Jakub Medek: Jeśli ktoś pogrywa politycznie sprawą Turowa, to nie są to Czesi
Pół miliona euro dziennie – tyle Polska ma zapłacić za to, że decyzją rządu PiS nie wstrzymała wydobycia węgla w kopalni w Turowie do czasu rozstrzygnięcia sporu z Czechami. O tym, jak czeskie media i politycy przyjęli karę finansową dla Polski, mówi Jakub Medek, dziennikarz TOK FM specjalizujący się w polityce Czech.
- 500 tys. euro dziennie to kara dla Polski za działania rządu, który zignorował orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej
- na pytanie, czy Polskę stać na utratę takich pieniędzy, premier Morawiecki odpowiedział, że dochody budżetu są o 80 mld zł większe od przewidywanych
- szef rządu twierdzi także, że spór wokół Turowa jest wykorzystywany w czeskiej kampanii wyborczej
Anna Dryjańska: Co jest dla ciebie najbardziej uderzające w sporze o kopalnię w Turowie?
Jakub Medek: Różnica narracji polskich i czeskich polityków. Rząd PiS przedstawia sprawę tak, jakby chodziło o wojnę o niepodległość. Jakby siły zła sprzysięgły się przeciwko Polsce. Dużo jest wzmożenia, wielkich słów, sprawa urasta do rangi starcia Polska przeciwko światu.
Tymczasem Czesi w ogóle nie wchodzą w takie klimaty. Mówią bardzo konkretnie o problemach kilkunastu tysięcy swoich obywateli, które są spowodowane funkcjonowaniem i rozbudową kopalni: chodzi o to, że nie ma wody w kranie. Chodzi o pękające ściany budynków, o wciskający się wszędzie pył, o szkodliwy dla zdrowia hałas.
Więc lepiej zamknąć kopalnię w Turowie i dla odmiany zafundować bezrobocie Polakom z regionu?
I tu jest kolejna uderzająca rzecz: wbrew temu co słyszymy w prorządowych mediach, Czesi wcale nie chcą likwidacji kopalni w Turowie. Lokalni politycy domagają się jedynie, by strona polska ograniczyła negatywne konsekwencje jej funkcjonowania.
Chodzi o pakiet 50 mln euro, których lwia część byłaby przeznaczona na budowę sieci wodociągów, co naprawiłoby problem suchych kranów i wysuszonych studni. Chodzi też m.in. o budowę ekranów akustycznych, które chroniłyby ludzi przed hałasem.
Tymczasem decyzją Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z maja br. polskie władze zostały zobowiązane do wstrzymania pracy kopalni.
Pamiętajmy, że skierowanie skargi do TSUE przez Czechy nastąpiło po latach bezowocnych negocjacji. Trybunał podjął taką decyzję, by zabezpieczyć dobrostan mieszkańców przed wydaniem wyroku. Ten zapadnie prawdopodobnie za kilka miesięcy.
A ponieważ rząd PiS zignorował orzeczenie, to teraz Trybunał nałożył na Polskę karę 0,5 mln euro dziennie do czasu wstrzymania pracy kopalni. Łatwo obliczyć, że jeśli polskie władze będą łamać orzeczenie TSUE przez trzy miesiące, to wysokość kar zrówna się z kosztem pakietu ochronnego dla mieszkańców, którego chcieli od Polski Czesi.
Premier Morawiecki sugeruje, że nas na to stać.
Może jego na to stać.
Czy czescy posłowie i ministrowie poświęcają sprawie tyle uwagi, co ich polscy odpowiednicy?
I tu jest kolejna wielka różnica: dla tamtejszych polityków Turów w ogóle nie jest tematem. Sprawę komentują jedynie samorządowcy z kraju libereckiego, gdzie mieszkają ludzie dotknięci działalnością kopalni. A i to robią bardzo oszczędnie.
Hetman Martin Půta, odpowiednik marszałka województwa, po nałożeniu kar na polski rząd wydał krótkie oświadczenie. Napisał w nim, że liczy na to, iż przyspieszy to polsko–czeskie negocjacje.
Triumfował?
Nie, wręcz przeciwnie: zauważył, że pieniądze od Polski za łamanie orzeczenia TSUE powędrują do europejskiej kasy, a kilkanaście tysięcy Czechów nadal nie będzie miało wody. Dlatego też liczy na to, że teraz łatwiejsze będzie wypracowanie porozumienia z polskimi władzami. Czesi wielokrotnie podkreślali, że jeśli negocjacje zakończą się sukcesem, to wycofają skargę z TSUE.
Dlaczego jeszcze nie udało się wypracować kompromisu w tej sprawie?
Zależy kogo zapytasz. Zarówno strona polska, jak i czeska, przerzucają się odpowiedzialnością. Polacy twierdzą, że Czesi są nieprzewidywalni i zrywają ustalenia, które udało się wypracować na wcześniejszych spotkaniach. Czesi z kolei oskarżają o niestabilność Polaków. Nie mam żadnej zakulisowej wiedzy, która pomogłaby rozstrzygnąć, kto w tej sytuacji mówi prawdę. To lustrzane narracje.
A jak do ostatnich wypadków podchodzą czeskie media?
To zdecydowanie nie jest temat z czołówek czeskich gazet. Spór o Turów nie ląduje nawet na drugiej czy trzeciej stronie. Portale internetowe odnotowały decyzję TSUE o karze dla Polski, ale również nie miało to rangi wydarzenia dnia. Zauważono, że kara jest dziesięć razy mniejsza niż domagały się władze Czech. I tyle.
Oczywiście czeskie media lokalne opisują konflikt wokół niwelowania negatywnego wpływu kopalni na ludzi i środowisko. Pokazują zarówno dramat Czechów z regionu, których jakość życia jest znacznie obniżona, ale i dramat, jakim dla Polaków pracujących w kopalni byłoby czasowe wstrzymanie wydobycia zgodnie z majową decyzją Trybunału.
To były obszerne, rzetelne materiały pokazujące złożoność sytuacji. Czescy dziennikarze z terenów przygranicznych przyjeżdżali do Polski, rozmawiali z mieszkańcami regionu i samorządowcami. Nie było antypolskiej narracji, tylko próba zrozumienia wszystkich stron uwikłanych w ten spór. Żadnej wojennej retoryki, tylko skupienie się na konkretnych problemach.
TVP powtarza za rządem PiS, że czescy politycy pogrywają sprawą Turowa, bo im się to opłaca przed wyborami parlamentarnymi.
Tyle że to nieprawda. Temat kopalni nie istnieje w kampanii wyborczej. Jeśli ktoś pogrywa politycznie sprawą Turowa, to nie są to Czesi.
Czytaj także: Nieoficjalnie: rząd chce twardo potraktować Czechów ws. Turowa. W planach jest radykalny krok
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut