Lewicka: "Ciekawy przypadek Jarosława Gowina: odzyskał wzrok i zmienia skórę"

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Niemal do samego końca grano jedną, tę samą płytę. Szło to mniej więcej tak: „Bilans sześciu lat rządów Zjednoczonej Prawicy jest pozytywny. Te rządy dobrze służą naszej Ojczyźnie”. Tak deklamował wszem wobec Jarosław Gowin, wyrażając jednocześnie głęboką nadzieję na dalsze trwanie rządzącej koalicji.
Karolina Lewicka fot. Aleksandra Szmigiel-Wisniewska/REPORTER
Kurczowo trzymał się obozu władzy, choć Jarosław Kaczyński robił, co mógł, by go politycznie anihilować, a działał z otwartą przyłbicą, swych zamiarów nie krył. Kiedy spytałam wicepremiera, jak to jest zasiadać przy jednym stole ze śmiertelnym wrogiem, roześmiał się, choć w dość wymuszony sposób. Wreszcie strzelba, która zawisła na ścianie już w maju zeszłego roku, podczas walki Gowina z wyborami kopertowymi, odstrzeliła go z rządu. Tak nadszedł fascynujący czas zmiany płyty. Dokonało się to dosłownie z dnia na dzień.

Nagle Jarosław Gowin dostrzegł w działaniach prezesa Kaczyńskiego „jakobiński radykalizm”, niewiele mający wspólnego, zgoła nic, z konserwatywną ideologią. Co prawda, to prawda, bo jak pisał twórca nowoczesnego konserwatyzmu Edmund Burke: „skłonność do zachowywania i zdolność ulepszania wzięte razem – oto wzór dla męża stanu. Wszystko inne jest prostackie w domenie myśli i ryzykowne w praktyce”.

Gowin pomagał, ale się nie cieszył

Tymczasem PiS tylko niszczy i psuje, niczego dobrego przy tym nie tworząc. Gdzie stopę postawi, tam raczej zgliszcza niż podwaliny lepszego. Można byłoby zatem spytać Gowina, czemuż to stał u boku rewolucjonisty aż do swojego końca? Tu szef Porozumienia przekonuje, że „nigdy w poprzedniej kadencji nie dochodziło do sytuacji, w których w mojej ocenie PiS działałby ze szkodą dla Polski”. Naprawdę?


Przecież polityczna rewolucja Jarosława Kaczyńskiego właśnie w tej kadencji zdechła, z powodu licznych tarć z koalicjantami, nieustannej presji Brukseli oraz pandemii. Wszystko, co złe – myślę tu przede wszystkim o demontażu porządku ustrojowo-prawnego – zostało zrobione w latach 2015-2019, a Jarosław Gowin ochoczo przykładał do tego rękę, nawet jeśli czasami się przy tym nie cieszył.

Szkodliwe dla Polski było przejęcie przez Nowogrodzką Trybunału Konstytucyjnego, KRS-u, czy prokuratury oraz tzw. reforma sądownictwa. Ponoć nawet Gowin, o czym sam opowiada w „Gazecie Wyborczej”, „od samego początku” zdawał sobie sprawę, że zmiany w wymiarze sprawiedliwości nie usprawnią sądów. Czyli wiedział, że będzie regres, a nie progres, ale popierał i milczał.

Równie szkodliwe było przekształcenie mediów publicznych w tubę propagandową, co zaczęło dotkliwie wadzić Porozumieniu dopiero wtedy, gdy zostało z anten TVP wypchnięte. A jeszcze wiosną ubiegłego roku Gowin tłumaczył w Zielonej Górze, że głosował za miliardami na media publiczne, bo „to było pożądane”.

Nadzwyczaj szkodliwe były czystki kadrowe wszędzie tam, gdzie tylko sięgnęła partyjno-rządowa ręka, i obsadzenie powstałych w ten sposób wakatów przyjaciółmi oraz znajomymi Królika, najczęściej niekompetentnymi, za to chciwymi. Ale dopiero teraz Jarosław Gowin jest tym oburzony. „To barbarzyńskie metody” – grzmi, kiedy z do niedawna jego resortu są zwalniani ludzie, przezeń zatrudnieni, a wtóruje mu Anna Kornecka pisząc o „wyjątkowej podłości”.

Podłość jest widać wtedy, kiedy oni nam, a nie kiedy my im. Raptem Porozumieniu wadzi korupcja polityczna, choć ta metoda umacniania władzy nie została przez PiS użyta przedwczoraj, tylko jest w zastosowaniu permanentnym i na dodatek bezwstydnym, od pierwszych rządów tej formacji, czego zarejestrowanym na taśmie filmowej symbolem był Adam Lipiński w pokoju hotelowym Renaty Beger.

Budowanie zatem legendy, że PiS pokazał swe mroczne oblicze dopiero po wyborach w 2019 roku, i dlatego dopiero teraz rozeszły się drogi dwóch Jarosławów, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Nie wspominając o tym, że strategia samego Gowina zakładała jak najdłuższe trwanie w tym „jakobińskim” rządzie, bo gwarantowało to konkretne korzyści. No i sam nie odszedł, tylko został bez uprzedzenia wyrzucony oraz na dodatek publicznie skarcony niczym mały chłopczyk przez prezydenta. Do samego końca zaś deklarował chęć wspólnego startu z PiS-em w 2023 roku.

Porozumienie odzyskało wzrok, czas na zmianę skóry

Od razu też byłemu wicepremierowi rozwiązał się język i potwierdził to, czego większość ekspertów się od dawna domyślała – że PiS nie ma już pieniędzy (co zresztą zbiegło się z informacją, przekazaną przez polski rząd Brukseli, o zadłużeniu naszego państwa na kwotę 1,5 biliona złotych), a utrzymanie wszystkich programów socjalnych do 2023 roku jest niemożliwe. Stąd Polski Ład ma być ucieczką do przodu: przetransferowaniem pieniędzy do emerytów i osób najmniej zarabiających, by pozyskać ich względy przed ewentualnymi przyspieszonymi wyborami w przyszłym roku. Dlatego też, po cudownym odzyskaniu przez Porozumienie ostrości widzenia, przyszedł również czas na zmianę skóry.

Wcześniejsze deklaracje Gowina, że Porozumienie ma wystarczający potencjał organizacyjny, by samodzielnie wystartować w wyborach, można włożyć między bajki. Albo podłączy się do jakiejś listy, albo przepadnie z kretesem. Największe szanse są na wspólny start z ludowcami, dlatego od kilkunastu dni były wicepremier powtarza tezy PSL-u o konieczności budowy ugrupowania centroprawicowego, będącego alternatywą i dla Platformy, i dla PiS-u.

Ale akcje Jarosława Gowina nie stoją wysoko. Po pierwsze, od lat systematycznie tracił wyborców w swoim krakowskim okręgu. Z list PO zdobywał tam nawet 160 tysięcy głosów, natomiast po mariażu z PiS-em, zaliczył znaczący kryzys zaufania: w 2015 roku poparło go raptem 43 tysiące krakowian. Prawdziwą klęskę poniósł jednak cztery lata później, otrzymując 16 tysięcy głosów, mniej niż niektórzy sejmowi debiutanci ze stolicy Małopolski.

Po drugie, wyforsował się do czołówki rankingu nieufności – Gowin jest trzeci, tuż po Zbigniewie Ziobrze i Pawle Kukizie. Ufa mu z kolei tylko 14% badanych. Po trzecie, jest osamotniony. Trwają przy nim wyłącznie najwierniejsi, w Sejmie to raptem pięć osób, a erozja Porozumienia postępuje i w terenie, czemu wydatnie pomaga PiS rękoma Partii Republikańskiej.

„Przez stos, który nasi niedawni sojusznicy przygotowali, by nas pogrzebać, przejdziemy mocniejsi” – napisał Gowin w liście do członków swej formacji, ale to znów zaklinanie rzeczywistości. Bez dostępu do synekur i władzy, partia – niewielka i niezdolna do samodzielnego życia – może się szybko rozsypać.

Czasem w polityce przegapia się swój moment

Zaledwie jedną kartą grać teraz może Gowin – tym, że jako były członek Zjednoczonej Prawicy może stanowić atrakcyjny punkt odniesienia dla wyborców do tej pory głosujących na PiS, ale teraz do PiS-u zniechęconych. Tego się uchwycono, tworząc opowieść o strażnikach programu, z jakim Zjednoczona Prawica szła do wyborów, a któremu teraz się wydatnie sprzeniewierza. Mało prawdopodobne jednak, by na tę wędkę udało się złowić wiele ryb.

Zniechęceni do PiS-u raczej się zdemobilizują, niż przerzucą głosy na Porozumienie, a dla większości wyborców opozycji neoficki w swej krytyce Kaczyńskiego Gowin nie jest zbytnio wiarygodny.

Czasem w polityce jest tak, że przegapia się swój moment. Gdyby sam odszedł wcześniej, mogło się to skończyć nawet upadkiem rządu. Gowin byłby wówczas rozgrywającym. Teraz polityczna inicjatywa nie jest w jego rękach, pozostaje mu czekać na łaskę mocniejszych partnerów.