"Nie chcę już mini, loków, sztucznych rzęs. Zaskoczyło mnie, jak wiele osób mnie za to skrytykowało"

Oskar Maya
Wyjechała z Polski jako znana modelka i aktorka już ponad dziesięć lat temu. Zamieszkała najpierw w Nowym Jorku, później w Los Angeles. Tam przeszła metamorfozę artystyczną, a przede wszystkim życiową. Dziś Lvma Black(Magda Mielcarz) zdecydowanie stawia na karierę muzyczną. Podróże do Polski traktuje zawsze wyjątkowo. – Nie chciałam dużej funkcjonować w mediach w sposób, który w ogóle mi nie pasował – mówi dzisiaj Lvma Black. Jak dzisiaj patrzy na swoją karierę?
Mieszkasz na stałe w L.A, ale do Polski przyjeżdżasz regularnie. Jak ona wygląda z twojej perspektywy?

Lvma Black (Magda Mielcarz): Za każdym razem towarzyszą mi inne uczucia, zrozumie to każdy, kto mieszka na stałe za granica. Mój obecny pobyt to trochę powrót do przeszłości. Podróż w czasie. Moje córki są już starsze i poczułam, że to jest moment, żeby zobaczyły i zrozumiały, w jakich warunkach się wychowywałam. Mój mąż już wcześniej widział blok, w którym dorastałam, ale teraz pierwszy raz zapuściliśmy się głębiej w wielką plytę. Ciekawe uczucie: jechać windą, tą samą, którą ja zjeżdżałam codziennie, idąc do szkoły! To jest ta sama winda! Nie zmieniła się od lat 80-tych.


Świat poszedł po przodu, a ja miałam wrażenie, że znowu jestem w pierwszej klasie i wracam do domu z kluczem na szyi. Na korytarzach i klatkach schodowych jest taka sama farba. Kiedy dotarłam przed swoje drzwi wejściowe, przeszedł mnie dreszcz. Największe wrażenie zrobiło jednak na moich dzieciach podwórko, gdzie głównym i jedynym elementem jest trzepak. Pytały w kółko: "To gdzie jest ten plac zabaw?" A ja na to, że tu. I wskazałam na trzepak. Nagle dotarło do nich, że nie było nic innego, dosłownie nic. Mój mąż powiedział tylko: “Wow”. A ja przewrotnie poczułam rodzaj dumy, że to było wszystko, co miałam...

Kto by pomyślał, że będę wdzięczna za to, że dorastałam “Za Żelazną Bramą”...
Jeśli się nie nie ma wiele w dzieciństwie, to trzeba sobie stworzyć świat z niczego.

Bardzo doceniam to, że moje dzieci dorastają w innych warunkach, że mogą się rozwijać, mają dostęp do wielu rzeczy. Ale jest dla mnie bardzo ważne, żeby tak je wychować, żeby sprawy materialne nie przysłoniły im istoty życia.

Twoje córki są w stanie zrozumieć ten przekaz? Wychowują się w świecie, w którym sprawy materialne są ważne.

Staram się bardzo dbać o to, by ”rzeczy” nie przysłoniły im wartości, na których zawsze mi zależało. Moje córki jeżdżą więc na obozy, które są bliżej PRL-owskich klimatów. Nie toleruję również sytuacji, kiedy mówią mi, że się nudzą. Powiedziałam
córkom, że jeśli kiedyś usłyszę od nich, że się nudzą, to zainstaluję im trzepak przed domem (śmiech). I zabiorę wszystko inne. Mówiąc poważnie, chciałabym nauczyć swoje dzieci wrażliwości, odpowiedzialności, pomagania innym. To jest ważne i na tym się skupiam.

Twoja starsza córka pójdzie w przyszłym roku do żeńskiego liceum. Skąd taki wybór?

To bardzo ciekawe, kiedyś pewnie wolałabym, żeby poszła do szkoły koedukacyjnej, bo przecież trzeba wiedzieć “jak postępować z chłopakami”. Ale chłopaki są przereklamowane! (śmiech) Mówiąc poważnie, to myślę, że to niezwykłe budować poczucie własnej wartości na rzeczach zupełnie niezwiązanych z tym, jak widzi nas płeć przeciwna. Ta szkoła kształci dziewczyny na liderki, kładzie nacisk na niezależność i impakt społeczny. Zazdroszczę jej, że już w tak młodym wieku ma poczucie, że wszystko zależy od niej. Poznałam kilka dziewczyn, które chodzą do tej szkoły i zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

Twój przyjazd do Polski wiązał się z premierą nowego singla „We mgle”, który powstawał w niecodziennych okolicznościach.

To prawda. Miałam już napisaną piosenkę po angielsku. A potem mój polski menadżer Piotr Welc zaproponował, żebym napisała do niej też polski tekst. Zawsze chciałam to zrobić, tylko nie miałam odwagi. Wbrew pozorom polski, mój pierwszy język, wydawał mi się dużo trudniejszy do pisania piosenek. Bałam się tego pierwszego tekstu po polsku.

Dlaczego stresuje cię pisanie po polsku?

Angielski jest zdecydowanie prostszym językiem, jeśli chodzi o pisanie tekstów. Jest taki “okrągły”, więcej można wybaczyć. Polski jest wyrafinowany, ma tyle niuansów. Wychowałam się na tekstach Manaamu - te teksty są tak piękne, głębokie.
Czułam się onieśmielona pracą ludzi, których bardzo cenie. Dlatego bardzo się bałam nawet zacząć, nie wiedziałam, czy będę w stanie napisać po polsku cokolwiek, z czego będę zadowolona.

Dlatego zaprosiłaś do współtworzenia „We mgle” Małgosię Uściłowską, śpiewającą pod pseudonimem Lanberry?

To też był pomysł Piotra. Z Małgosią nie znałyśmy się wcześniej i dochodził do tego problem z odległością. Był środek lockdownu i jedyne spotkanie, jakie wchodziło w grę, musiało się odbyć na Zoomie. Myślałam sobie: Czy jest możliwe, żeby "poczuć się" nawzajem przez ekran komputera? Dla mnie zawsze osobiste spotkanie z osobą i jej wrażliwością jest bardzo ważne.
Ale skoro nie było innej opcji, to trzeba było się poznawać, będąc na dwóch różnych kontynentach.
Ta współpraca to był strzał w dziesiątkę! Od razu polubiłam Małgosię, poczułam połączenie. Mam nadzieję, że napiszemy razem jeszcze dużo rzeczy. To Lanberry zawdzięczam “pierwsze dziecko po polsku”.
Potem wspaniale było wreszcie zobaczyć się w Warszawie na żywo i dać sobie “big hug”.


Tekst opowiada o niełatwych relacjach w związku. Która z was zaproponowała właśnie taki temat?

Inspiracji z przeszłości żadnej z nas nie brakowało. Ale tekst po prostu “pisał się sam”. Leciał gładko, lepiłyśmy z naszych uczuć jedną glinę.

Wpisuje się również w twoją artystyczną koncepcję Lvmy Black. Czyli światła i ciemności w jednej osobie.


To światło i ciemność bardzo się u mnie przeplatają. Wydaje mi się, że wszyscy mamy w sobie rodzaj naturalnego światła, a później dostajemy zestaw doświadczeń, które to światło tłumią. Dziś jednak nie wyobrażam sobie siebie bez tych ciemności.

Jak długo trwał proces stawania się Lvmą Black?

Kiedyś, gdy słyszałam, że ktoś chce występować pod pseudonimem, uważałam to za fanaberię, wręcz wydawało mi się to bardzo zabawne. Nagle okazało się, że sama znalazłam się w tej sytuacji. Moje nazwisko jest absolutnie nie do wymówienia w Stanach. Amerykanie kaleczą je pisząc, mówiąc, a nawet literując, nie udawało się osiągnąć zbliżonego efektu. To było dość uciążliwe, w dodatku jeśli chcesz zajmować się muzyką.

Najpierw postanowiłam więc funkcjonować tylko pod swoim imieniem. Wypuściłam jedną piosenkę i okazało się, że nie mam prawa używać tego artystycznego pseudonimu, który jest przecież moim imieniem! „Magdalena” zostało zarejestrowane jako znak towarowy przez artystkę z Brooklynu, a więc ja już nie mogę używać w sferze muzycznej imienia Magdalen. Okazało się, że jeżeli chcę wypuszczać swoje piosenki, muszę sobie poszukać innej nazwy. Dzisiaj bardzo się cieszę, że tak się stało. Dzięki temu mogłam odbić się od przeszłości, zrobić coś zupełnie nowego.


Wybranie zupełnie nowego pseudonimu zbiegło się u ciebie również ze zmianą wizerunkową. Co ciekawe, w wielu mediach musiałaś się z tego nawet tłumaczyć.

Ta część przemiany wydarzyła się zupełnie naturalnie. Po pierwsze, od wielu lat nie mieszkałam w Polsce, po drugie stałam się dorosłą kobietą, która ma dzieci. Nie chciałam dużej funkcjonować w mediach w sposób, który mi nie pasował. Wcześniej często zakładałam na siebie jakieś “przebranie”, które spełniało oczekiwania innych. Później patrzyłam na zdjęcia, na których występuję np. w mini i zastanawiałam się, kto to jest? Bo przecież nie ja. Oczywiście, dopóki pracowałam w modelingu, a później byłam aktorką, musiałam to robić, to była moja praca.

Potem, był czas zajmowania się wychowywaniem dzieci, rodziną. Weszłam w to bardzo głęboko i z wyboru. Kiedy wreszcie podniosłam głowę znad pieluch i placków, postanowiłam, że już nie będę przebierać się za osobę, której po prostu już nie ma. Zaskoczyło mnie, jak dużo osób skrytykowało mnie za to, że nie chcę już mini, loków, sztucznych rzęs.

Kiedy wreszcie poczułam się wolna, natrafiłam na sprzeciw opinii publicznej. To bardzo ciekawe doświadczenie. Niby jako kobiety mamo prawo do głosowania, zajmujemy ważne stanowiska i jesteśmy niezależne, ale wciąż mówi się nam, jak powinna lub nie powinna wyglądać “prawdziwa kobieta”.

Jak więc odnajdujesz się mediach społecznościowych, które polegają właśnie na odgrywaniu różnych ról?

Nie odnajduję się za bardzo w tym świecie. Poza tym to trzeba robić w kółko, a ja lubię żyć własnym życiem, a nie instagramowym... Tam jest wszystko “pod publiczkę”. Poza tym bardzo sobie cenie prywatność i nie znoszę wchodzenia z butami w czyjeś życie. Jedyne, co lubię w social mediach to to, że mogę mieć bezpośredni kontakt z moimi fanami, fajnymi ludźmi, których dzięki tym mediom poznaje. Podoba mi się też, że łatwiej można komuś i zainteresować ważnym tematem większą liczbę osób.

A jak namawia się do współpracy producenta, który pracował z Justinem Biebierem czy Christiną Aguilerą?

To trochę trwa. Ludzie tego typu nie rozmawiają z nikim z tzw. ulicy. Zawsze musi cię przedstawić ktoś, do kogo mają zaufanie, kto pracował z nimi i z tobą. Także ta droga była długa, ale niesamowita. Zobaczyłam na własne oczy, jak funkcjonuje amerykański przemysł muzyczny, jak wygląda to na co dzień.

Los Angeles to dzisiaj centrum muzyki w Stanach, kiedyś był nim Nowy Jork. Bardzo lubię system pracy w L.A. Tu ludzie piszą przez cały czas. Codziennie piszą dla siebie, lub dla innych, robią tzw. "writing camps", gdzie kilku producentów i wokalistów zamyka się na tydzień i zajmuje się tylko pisaniem. To świetny rytm pracy, chociaż czasem nie jest to łatwe, kiedy się ma rodzinę.

Tak bardzo mnie to wciągnęło, że dziś sama uczę się produkcji. Tak bardzo się ciesze z mojego maleńkiego studia w domu. Daje mi poczucie radości i wolności. Na razie siedzę w nim sama, ale nie mogę nie doczekać kiedy wreszcie będziemy mogli robić sesje na miejscu, nie tylko na zoomie. Już słyszę te wszystkie piękne dźwięki, które mogą tutaj powstać.