

– Dzień wygląda tak, że biegnie się na śniadanie, a po nim trzeba być od razu spakowanym i jedzie się na trening. Na halę i inne obiekty trzeba z wioski dojechać poza wioskę, nie wszystkie są blisko. Od rana do wieczora jest się w ruchu. Cały czas. Sporo trzeba maszerować, na szczęście wszystkie ważne miejsca były dość blisko. Po treningu pranie, analiza meczu, biegniesz przepakować torbę i kolejny trening albo mecz. Wieczorem musisz odpocząć, bo jest następny dzień. Trzeba radzić sobie samodzielnie, nikt za ciebie nic nie zrobi – opisuje Katarzyna Skowrońska.

I tak dzień za dniem, można wpaść w rutynę czekając na swój start. – Jak wygląda typowy dzień olimpijczyka? To taki dzień świstaka. Wszystko jest poukładane pod start albo pod trening, jeśli jest się na miejscu chwilę przed. Igrzyska to specyficzna impreza, ja cały czas mam w głowie te w Rio. Wioska olimpijska robiła wielkie wrażenie. Ile tam było ludzi, jak to wszystko było zorganizowane. To jest małe miasteczko, które działa bardzo sprawnie – dodała Magdalena Fularczyk-Kozłowska, mistrzyni olimpijska z Rio de Janeiro i brązowa medalistka z Pekinu.
Stołówka, czyli magiczne miejsce na każdych igrzyskach olimpijskich
– Stołówka jest bardzo atrakcyjna, bo można na niej spotkać wszystkie gwiazdy, które biorą udział w igrzyskach. Dla mnie najważniejszy był Roger Federer, wiadomo. To była ogromna radość zjeść obok niego na stołówce. Nie przeszkadzałam mu, nie robiłam sobie z nim zdjęć, ale to było miłe. Uczestniczyć w tym wspólnie. I znaleźć czas, żeby zjeść posiłek, bo trzeba było sobie to wszystko ułożyć zgodnie z kalendarzem meczów – przypomina spotkanie ze sportowym idolem Katarzyna Skowrońska.
Olimpijska stołówka serwuje codziennie kilkadziesiąt tysięcy różnych posiłkówFot. Meng Yongmin / Xinhua / East News

Sebastian Świderski przyznaje, że oczekiwanie na posiłek potrafi być nużące. Ale oczekuje się w doborowym towarzystwie. – Pierwsza możliwość spotkania sportowców z całego świata, łącznie z zawodnikami NBA i gwiazdami tenisa czy innych dyscyplin. Gwiazdy przeważnie spotyka się na stołówce, jak się tam wchodziło, to zawsze był ktoś znany w boksach przeznaczonych dla sportowców – mówi nam wybitny siatkarz.

– Na stołówce zdarzają się duże kolejki, zwłaszcza że każda nacja je co innego i trzeba poczekać na swoją kolej. Rytm dnia jest zaburzony. Jest się na wielkiej imprezie, a wszystko odbywa się w gonitwie i wszystko gdzieś ucieka. Pojawia się chaos, oczywiście w miarę uporządkowany, ale czasem trzeba się nabiegać, coś przynieść czy załatwić – opisuje codzienność olimpijczyków Świderski. No i niestety jakość jedzenia czasem pozostawia sporo do życzenia.

– Kolejki w stołówce były duże, zwłaszcza do tego, co było smaczne. A czasu było mało. Mnie w ogóle jedzenie nie satysfakcjonowało, bo ja nie żywię się fast foodami. Więc nie spełniało moich oczekiwań. Trzeba było próbować się żywić lepiej i zdrowiej. Chyba na każdych igrzyskach nie jest z tym idealnie. Były rozstawione różne pawilony i namioty, żeby nie stać w kolejce na przykład po kawę – dodaje Skowrońska.

– Mam taką anegdotę, bo zawsze się powtarza, że sportowcy nie mogą jeść fast foodów. My wchodzimy w Atenach na stołówkę, gdzie swój kącik miał McDonald's, który był jednym ze sponsorów igrzysk. A tam wszystkie największe gwiazdy amerykańskie, które stołowały się tylko tam. Totalne zaprzeczenie tego, o czym mówiono. Bo oni jedli wszystkie te burgery i niezdrowe jedzenie – Sebastian Świderski nie mógł się nadziwić, z jaką lubością Amerykanie traktują swoją słynną sieć fast foodów.
McDonalds obecny jest od lat na igrzyskach, jest ich sponsoremFot. BRENDAN SMIALOWSKI / AFP / EAST NEWS

Gdzie jeszcze sportowcy spędzają swój czas poza arenami i gdzie spotyka się gwiazdy? – Na co dzień obcuje się z topowymi sportowcami, tego można olimpijczykom zazdrościć. Choć nie wszystkie gwiazdy sportu decydują się zamieszkać w wiosce, to i tak jest ich sporo. Na siłowni mijasz Novaka Djokovicia, a obiad jesz z Caroline Wozniacki. Dla mnie, a uwielbiam tenis, to było coś wspaniałego – wspomina Fularczyk-Kozłowska.

W pralni też można było spotkać wiele ciekawych osób. Poza tym wioska podzielona jest na sektory, rozpoznaje się to po tym, jak rozwieszone są flagi na balkonach. Jak szukałam koleżanki czy kolegi z innego zespołu czy dyscypliny, to rozglądałam się w wiosce, gdzie jakie flagi są wywieszone – uśmiecha się szeroko Skowrońska.
Pralnia to jedno z kluczowych miejsc, sportowcy swoje rzeczy piorą samodzielnieFot. imago/Bildbyran/EAST NEWS

Medal. Wielka radość i koniec nudnej codzienności


– Życzę każdemu sportowcowi powrotu do misji olimpijskiej z medalem. Jak już miną godziny przedzierania się przed strefę wywiadów, konferencje i dziennikarzy. Do tego kontrole antydopingowe. Powitanie wśród swoich, czasami bardzo późno, koło 1-2 w nocy, to jest coś niesamowitego. Wiszą transparenty, koleżanki i koledzy już czekają. Kolejnego dnia apel olimpijski - taki był zwyczaj za moich czasów - gdzie można podzielić się wrażeniami i serdecznościami. To nigdy nie zdarza się na innych mistrzostwach – opowiada nam Robert Korzeniowski, który od takich powrotów był specjalistą. Wszak zdobył cztery złote medale olimpijskie, co czyni go najbardziej utytułowanym polskim sportowcem.

– Było święto i była wielka radość. Gdy się wraca do wioski olimpijskiej ze złotym medalem, to człowiek przeżywa to w różnych wymiarach. Ja na przykład do końca nie wierzyłam w to, co się stało w Rio. Na szczęście ten medal mi ciążył, bo ważył 500 gramów i ja go nie zdejmowałam nawet na chwilę od czasu dekoracji. Tylko podczas kontroli antydopingowej, na minutę dosłownie. Bo musiałam, tak to się z nim nie żegnałam nawet na chwilę. A tak to wiadomo. Gratulacje, życzenia, wywiady i świętowanie. Medal budzi wielkie zainteresowanie. To zarazem radość, spełnienie, wzruszenie, różne emocje. Gdy teraz sobie o tym pomyślę, to chciałabym jeszcze raz to przeżyć. Ale tylko dekorację, już bym nie chciała się męczyć – dodaje mistrzyni olimpijska z Rio, Magdalena Fularczyk-Kozłowska.

Gdy pojawia się medal, znika gdzieś rutyna, a świętuje cała kadra olimpijska. Medal dodaje sił, mobilizuje, niesie radość i nadzieję na kolejne sukcesy. Jest wydarzeniem dla każdej kadry. Nie tylko dla sportowca, który go zdobył i dla jego dyscypliny. – Jest jedna reprezentacja Polski. Gdy ktoś zdobywa medal to niesie się biało-czerwona fala po wiosce olimpijskiej, wszyscy się cieszą i jest wielka radość. Gratulacje, czasem też łzy wzruszenia – zdradził nam Marcin Możdżonek.

A Robert Korzeniowski zauważył, że medal olimpijski to fenomen, bo jednoczy i integruje sportowców wszystkich dyscyplin. Tych znanych i tych, którzy dopiero pracują na swoją pozycję. – To nigdy nie zdarza się na innych mistrzostwach, bo spotykamy zawsze kolegów z branży. A tu nagle medal kajakarzy zyskuje uznanie wśród siatkarzy. Wspaniałe jest to, że wszyscy sobie dopingują i ma się możliwość współdzielenia sukcesu z ludźmi z innych dyscyplin. To jest coś, co cementuje na całe życie – nie ma wątpliwości Robert Korzeniowski.

Imprezy, integracja i noce Polaków rozmowy


Skoro jest medal, to jest i święto. Choć żeby zorganizować imprezę trzeba się nagimnastykować, bo w wiosce olimpijskiej nie ma na przykład alkoholu. Od czego są jednak wypady na miasto (w Tokio może być o to niezwykle trudno) i sportowcy, którzy mieszkają poza wioską. Przecież wszyscy doskonale wiemy, że Polak potrafi. Choć musicie pamiętać, że sportowcy potrafią się dobrze bawić, ale robią to z klasą, bo oczy całego świata – albo chociaż kraju – są zwrócone w ich stronę.

– Alkohol? W wiosce nie ma takiej możliwości. Imprezy? Oczywiście, przecież to są igrzyska. To nie jest dziś temat tabu, przecież sportowiec to też człowiek. Wielu imprez nie widziałam, byłyśmy skoncentrowane na występach. Może gdybyśmy dłużej grały w turnieju, to by się udało coś zorganizować? Nie byłyśmy tam długo niestety – szczerze opowiada nam Katarzyna Skowrońska.

– Był czas żeby świętować, choć ja miałem pecha - a może i szczęście? - że moje medale zdobywałem zawsze na koniec igrzysk. Miałem dobę albo i dwie, żeby poświętować. To zawsze są zajęte dni i godziny, zwłaszcza przez media, jeżeli się wygrywa. Ale ja nie zapomnę do końca życia naszych rozmów i przesiadywania w ogrodzie w Atlancie. Rozprawialiśmy o życiu na wesoło, na melancholijnie i na wszystkie sposoby. I tak z koleżankami i kolegami ze wszystkich dyscyplin – wspomina Robert Korzeniowski.

– Był wspólny doping, a później wieczorne spotkania i rozmowy, czasem analizy przed blokiem w wiosce. Czasem rozmawialiśmy długo na trawnikach przed wejściem. A poza tym było wsparcie, wspólne dopingowanie i przeżywanie. No i była wielka radość z medali, jak ktoś je zdobywał, to było święto. Życzę każdemu sportowcowi, żeby mógł tam być – dodaje Sebastian Świderski.

A jego kolega z kadry, Marcin Możdżonek zastrzega, że imprezy się zdarzały, ale dopiero po zakończeniu udziału w igrzyskach. A ten nie oznacza natychmiastowego powrotu do kraju rzecz jasna. Niektórzy w wiosce olimpijskiej spędzają jeszcze kilka dni. – Jest czas świętowania, ale po igrzyskach. Albo gdy igrzyska się kończą, albo gdy ktoś odpada z rywalizacji. Wtedy jest wolny czas i świętowanie. Ale w trakcie rywalizacji na takie rzeczy nie ma po prostu miejsca – opowiadał nam były siatkarz.

Z dobrych źródeł wiemy, że polskim sportowcom – i oczywiście nie tylko naszym! - zdarza się zapomnieć pójść spać, czy zagadać do bladego świtu. Zdarza się mocno bawić i świętować sukces, albo wręcz przeciwnie, ronić łzę i szukać zrozumienia u kolegów i koleżanek z kadry. Czasem też w ich ramionach, o czym później rozpisują się plotkarskie media. Jak inaczej może poznać się florecistka z siatkarzem? Albo pływak z tenisistką. Igrzyska olimpijskie to cały świat i zarazem życie w pigułce.

– Wioska olimpijska to taka trochę cyganeria, tam się wszyscy znajdą. Myślę, że jeśli ktoś nie jest zbyt spięty, że jeśli ma trochę wyobraźni i takiej koncentracji olimpijskiej, jeśli zechce znaleźć trochę luzu, to na pewno znajdzie przestrzeń, by spotkać się z innymi. Pamiętajmy co oznaczają igrzyska. To zabawa. To festa, święto. Sportowcy potrafią walczyć i wygrywać, ale też potrafią świetnie się bawić. Po powrocie są oficjalne uroczystości, a te na pewno nie są tak spontaniczne i szalone, jak w wiosce olimpijskiej – uśmiecha się Robert Korzeniowski.

Igrzyska za pasem, czyli pora na święto. Wspólnoty, jedności, zdobywania marzeń
Sportowe święto już ruszyło, w piątek ceremonia otwarcia i kolejne dni pełne emocji. Nareszcie, bo tym razem czekaliśmy na igrzyska aż pięć lat. – Mam same dobre wspomnienia z igrzysk. To jest taki szczególny moment, który się przeżywa bardzo. Liczą się wyniki i medale, wiadomo. Ale to jest naprawdę taki ważny moment w życiu. Zazdroszczę naszej reprezentacji adrenaliny i tego, co będzie się działo w Tokio. Cieszę się na te razem z nimi – przyznaje Magdalena Fularczyk-Kozłowska.

– Czuję ekscytację, bo igrzyska zawsze wiążą się z emocjami. Ja czekam na igrzyska z emocjami, trochę tak, jak dziecko czeka na tort urodzinowy. Z drugiej strony mam poczucie ulgi, bo skończyła się już dyskusja, czy igrzyska się w ogóle odbędą. Igrzyska budują od wielu pokoleń naszą wspólnotę sportową. Kiedy myślę o igrzyskach, to myślę przede wszystkim o najbardziej różnorodnej wspólnocie, jaką sobie można wyobrazić – dodaje Robert Korzeniowski.

Na pewno nie będzie normalnie, tylko będzie inaczej. I nie będzie tak, jak sobie sami sportowcy wymarzyli. Nie będzie kibiców, co zmienia w obiorze całych igrzysk, w atmosferze samych startów bardzo dużo. To na pewno nie będzie dla nikogo komfortowe. Pod tym względem będzie słabo. Gdyby nie obostrzenia, to w zasadzie czekają nas normalne igrzyska – cieszy się Tomasz Majewski.

– Cieszę się, że te igrzyska w ogóle się odbędą. Nie będzie kibiców, nie będzie dopingu, a pieniądze zostały już wydane. Ale nie o to chodzi w igrzyskach, nie tego spodziewali się na pewno sami Japończycy. Mam nadzieję, że igrzyska będą przebiegać bez problemów. Niezależnie od tego, w jakich odbywałyby się czasach, gdybym znów miała okazję pojechać z reprezentacją, to bym pojechała. Nawet jutro, żeby spełniać marzenia – kończy z wielką pewnością Katarzyna Skowrońska.

Więcej informacji na temat igrzysk olimpijskich w Tokio znajdziesz w naTemat. Jesteśmy #GotowiNaTokio.
Czytaj także: Polski sport toczy choroba? Nasi olimpijczycy zdobywają mało medali, świat nam ucieka

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut