"Nie musisz się modlić, religia jest dla średniej". Tak polscy rodzice uczą dzieci hipokryzji

Agnieszka Miastowska
18 maja 2022, 10:07 • 1 minuta czytania
W III klasie gimnazjum na religii rysowałam, jak wyobrażam sobie Pana Jezusa. W III klasie liceum godzinami po lekcjach wyklejałam albumy o papieżu. Na zaliczenie. Albo słuchałam o przygotowaniu do życia w rodzinie. Katechetka wyjaśniała, że czasem, gdy żona ma dość męża, powinna "nadstawić drugi policzek". Wiedziałam, że to bzdury, ale zarówno ja, jak i cała moja klasa grzecznie siedzieliśmy na religii. W końcu liczyła się do średniej i była prostą szansą na czerwony pasek. Dzisiaj ze wstydem myślę, że daliśmy się omamić "ocenozie".
Religia w polskiej szkole to dodatek do średniej. Zmuszanie dzieci dla ocen Fot. East News/TADEUSZ KONIARZ/REPORTER

Czy uczniowie odchodzą z religii?

Od kilku lat liczba uczniów uczęszczających na zajęcia z religii malała dość szybko. Zgodnie z danymi opublikowanymi przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego SAC im. ks. Witolda w 2019 r. religii w szkołach uczyło się 87,6 proc. uczniów, w 2020 r. na zajęcia chodziło 85,7 proc. dzieci i nastolatków w wieku szkolnym. Spadek nie wygląda na znaczący?

Czytaj także: https://natemat.pl/375399,szescioro-uczniow-ma-religie-reszta-czeka-w-bibliotece-fundacja-reaguje

To zależy wyłącznie od tego, jakimi kryteriami pokierujemy się przy badaniu tego, ilu uczniów uczęszcza (lub nie) na religię. Procent odpływu dzieci z religii nie jest tak wyraźny w szkołach wiejskich, co często bywa spowodowane strachem rodziców przed podjęciem decyzji, która może narazić ich dziecko na ostracyzm ze strony konserwatywnej społeczności szkolnej.

W większych miastach jeszcze 10 lat temu można było znaleźć klasy, w których kilkoro uczniów zamiast na religię uczęszczało na etykę lub spędzało "okienko" między lekcjami w bibliotece. Dzisiaj z łatwością znajdziemy w stolicy klasy, w których kilkoro uczniów zdecydowało się na religii w ogóle pozostać.

Pierwszy raz ratusz zapytał dyrektorów stołecznych szkół o frekwencję na katechezach w roku 2019. Wtedy na lekcje religii uczęszczało 78 proc. dzieci ze szkół podstawowych. W szkołach ponadpodstawowych na religię zapisanych było zaledwie 45 proc. uczniów: 44,1 proc. w liceach, 40,9 proc. w technikach. A liczba uczniów pełnoletnich wypisujących się z religii ciągle rośnie.

Czarny protest i "tęczowa zaraza" przelały czarę goryczy

I chociaż brak danych dotyczących powodów tej decyzji, można zaryzykować stwierdzenie, że wystarczającą motywacją dla młodzieży był stosunek Kościoła do kilku ważnych społecznie kwestii.

A pokolenie Z (czyli osoby urodzone po roku 1995) jest pokoleniem zaangażowanym społecznie, które przede wszystkim ceni sobie własną wolność, krytyczne myślenie i tolerancję. Czyli wszystko, czego Kościół w obecnej formie im zabrania.

Licealiści, których znajduję na antykościelnych grupach, piszą wprost, że nie chcą mieć nic wspólnego z instytucją (czasem nazywają Kościół firmą), która "szczuje na kobiety, osoby LGBT i ukrywa pedofilię".

Dla mnie momentem przełomowym był czarny protest. Lubiłam naszą katechetkę, bo była miła, czasem rozmawialiśmy o przyjaźni i miłości w kontekście religii, nie robiła sprawdzianów i generalnie wszyscy mieliśmy z religii piątki. Gdy katechetka zobaczyła, że w dzień strajku kobiet ubrałyśmy się na czarno, naskoczyła na mnie i koleżanki, krzycząc, że popieramy kobiety w "popełnianiu ciężkiego grzechu". Najbardziej zabolało mnie to, że zaczęła mówić, że jesteśmy jeszcze niedojrzałe, a sama na lekcjach wykazywała się totalną ignorancją i głosiła bzdury na temat antykoncepcji i homoseksualizmu.Weronikalicealistka z Otwocka

Młodzież nie znosiła umoralniającego tonu Kościoła, a protesty kobiet, wypowiedzi arcybiskupa Marka Jedraszewskiego o "tęczowej zarazie" i kolejne usprawiedliwianie własnych win "działaniami Szatana" sprawiły, że liczba pełnoletnich uczniów chętnych na religię stopniała tak szybko, że w niektórych stołecznych szkołach trzeba łączyć klasy, by katecheta był w stanie wypracować chociaż część etatu.

Religia to przedmiot do zdobycia czerwonego paska

Mimo wszystko nadal istnieje grupa uczniów, która na religię będzie uczęszczać "mimo wszystko". A raczej po coś bardzo konkretnego. Religia może być przepustką do lepszej średniej, szansą na czerwony pasek, a wielu rodziców nigdy nie zgodzi się na to, by ich dziecko straciło choć jedną szansę na kolejną piątkę w dzienniku.

I na tym właśnie polega "ocenoza", czyli obsesja rodziców i uczniów w polskim systemie edukacji skupiająca się na tym, że oceny na świadectwie i wyniki na papierze są ważniejsze, niż realna wiedza. A średnia zasługująca na wyróżenienie czerownym paskiem (czyli powyżej 4,75) jest warta tego, by dziecko skrupulatnie uczęszczało na katechezę. Nawet jeśli nie jest to zgodne ze światopoglądem jego czy jego rodziców.

W kontekście religii jako przedmiotu szkolnego najczęściej wyszukiwane hasło w Google to "czy religia wlicza się do średniej?". Internautów żywo interesuje także, czy religia jest obowiązkowa i czy można z niej nie zdać.

I tutaj pojawiają się dobre i złe wiadomości. Dobra wiadomość jest taka, że religia obowiązkowa nie jest. Mało tego – samo zapisanie się na religię wymaga zgody rodzica, bo nie jest to przedmiot traktowany przez prawo szkolne jako obligatoryjny.

W rozmowie z naTemat.pl przypomniała o tym Dorota Wójcik, prezeska fundacji "Wolność od Religii", która podkreślała, że pod hasłem "religia" może kryć się dowolna religia, a nie katecheza religii katolickiej.

– Uczeń ma prawo do uczęszczania na zajęcia z religii, a zapis ten nie definiuje przedmiotu "religia" jako religia katolicka, ale jako dowolne wyznanie religijne. Rodzice mogą więc zawnioskować do szkoły o lekcje religii wyznania prawosławnego czy grekokatolickiego, wypełniając dokumenty – przypomniała w kontekście uczniów z Ukrainy, którzy mają prawo być zapisani na lekcje religii zgodne z ich wyznaniem.

Zła wiadomość jest natomiast taka, że religia faktycznie liczy się do średniej, a to oznacza, że każdy uczeń jest zmotywowany do walki o jak najwyższą ocenę z tego przedmiotu. Wyciągnięcie średniej ze szkolnych ocen polega na zsumowaniu stopni ze wszystkich przedmiotów i podzieleniu wyniku przez ich liczbę.

A matematyka, chemia czy fizyka, sprawiające trudność większości uczniów, mają w średniej arytmetycznej dokładnie taką samą wagę, jak religia. Przemęczone przeciążonym programem nauczania dzieci szybko kalkulują, że chodzenie na religię najzwyczajniej w świecie się "opłaca". A utwierdzają ich w tym rodzice, którzy mówią wprost: "na religii nie musisz się modlić, ale dla średniej warto pójść".

Psycholog Monika Dreger wskazuje, jakie skutki dla dzieci i młodzieży powoduje zachęcanie do uczęszczania na religie "dla średniej".

Przede wszystkim uczymy dziecko "kombinatorstwa". Budujemy w nim poczucie, że warto "zachachmęcić", żeby osiągnąć cel. Uczymy, że warto zrobić coś, z czym nawet się nie zgadzamy, nie jesteśmy do tego przekonani, by dało nam to odpowiedni efekt w zupełnie innym zakresie – otrzymania oceny, zdobycia czerwonego paska. Monika Dregerpsycholożka

Psycholożka podkreśla, że rodzice, którzy kładą na dziecko presję uczęszczania na religię dla piątki na świadectwie, robią z niego "partnera w kombinatorstwie", a to dla niego jasny sygnał, że w przyszłości także może podejmować nieetyczne działania, żeby coś osiągnąć.

Jeśli chcemy przekonać dziecko do brania udziału w lekcjach religii, lepiej odwołać się do argumentu wiedzy, poznawania kultury czy możliwości do krytycznego przemyślenia tego, co dziecko usłyszy na lekcji.

Ta postawa jest niebezpieczna także z innego powodu. Nauka i osiągnięcia edukacyjne to jedno, ale religia jest szczególnym przedmiotem, bo jest związany z duchowością, z naszą wiarą. A stosunek do wiary jest indywidualny – albo wierzymy, albo nie. Nie możemy uczyć dziecka, by traktowało wiarę jak środek do osiągnięcia celu. To wypacza rozumienie duchowości.Monika Dregerpsycholożka

Religia? Tak, ale w kościele

Religia nie jest więc przedmiotem obowiązkowym — w teorii. W praktyce uczniowie "wytresowani" przez skostniały polski system edukacji do zdobywania jak najwyższych wyników nie będą rezygnować z łatwej okazji na zdobycie bardzo dobrego czy celującego stopnia.

Wielu z nich religię nazywa "okienkiem", podkreślając, że to przedmiot, na którym można "zjeść kanapkę, odpocząć, pouczyć się do innego sprawdzianiu, odrobić lekcje". Religia jako przedmiot często jest więc totalną fikcją, która jednak w bardzo realny sposób opłacana jest z budżetu państwa, a na jej nauczanie wydajemy 1,5 miliarda złotych rocznie.

Tych samych pieniędzy, których w systemie edukacji zawsze brakuje na podwyżki dla nauczycieli, pensje dla pedagogów wspomagających czy pomoc psychologiczną i logopedyczną.

W Polsce religii uczy ok. 30 tys. osób. 60 proc. z nich to osoby świeckie, 30 proc. księża, a ok. 10 proc. to zakonnicy i zakonnice. Głównym problemem są jednak treści przekazywane na lekcjach.

Księża, zakonnice czy katecheci opłacani są tak samo, jak każdy inny nauczyciel, jednak często zupełnie nie przygotowują się do swoich lekcji posuwając się do pokazywania uczniom filmów o egzorcyzmach lub prowadzeniu wykładów na temat seksu, antykoncepcji czy życia w rodzinie nie opierając się na wiedzy psychologicznej, a przekazując treści ideologiczne.

Dlatego rodzice, którzy nie chcą, by ich dzieci w czasie religii samotnie spędzały czas w bibliotece lub uczęszczały na etykę prowadzoną przez zakonnice czy księdza, postulują, by religia jak w czasach PRL-u powróciła do przykościelnych salek.

To ograniczyłoby koszty szkoły, odcięło religię od edukacji, a uczniowie mogliby wybrać, czy religia interesuje ich jako lekcja rozwoju duchowości, czy jako kolejna ocena do podbicia swojej średniej.

Takich propozycji ze strony Ministerstwa Edukacji brak, jednak Przemysław Czarnek zapowiedział, że od nowego roku szkolnego uczniowie będą musieli zdeklarować się na jeden z obowiązkowych przedmiotów szkolnych. Wtedy dowiemy się, czy religia (także na papierze) wygrała z etyką.

Czytaj także: https://natemat.pl/380731,lekcje-religii-na-slasku-plemniki-w-prezerwatywie-to-zamkniete-duszyczki