Świeże spojrzenie na pracę opiekunki z Polski. Agnieszka Grochowska o roli w najnowszym filmie

Wywiad promocyjny Aurora Films
Do świata filmu weszła brawurowo rolami Tani w “Pręgach” Magdaleny Piekorz i Klary w “Warszawie” w reż. Darka Gajewskiego. Zobaczyliśmy wrażliwą i subtelną dziewczynę, która jednocześnie potrafi być niezwykle silna i zdeterminowana. Uwagę zwracała także jej niezwykła uroda i charakterystyczny głos. Nic więc dziwnego, że szybko stała się jedną z ulubionych aktorek polskich reżyserów, łącznie z tymi największymi: Andrzejem Wajdą (Danuta Wałęsa w filmie “Wałęsa. Człowiek z nadziei”) i Agnieszką Holland (Klara Keller w filmie “W ciemności”).
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS
Na koncie ma niezliczoną ilość nominacji i najbardziej prestiżowe nagrody, m.in.: Złote Lwy [“Obce niebo” (2015), ”W ciemności” (2011), ”Trzy minuty”. 21:37 (2010)] i Orła [“Bez wstydu” (2012)]. Ale nie ograniczyła się do rodzimego kina. Nie bała się zaryzykować i spróbowała swoich sił także w zagranicznych produkcjach. Dzisiaj może przebierać w propozycjach, decydując się tylko na te, na które rzeczywiście ma ochotę, a jej ulubionym gatunkiem stał się ostatnio komediodramat.

13 sierpnia do kin wejdzie szwajcarski film “Moja cudowna Wanda” w reż. Bettiny Oberli, w którym Grochowska zagrała tytułową Wandę. Kobieta dzieli życie między Polskę, gdzie z pomocą rodziców wychowuje dwóch synów i Szwajcarię, w której pracuje jako opiekunka niedołężnego nestora zamożnego rodu.


Z jednej strony musi sobie radzić z tęsknotą za synami, z drugiej z rolą, jaką zajmuje w rodzinie swoich pracodawców. Z wykorzystywanej taniej siły roboczej nieoczekiwanie staje się centralną postacią, wokół której zaczyna się kręcić całe życie rodzinne. Jak mówi sama Grochowska: Kiedy przeczytałam scenariusz, pomyślałam: “Jakie to jest dobre!”. Ale nie chciałam zagrać uciemiężonej Polki. Dopiero Bettina (Orli, reżyserka) uspokoiła mnie, że Wanda absolutnie nie jest ofiarą i musimy zrobić wszystko, żeby tak nie było.
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS

Czy czujesz się rzeczniczką Polek, które sytuacja życiowa zmusza do emigracji zarobkowej? Wanda nie jest pierwszą taką rolą w twoim dorobku. Warto przypomnieć tu choćby trzy produkcje: norweski “Upperdog”, polskie “Obce niebo” czy amerykański film “Moja gwiazda. Teen spririt”, w którym zagrałaś matkę postaci granej przez gwiazdę Hollywood, Elle Fanning .

Ja zupełnie o tym zapomniałam. A później, gdy to sobie uświadomiłam, to pomyślałam: jakie to jest ciekawe móc wracać do pewnych tematów z zupełnie innym doświadczeniem, w innym momencie życia!

Ponad dziesięć lat temu w “Upperdogu” zagrałam Polkę, która przyjeżdża do Norwegii, żeby tam pracować. I teraz, po 10 latach, gram inny wariant właściwie tej samej osoby: ona ma już dzieci, po drodze zdarzyła się jakaś nieudana rodzina. Obydwa te filmy mają też podobny, nieco komediowy charakter.

Co ciekawe, żaden nie jest dramatem psychologicznym. Bardzo mnie ucieszyło, że “Moja cudowna Wanda” nie jest dramatem społecznym, tylko opowiada o poważnych problemach zupełnie inaczej. Wydaje mi się, że robi to inteligentnie i jednocześnie skutecznie dla współczesnego widza, który jest szybki, wymagający, dużo ogląda i szuka czegoś bliskiego swojemu sposobowi myślenia, temu, w jaki sposób widzi świat.

Myślę, że w życiu jest całkiem sporo tragikomedii. Szalenie mi się podobało, że Wanda nie jest ofiarą sytuacji, w której się znajduje, tylko podejmuje działanie. Oczywiście ten film mówi o poważnych sprawach, o tym, jak niesprawiedliwie skonstruowany jest świat i że to pieniądze decydują o bardzo wielu rzeczach, ale jednak moja bohaterka nie jest pozbawiona wolnej woli. Nikt jej do niczego nie zmusza.

A czy czuję się rzeczniczką kobiet, które są w takiej sytuacji? Nie, nigdy nie myślałam o sobie w tej sposób.

Czy miałaś okazję poznać autentyczną Wandę? Bo film Bettiny Oberli zainspirowany jest prawdziwą historią.

Scenariusz jest oryginalny. Nie bazuje stricte na żadnej historii. Ale inspiracją do jego powstania była postać pani Bożeny Domańskiej, która mieszka w Szwajcarii, w Zurychu, już od wielu lat i którą poznałam osobiście.

Bardzo chciałam się z nią spotkać. To był mój początek pracy nad tym filmem. Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć przyleciałam do Szwajcarii na próby z Bettiną i bardzo długo rozmawiałyśmy o scenariuszu właśnie w tym domu nad jeziorem, gdzie potem był kręcony film. Wiele godzin w nim spędziłyśmy.

Jednocześnie miałam spotkania z panią Bożeną, która mi opowiadała o swoich doświadczeniach i o tym, co słyszała od innych opiekunek z Polski. Była dla mnie inspiracją. Bardzo dużo od niej wyniosłam. To jest niesamowite spotkać kogoś, kto takie życie ma i zna te realia.

Zależało nam też, żeby wszystkie te czynności, które miałam do wykonania na planie, wyglądały wiarygodnie, także właśnie dla pani Bożeny. Dużo więc ćwiczyłyśmy. Zabrała mnie m.in. do domu, gdzie jej koleżanka zajmuje się starszą panią. Mogłam dyskretnie uczestniczyć w opiece nad taką osobą. Wejść do takiego domu. To było szalenie istotne, bo duża część tej postaci to jest właśnie to, co ona robi i że to jest taka rutyna.
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS

Wanda, podobnie jak ty, jest matką dwóch synów. Jest bardzo pragmatyczną osobą. Na ile jest ci bliska?

Mam wrażenie, że jest mi odległa. Ludzie, którzy mnie dobrze znają, a widzieli ten film, powiedzieli mi – być może to przez język niemiecki, bo mówię tu po niemiecku i staję się trochę kimś innym – że dawno nie widzieli czegoś, co ja gram i co byłoby tak odległe od tego, kim ja jestem naprawdę.

Mieli wręcz wrażenie, że nawet moja motoryka jest inna. Jakbym była kimś innym. Normalnie jestem dość szybka, a Wanda jest jakby przytłumiona.

Wycofana?

To jest jakieś spowolnienie, przyczajenie. Miałam takie sceny, w których pozwalałam się sobie wyłączać. Tak wyobrażałam sobie tę postać, taką osobę. Np. kiedy inni bohaterowie dużo mówią, coś się dzieje. Ja, jako aktorka, muszę rozumieć, co oni mówią. Muszę wiedzieć, kiedy wchodzę, kiedy jest moja kwestia i kontrolować, co się w tej scenie dzieje.

Ale z drugiej strony miałam takie momenty, że wyobrażałam sobie, że jeśli ktoś ma taką pozycję zawodową i chcąc nie chcąc musi obserwować, co się dzieje w takiej rodzinie, to się po prostu wyłącza. Nie słucha, co oni mówią.

Moją uwagę zwróciła scena w kuchni, kiedy dorosłe rodzeństwo kłóciło się ze sobą, a opiekunka, ich pracownica, była świadkiem tej sceny. Widać jej zażenowanie, ale oni kompletnie nie zwracają na nią uwagi.

Oni nie traktują jej jak świadka. Traktują ją jak powietrze albo jakby była jakimś sprzętem. To jedna z tych scen, kiedy wyobrażałam sobie, że Wanda nie skupia się na tym, żeby każde zdanie złapać, nadążać i wiedzieć, o czym oni rozmawiają, wchodzić w ich prywatne życie.

Wanda i tak staje się katalizatorem tego, co się w tej rodzinie wydarza. Oni konfrontują się w jej obliczu, a ona konfrontuje się sama ze sobą w obliczu tej sytuacji. Tak sobie wyobrażałam, że żeby nie zwariować, taka osoba musi się chronić, nie może emocjonalnie wchodzić we wszystko i to – wydaje mi się – przynosi dosyć ciekawe efekty na ekranie.

Kiedy się ogląda film, ma się wrażenie, że prawdziwe życie Wandy jest w zawieszeniu. Z jednej strony jest rodzina w Polsce, z drugiej praca i życie w Szwajcarii, gdzie Wanda jest wycofana i przytłumiona, jakby była za szybą…

Wanda nie ma w ogóle domu. Ze względu na sytuację ekonomiczną zmuszona jest do tego, żeby wyjeżdżać, ale bardzo źle się z tym czuje.

Ma nieprzeciętą pępowinę, bo potrzebuje swoich rodziców, którzy na co dzień zajmują się jej dziećmi. Z jednej strony bardzo ich potrzebuje, ale bardzo chciałaby się od nich uwolnić, żeby mieć w końcu własne życie. Nie może sobie jednak na to pozwolić. A żeby móc sobie pozwolić, wyjeżdża, ale za granicą jest w jakimś dziwnym stanie przeczekiwania.

Mieszka w piwnicy i odlicza dni do powrotu, mając wszędzie dookoła zdjęcia dzieci. Próbuje to przetrwać. Myślę, że nie dopuszcza do siebie wszystkich swoich emocji, bo by zwariowała.

Ten pobyt w Szwajcarii okupiony jest dużym cierpieniem i tęsknotą, a kiedy wraca do Polski, nie ma swojego domu, bo cały czas jest z rodzicami. To wszystko jej nie pasuje, więc znowu pojawia się pomysł, żeby wyjechać i dorobić po to, by coś zmienić.

W filmie widzimy jej drogę. Ona dochodzi do swoich wniosków i swojej siły. Następuje w niej przełamanie, żeby wreszcie podjąć decyzję, iż ona też ma tu coś do powiedzenia, bo takie trwanie, kiedy nic jej nie rusza - bo się tak nauczyła, że ją niewiele rusza – powoduje, że ona ma tego wszystkiego dosyć.

Wydaje mi się, że przez cały film ona dochodzi do tego, żeby wreszcie otworzyć usta i powiedzieć: jestem osobno od tego domu, w którym pracuję, od swojego ojca i matki, chcę skonstruować własne życie i zadecydować, jak ono będzie wyglądało.

Jesteście do siebie choć trochę podobne?

Jestem wdzięczna Bettinie, że tak to jest wyreżyserowane, że ja mogę się zwolnić z oceny bohaterki i jej decyzji. Mogę pomyśleć: OK, ktoś ma inaczej niż ja. To mi poszerza horyzont i pomaga zrozumieć nowe rzeczy...

To jest trudne pytanie, bo ja nie wiem, myślę, że byłoby mi szalenie trudno, trudniej niż Wandzie. Kiedy rozmawiałam na początku z Bettiną, miałam w sobie duży sprzeciw wobec wielu sytuacji, w których znajduje się Wanda. Rozmowa o pieniądzach, inne też sytuacje (nie zdradzamy, żeby nie psuć oglądania filmu), ja momentalnie się buntowałam, że nie może tak być.

Dopiero po rozmowach z reżyserką zrozumiałam, że czasem jesteś w jakiejś sytuacji i w ramach tych sytuacji możesz próbować negocjować... Wanda się zgodziła. Nikt jej do niczego nie zmuszał. Chce tam pojechać i jedzie.

Myślę, że ja miałabym szalony problem, żeby rozstać się z moimi dziećmi na 3 miesiące. Oczywiście, kiedy sytuacja nas zmusza, człowiek jest zdolny bardzo dużo znieść. To, co się mówi: wiemy o sobie tylko tyle, na ile nas sprawdzono. Nie wiemy, jak byśmy się zachowali w sytuacji Wandy.
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS

Ten film nakręcony jest z wielką empatią do wszystkich bohaterów, nie tylko do Wandy. Każdą postać, nawet te negatywne, reżyserka przedstawia z wielką czułością. Żonę podopiecznego Wandy, a nawet córkę, która pokazuje nam się z jak najgorszej strony. Chociaż ich zachowania nie akceptujemy, potrafimy je zrozumieć i na koniec jest nam ich bardzo żal. Podobnie w przypadku męskich bohaterów: Josefa - sparaliżowanego, zdanego na innych, który chciałby poczuć się jeszcze mężczyzną i mieć siłę sprawczą, czy jego syna, Gregora.

Myślę, że olbrzymim walorem tego filmu jest to, że powstał na bazie bardzo dobrego scenariusza. Pytają mnie czasami, czy my coś tam zmienialiśmy, dodawaliśmy od siebie. Z tych wszystkich filmów, które zrobiłam przez całe moje życie aktorskie, myślę, że ten będzie w pierwszej trójce tych, w których nie zostało zmienione prawie nic.

Konstrukcja była bardzo misterna i po prostu świetna. Działa precyzyjnie. Mówiąc kolokwialnie, wszyscy bohaterowie mają coś za uszami, nikt tu nie jest bez skazy, Wanda też. Ale dzięki temu to jest prawdziwe. Nie mamy tam postaci karykaturalnych.

Niesamowity jest absurd, który jest w tym filmie, który tam się buduje i który jest tak potwornie zabawny momentami. Ale to nadal są prawdziwi ludzie, tak jak mówisz. Między ludźmi może się dużo zdarzyć, również różnych złych rzeczy, których możemy nie akceptować, ale proces polega na tym, żeby zrozumieć, dlaczego ktoś coś robi. To wiele zmienia.

Jak w przypadku córki z filmu: kiedy widzimy, dlaczego coś się wydarza, zaczynamy rozumieć tę postać. Może w jej sytuacji zachowalibyśmy się trzy razy gorzej, bo czulibyśmy się jeszcze bardziej zrozpaczeni? To jest duży walor tego filmu. To się wspaniale grało.

Tu trzeba kilka słów powiedzieć o odtwórcach głównych ról: Marthe Keller, André Jung, Birgit Minichmayr, Jacob Matschenz i Anatole Taubman…

To są wybitni aktorzy niemieckojęzyczni z Luksemburga, Austrii, Niemiec, Szwajcarii. To był cudowny czas bycia w tym domu nad jeziorem, wspaniałych zbiorowych scen. To było jak dobra partytura, nad którą nie trzeba się zastanawiać. Do tego reżyseria Bettiny. Dzięki temu to było – w dobrym tego słowa znaczeniu – jak dobra scena w teatrze.

Te postaci są dobrze określone, wiadomo, gdzie one są i kim są. Wiadomo, jak się rozwija historia, gdzie jest kulminacja, kto kiedy przejmuje pałeczkę. Wszystkie niuanse, i te dowcipne rzeczy i te poważne, wybrzmiewają i mają swoją moc.

To się wszystko dobrze układało na planie. Mieliśmy szaloną przyjemność grania. Czasem po takich mniej poważnych czy ciężkich scenach widać było w oczach kolegów wręcz ekscytację. Nawet sceny, w których jest mało dialogów, jak np. ta, w której Wanda podpisuje kontrakt z nimi: siedzi córka, siedzi zięć, matka, ja siedzę. Ktoś pali papierosa, ktoś pije szampana, ktoś dorzuca witaminy do szklanki – nawet przy takich scenach mieliśmy szalenie dużo zabawy.

Mają dużo napięcia, wiadomo o czym są, można na subtelnościach wiele tam konstruować jako aktor. Wspaniałe doświadczenie.

Mimo, że to jest stereotypowy obraz Polki – pracuje jako opiekunka osoby starszej i zniedołężniałej, to film pokazuje Polaków w dość przychylny sposób. Kiedy Wanda łączy się na Skypie z ojcem (Cezary Pazura), to widzimy w tle za nim całą ścianę książek. To są ludzie wykształceni, mają swoją godność.

To są ludzie wykształceni, którzy ze względów ekonomicznych pozbawieni są szansy. Bettina wykonała dużą pracę, żeby wyłamać się ze schematycznego obrazu Polaków, który funkcjonuje na Zachodzie.

Jak trafiła do ciebie rola Wandy?

To musiała być Polka, więc Bettina szukała odtwórczyni tej roli w Polsce. Ja już coś kiedyś grałam po niemiecku, więc wiadomo było, że znam trochę język. A to był jeden z warunków. Producenci odezwali się do mnie, że bardzo chcieliby współpracować, ale zaznaczyli, że muszą się wcześniej odbyć zdjęcia próbne. Była wzmianka o tym, że trzeba mówić dosyć dobrze po niemiecku.

Ja może nie mówię biegle w tym języku, bo uczyłam się go dawno, ale mimo wszystko znam go dosyć dobrze i granie po niemiecku nie jest dla mnie problemem. Wiadomo, że będę grała obcokrajowca, ale jestem w stanie przeczytać, nauczyć się roli, zrozumieć partnera. To jest duża rola, bez znajomości języka byłoby trudno. Odbyłam więc normalne zdjęcia próbne.

Nagrywałam wtedy ”Sanktuarium zła” we Włoszech, najpierw byłam w Rzymie, potem w Alpach. Kiedy odezwali się po raz pierwszy, żebym nagrała scenę, to – pamiętam - nagrywałam ją w hotelu sama ze sobą. To była ta scena, kiedy Elsa proponuje mi 200 franków za sprzątanie przez 3 miesiące.

Miałam telefon na parapecie, ona niby siedziała naprzeciwko mnie, robiłam pauzy na to, co ona mówi do mnie, wyobrażałam to sobie, grałam więc z duchami, bo nikogo nie było ze mną pokoju.

Potem miałam jeszcze jedną scenę do zagrania, w której opiekuję się kimś starszym, ale było mi trochę głupio prosić o pomoc kogoś z kolegów, z którymi grałam we Włoszech, więc znowu zrobiłam improwizację: postawiłam kamerę telefonu w łazience i wołałam do kogoś, kto niby jest w pokoju obok, coś prałam, włączałam kąpiel - wszystko po niemiecku. Śmiali się ze mnie, że w ramach kreatywnego castingu należy mi się 10 na 10.
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS

Kiedy przeczytałaś scenariusz, to od razu czułaś, że to jest rola dla ciebie? TOP 5 twoich najlepszych dotychczasowych ról?

Jak przeczytałam scenariusz, na pewno pomyślałam: “Wow, jakie to jest dobre!”. Ale z drugiej strony pomyślałam, że ja nie chcę grać uciemiężonej Polki. Bo to, że ona nią nie jest, nie jest tak jednoznaczne w tym scenariuszu. Dopiero Bettina mnie uspokoiła po tych pierwszych próbach, kiedy przyjechałam do Zurychu, że Wanda absolutnie nie jest ofiarą i musimy zrobić wszystko, żeby tak nie było.

Kiedy widzi się taki scenariusz, to naturalnie pojawiają się takie myśli. Widzi się, jak to, co spotyka Wandę, jest niesprawiedliwe. Musiałam znaleźć właściwy balans. To, co mnie ciekawiło w tej historii, to spotkanie człowieka z człowiekiem.
Jest dziewczyna z Polski, która nosi zwykły sweter, przyjeżdża tam i pracuje, a naprzeciwko niej siedzi Szwajcarka, która jest zupełnie inaczej ubrana. Ma status, pieniądze. Jak sprawić, żeby ich rozmowa na poziomie ludzkim nie była rozmową nierówną? Jak uchwycić to, że my jesteśmy takie same, równe sobie? Że to pieniądze i status sprawiają, że jeden jest na szczycie, a drugi na dnie...

Akurat nie mówię o tej sytuacji, mówię ogólnie. My ciągle się porównujemy do kogoś, oceniamy, a tymczasem kiedy usiądziemy razem przy stole, to nie różni nas nic. To była dla mnie największa zagadka – poruszanie się w tym, przychodzenie codziennie na plan i próba uchwycenia tego swojego wewnętrznego uczucia - że niezależnie od okoliczności, że jako Wanda mieszkam w suterenie, że to jest ich dom, że noszę gorsze ubrania, nie mam tylu pieniędzy, nadal jestem równym im człowiekiem. To jest jakaś tajemnica.

Jak Szwajcarzy zareagowali na film? Co zobaczyli w lustrze, które podstawiła im Bettina Oberli?

Myślę, że oni są bardzo inteligentnym i chcącym się zmieniać społeczeństwem, tak generalnie. Chętnie podejmują dialog, chcą zmiany. Popełniają błędy, ale chcą je naprawiać. To, że nie zajmują się swoimi rodzicami, to jest temat obecny w Szwajcarii. Że przyjeżdżają kobiety z Europy Wschodniej: z Polski, Czech, Słowacji czy Węgier i to one dają ciepło rodzicom, zajmują się nimi, wyręczając w tym Szwajcarów...

Z jednej strony oni chętnie za to płacą, ale płacą trzy razy mniej niż zapłaciliby swojej rodaczce. Ale jest w tym coś niezręcznego dla nich. Czegoś im tam brakuje emocjonalnie. Oni się tego, mam wrażenie, wstydzą. Coś by chcieli zrobić. A że forma tego filmu – to od czego wyszłyśmy – jest lżejsza, sprawia, że przez humor można powiedzieć dużo więcej. Ten film został znakomicie przyjęty w Szwajcarii. Mieliśmy pokaz na festiwalu w Zurychu. Miał świetne recenzje. Jest doceniany także za kunszt reżyserski, scenariusz i grę nas wszystkich.
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS

Grasz teraz bardzo dużo za granicą. To zbieg okoliczności, bo po prostu takie propozycje trafiają do Ciebie, czy to świadoma decyzja, że tak pokierowałaś swoją karierą? Czy to nie sprawia, że omijają Cię ciekawe propozycje w Polsce?

Właśnie teraz to się zmieniło przez Covid-19. Kręcenie filmu za granicą łączy się dla mnie, ze względu na obowiązek odbycia kwarantanny, z ryzykiem skoszarowania na długo. Nie można tak jak kiedyś pojechać z Rzymu na weekend do Warszawy, a potem wrócić na plan do Włoch.

Nagle zrobiło się więc tak, że mam szalenie dużo pracy w Polsce. Akurat tak się dobrze złożyło. W zeszłym roku zrobiłam film z Jankiem Matuszyńskim o Grzegorzu Przemyku (“Żeby nie było śladów”). W tym roku właściwie jestem już w trzeciej produkcji. Z Maćkiem Kawulskim zrobiłam film “Jak pokochałam gangstera”. Jestem świeżo po zdjęciach, bo dopiero co skończyliśmy zdjęcia z Anią Kazejak do “Fucking Bornholm” – super film. Super współpraca z Maćkiem Stuhrem, z Anią, naprawdę świetne doświadczenie.

Wszystko na plaży, wschody i zachody słońca. Do tego świetna historia z takich, które teraz najbardziej lubię: tragikomiczna, tzn. opowiadamy o sprawach bardzo poważnych, ale absurd życia i styku ludzkich relacji wychodzi w humorze, momentami wręcz czarnym. A teraz jestem w trzeciej propozycji, ale na razie nie mogę zdradzić, w jakiej. Ktoś mnie zapytał, na ile to, co robię za granicą wpływa na to, co robię w Polsce....

To się łączy z twoim pytaniem. Ale to nie były moje świadome decyzje, że ja teraz wybieram propozycje zagraniczne. W ogóle od samego początku, kiedy zaczęłam grać w Niemczech, Belgii, Norwegii wybierałam z tych scenariuszy, które przychodziły. I jeśli był ciekawy scenariusz za granicą, to grałam za granicą, jeśli był w Polsce, to pracowałam w Polsce.

Dzięki temu scenariuszy było więcej. Można było wybrać z tego, co przychodziło. Granie za granicą oczywiście łączyło się z dodatkowym dreszczykiem, że się nikogo nie zna, trzeba skonfrontować się z nowymi okolicznościami, z obcym językiem. Ale ja lubię wyzwania.

Myślę, że dzięki temu też stałam się odważniejsza, bardzo wiele razy udało mi się sprawdzić w różnych sytuacjach. Na własne życzenie wchodziłam w sytuacje, o których myślałam, że to jest pewne ryzyko: nikt mnie nie zna, nic nie wiadomo i wszystko będę musiała robić od początku. Do tego kupa tekstu po angielsku, kupa tekstu po niemiecku – czy ja w ogóle dam radę? Jak to zrobić? Jak to zrobić? Jak to zrobić?

Tu małe dzieci, a tu trzeba wyjeżdżać, podróżować... A potem to się udawało jakoś. I ta praca była fantastyczna. I z tego lęku: “ojej, czy ja dam radę?” okazywało się, że wszystko się da, spokojnie. Dzień zdjęciowy ma tylko 12 albo 13 godzin, czasem 14 i tylko kawałek z tego trzeba zrobić. Po kolei, do przodu, to jest twoja pasja, więc wszystko jest ok. I już po chwili okazywało się, że to jest wspaniałe i daje sporo satysfakcji.

Gdzieś to wszystko się zbiera do moich doświadczeń, że dużo rzeczy widziałam i w wielu sytuacjach uczestniczyłam. Np. w Londynie, kiedy grałam z Elle Fanning (“Moja gwiazda. Teen spirit”), a reżyserował Max Minghella. Grałam tam scenę, jak ona wygrywa konkurs wokalny. W scenariuszu jest napisane: matka ogląda ją w telewizji. I nagle nagrywamy tę scenę przez 1,5 h, bo oni mówią: “Ojejku, to jeszcze to możesz zagrać? A może tak? A może śmak?” I człowiek ma satysfakcję, bo widzi, że to co robi, działa.

Była taka śmieszna sytuacja, kiedy przyszła do mnie potem Elle i powiedziała: “To jest niesamowite! Ty grasz tak, że czuję się, jakbym widziała swoją mamę. Ona tak reagowała i tak na mnie patrzyła.” To są cudowne wspomnienia! Dają śmiałość. Teraz już dużo mniej się boję ryzykownie podejmować decyzje, czy nawet w Polsce powiedzieć sobie, że chcę zagrać w gangsterskim filmie, bo nie robiłam tego jeszcze. Co mi szkodzi? Im to jest bardziej oddalone od tego, co robiłam ostatnio, tym lepiej!

Takie nazwiska jak Gary Oldman, Tom Hardy, Marthe Keller nie onieśmielają cię na planie?
Różnie to bywało. Powiedziałabym, że raczej jest to ekscytujące.

Nie jest tak jak w scenie, w której Wanda siedzi naprzeciw Elsy?

Pozbyliśmy się już kompleksów. Wiemy, co mamy. Nie ma powodu.

Kiedy masz do wyboru dwie soczyste, ciekawe role: po polsku albo po angielsku, co wybierzesz?

Łatwiejsza będzie ta po polsku, bo to kwestie psychofizyczne związane z językiem odgrywają jednak dużą rolę. Jest dużo łatwiej.

A komfort pracy na planie? Czy dogoniliśmy standardy zachodnie?

Nie jest źle. Może za granicą jest więcej pieniędzy, ale polskie ekipy i to, jak robimy filmy, to rekompensuje te braki. Jesteśmy żywi, spontaniczni, potrafimy z siebie dać naprawdę dużo.

Bardzo to lubię w Polsce. Czasami można odnieść wrażenie, że jesteśmy dużo bardziej zżyci. Bardzo to lubię w Polsce, że pracujemy trochę jak rodzinna firma i to jest wielka przygoda. Ja to w Polsce z jakiegoś powodu czuję dużo bardziej niż za granicą. Nawet jeśli tam jest bardziej komfortowo pod względem warunków czy dni zdjęciowych, liczby scen, które się kręci w jednym dniu, bo są większe budżety, to jest coś za coś. W Polsce jest za to poczucie przygody.
Fot. materiały prasowe / AURORA FILMS

“MOJA CUDOWNA WANDA” w kinach od 13 sierpnia 2021.