Obie są na ustach świata. Tak żyje się w republikach, przez które Putin może rozpętać wojnę
Jak stwierdził były premier Rosji Dmitrij Miedwiediew, "Ukraina nie potrzebuje tych terytoriów". Dlatego Moskwa najwyraźniej uznała, że może je sobie wziąć. Mieszkający tu zwolennicy Putina, jak można było zobaczyć na propagandowych zdjęciach i nagraniach, z entuzjazmem powitali rosyjską decyzję o uznaniu ich niepodległości. Wyszli na ulice z flagami, w niebo poszybowały fajerwerki.
W obu samozwańczych republikach mieszka ponad 3 mln ludzi. W Donieckiej Republice Ludowej – ponad 2,2 mln, w Ługańskiej Republice Ludowej – ponad 1,4 mln. W obu większość stanowi ludność rosyjskojęzyczna, a językiem urzędowym są rosyjski i ukraiński. Walutą jest rosyjski rubel.
Przypomnijmy. Świat usłyszał o nich po raz pierwszy w kwietniu 2014 roku. Gdy na kijowskim Majdanie Ukraińcy podnieśli bunt przeciwko prorosyjskiemu prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi, rosyjscy separatyści zaatakowali ukraińskie władze w Doniecku i Ługańsku. Opanowali budynki administracyjne lokalnych władz w głównych miastach i przejęli władzę. W maju 2014 roku obie republiki ogłosiły deklaracje niepodległości. Do dziś żadne państwo ONZ ich nie uznało. 21 lutego 2022 roku jako pierwsza zrobiła to Rosja.
Przywódca DRL, Denis Puszylin szybko ogłosił powszechną mobilizację. Chwilę potem dokładnie to samo uczynił Leonid Pasiecznik, przywódca ŁRL, były agent rosyjskiego wywiadu na Ukrainie. Z obu regionów napłynęły doniesienia o ewakuacji mieszkańców tego regionu do Rosji. I o prowokacjach Rosjan. Oba znów znalazły się na ustach całego świata.
Ta granica oddziela ich od Ukrainy
Samozwańcze republiki leżą w Donbasie – w Donieckim Zagłębiu Węglowym, okręgu przemysłowym na wschodzie Ukrainy i jednocześnie najgęściej zaludnionym regionie tego kraju (z wyłączeniem Kijowa). Złoża węgla kamiennego, soli kamiennej, rtęci, przemysł węglowy i hutniczy – z tym od XIX wieku ten obszar najbardziej się kojarzy.
Zajmują tylko część obwodów ługańskiego i donieckiego. Ukraina uznaje je za organizacje terrorystyczne. Na terytorium okupowanym przez separatystów często dochodziło do porwań, ataków terrorystycznych, egzekucji.
Pozostała część obwodów znajduje się pod kontrolą Ukrainy. Od reszty kraju oddziela je licząca 427 km granica zwana linią kontaktu. W walkach po obu stronach konfliktu do dziś zginęło ok. 13 tys. osób. W tym czasie mieszkańcy przeżywali i czas intensywnych walk, i czas rozejmu. Cały czas żyjąc niemal na linii ognia.
Życie po obu stronach granicy
Linia kontaktu nie jest oparta na żadnych dotychczasowych granicach administracyjnych czegokolwiek. Jak opisuje w reportażu portal The New Humanitarian, poświęcony kryzysom humanitarnym na świecie, biegnie jak chce, według mieszkańców w bezsensowny sposób. Gdy się pojawiła, nie wierzyli, że taki stan będzie trwał długo.
"Wyobraź sobie, że budzisz się pewnego ranka i odkrywasz, że ktoś losowo podzielił Twoje mieszkanie na dwie strefy. Nagle musisz przejść przez punkt kontrolny, aby skorzystać z własnej łazienki. Na twoim dywanie siedzi bandyta w brudnych butach, a ty musisz pokazać mu dowód tożsamości i wyjaśnić, dlaczego musisz skorzystać z własnej toalety. Co więcej, twój mąż był w kuchni, kiedy to wszystko się wydarzyło. Więc teraz jesteście technicznie wrogami, a ponowne połączenie z rodziną może stać się całym problemem” – tak sytuację opisała Irina, przyjaciółka autorki poruszającego reportażu, w połowie 2018 roku. I ona, i wielu innych mieszkańców – zwłaszcza młodych – wyjechała z Doniecka, zostawiając w samozwańczych regionach rodziców i dziadków.
"Inni nagle znaleźli się po przeciwnej stronie niż była ich praca, majątek, przyjaciele, nawet ulubione parki czy łowiska" – czytamy we wstrząsających opisach jak wyglądała sytuacja w pierwszych latach po ogłoszeniu niepodległości.
Ludzie nie chcieli z tego rezygnować, w pięciu punktach kontrolnych wzdłuż linii frontu (gdzie wszystko wokół było zaminowane) ustawiały się kolejki, łącznie z tysiącami emerytów, którzy – by dalej dostawać ukraińskie świadczenia – musieli stawić się na Ukrainie celem weryfikacji.
To, jak w ubiegłym roku opisywał The New Humanitarian, spowodowało duży ruch na linii frontu – średnio było ponad milion przepraw miesięcznie. "Przekraczanie linii kontaktu nigdy nie było przyjemnym doświadczeniem. Czas oczekiwania często przekraczał wiele godzin, czasem nawet całą noc – wszystko na środku pola minowego" – opisuje portal.
Tak było do marca 2020 roku, gdy z powodu pandemii COVID-19 Ukraina zamknęła wszystkie punkty kontrolne. A gdy kilka miesięcy później chciała je otworzyć, separatystyczne republiki odmówiły, powołując się na te same powody. W mediach natychmiast pojawiły się historie ludzkich dramatów – rodzinnych, biznesowych, życia codziennego.
Na Ukrainę przez Rosję
Jedynym sposobem na wydostanie się z republik i podróż na Ukrainę okazała się droga przez Rosję. "Trwająca 30 godzin i kosztująca ok. 100 dolarów dziennie. Do tego Ukraina traktuje podróżowanie przez Rosję jako nielegalne przekraczanie granicy i oskarża o to obywateli. Zatrzymani karani są grzywną w wysokości 60 dolarów, od której rosną odsetki, jeśli nie zostanie zapłacona w ciągu 10 dni" – czytamy w reportażu pt. "Jak siedem lat wojny i Covid podzieliły Ukrainę na pół".
Jak sytuacja wygląda dziś? W styczniu 2022 roku w Doniecku byli dziennikarze kanadyjskiej CBC News. "W ciągu ostatnich kilku lat zagranicznym mediom, innym niż rosyjskie, często odrzucano prośby o wizytę w tym regionie. Ale mała ekipa CBC News, wraz z lokalną, ukraińską producentką Kateryną Malofiiewą, otrzymała rzadkie pozwolenie na wizytę 14 stycznia" – opisali. Pozwolenie dostali zarówno od ukraińskiego wojska i służb bezpieczeństwa, jak i władz w Doniecku.
Według ich relacji, niektóre punkty graniczne częściowo były w tym czasie zamknięte, a jeden, główny działał tylko dwa razy w tygodniu. "Między styczniem a wrześniem 2021 roku linię kontrolną w obwodzie donieckim przekroczyło 28 tys. osób. To dramatyczny spadek od 2019 roku, kiedy w tym samym okresie przeszło prawie osiem milionów osób" – pisze CBC News.
Problemy z wyjazdem na Ukrainę miały spowodować to, że coraz więcej mieszkańców zaczęło w różnych celach jeździć do Rosji. Zaczęli ubiegać się o rosyjskie paszporty. Nawet emeryci, jak czytamy w The New Humanitarian, zaczęli rezygnować z ukraińskiej emerytury. I coraz bardziej zaczęli zwracać się w stronę Rosją.
"Ci, którzy zachowali ukraińskie paszporty, stali się mniejszością" – podsumowują w swoim reportażu Alisa Sopova i Anastasia Taylor-Lind.
Zwolenników Putina i połączenia z Rosją nie brakuje. "Ukraińska Prawda" napisała teraz, że władze samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej ogłosiły, że uważają za "swoje" terytorium cały obwód ługański. Ale pojawiają się też inne aspekty i opisy codziennego życia. Jak np. ludzie mają problem z opieką medyczną. Jak nie mają czym ogrzewać mieszkań. Jak trudno się żyje. I jak mają dość wojny.