Mundialowy pocałunek śmierci. Klątwa wisi nad kolejnymi selekcjonerami reprezentacji Polski

Maciej Piasecki
20 października 2022, 07:37 • 1 minuta czytania
Od Józefa Kałuży do Adama Nawałki. Biało-Czerwoni osiem razy byli na mistrzostwach świata, gdzie różnie układały się losy polskich selekcjonerów. Najczęściej na MŚ padały trenerskie pomniki, właśnie podczas futbolowej imprezy marzeń. Jak będzie w roku 2022 z Czesławem Michniewiczem?
Adam Nawałka był ostatnim selekcjonerem Biało-Czerwonych podczas mundialu. MŚ 2018 nie były dla Polaków udane. Fot. pixathlon / contrast/REPORTER

Klątwa. Tak można określić wydarzenia z 1986 roku, kiedy to Biało-Czerwoni po raz ostatni na mistrzostwach świata przebrnęli przez fazę grupową z awansem. Od tego czasu w polskiej piłce reprezentacyjnej nastąpiła zapaść trwająca przeszło dwie dekady. Biało-Czerwoni, żeby powrócić do grona uczestników mundialu, musieli poczekać długie szesnaście lat.

Czytaj także: Ten wywiad obiegł świat. Piechniczek tłumaczy nam, dlaczego nazwał Messiego "leśnym dziadkiem"

- Kiedyś moja wiedza przyniosła sukces w postaci trzeciego miejsca na mundialu. Następnie na mistrzostwach świata wyszliśmy z grupy, czego nie udało się do dzisiaj, przez kolejne 36 lat. Obserwując losy Biało-Czerwonych pod koniec kadencji Adama Nawałki czy Jerzego Brzęczka zamienionego na Paulo Sousę – nie do końca trafiono z przygotowaniem motorycznym do ważnych turniejów. Moglibyśmy mieć zastrzeżenia do dynamiki piłkarzy, do umiejętności utrzymania wysokiego tempa gry na przestrzeni 45 minut - analizował na łamach naTemat Antoni Piechniczek.

To właśnie ten selekcjoner jako ostatni zdołał wyjść z grupy z kadrą Biało-Czerwonych. Zresztą, jako jedyny trener polskiej kadry w historii dokonał tego dwukrotnie, w 1982 roku w Hiszpanii oraz na mundialu numer dwa - w 1986 w Meksyku.

Od meksykańskiego turnieju tylko trzykrotnie braliśmy udział w turnieju głównym MŚ. W Korei i Japonii (2002), Niemczech (2006) oraz Rosji (2018). Kolejna okazja nadarzy się pod koniec roku 2022 w Katarze. Szansa na odegnanie klątwy kadry Piechniczka stanie przed Czesławem Michniewiczem. Choć selekcjoner zaczął pracę z reprezentacją od sporego sukcesu, tj. zwycięskiego barażu ze Szwecją, w Katarze "zabawa" będzie dużo poważniejsza.

Kapitan związkowy Kałuża

Doskonały piłkarz, legenda Cracovii Kraków - dla której zagrał w ponad 450 meczach, strzelając według nieoficjalnych statystyk aż 458 goli. To właśnie Józef Kałuża był pierwszym trenerem Polaków, który prowadził zespół na mistrzostwach świata. Miał zaledwie 36 lat kiedy powierzono mu opiekę nad reprezentacją Polski.

Poza awansem na MŚ w 1938 roku Kałuża z kadrą zajął czwarte miejsce na igrzyskach olimpijskich w Berlinie. Dzięki zmysłowi "kapitana związkowego" - bo tak wówczas tytułowano selekcjonera Biało-Czerwonych - Polska grała piłkę efektowną i nowoczesną. Z rewelacyjnym Ernestem Wilimowskim na czele.

"Ezi" zdobył w mundialowym debiucie Biało-Czerwonych dla Polaków cztery gole, ale ostatecznie to Brazylia po dogrywce (5:6) awansowała dalej.

Występ Polaków został przyjęty w kraju z dużą aprobatą. Choć we Francji Biało-Czerwoni pojechali tylko na jeden mecz, występ na stadionie Stade de la Meinau w Strasburgu nie mógł być przyczynkiem do zwolnienia Kałuży.

Niestety, kolejne lata zdominowała druga wojna światowa. W ostatnim meczu przed wybuchem Polacy ograli jeszcze wicemistrzów świata Węgrów (4:2). Kałuża w kadrze pracował łącznie 7,5 roku w latach 1932-39.

Legendarne Orły Górskiego

Na mundial Polacy powrócili w 1974 roku. Nie było trudno o optymizm, Biało-Czerwoni wygrali bowiem turniej na igrzyskach olimpijskich (1972) i mieli pokolenie świetnych zawodników. Całością towarzystwa zawiadywał Kazimierz Górski. Miał obok siebie dwójkę młodych-zdolnych asystentów, którzy z biegiem czasu również zostali selekcjonerami - już na własnych rachunek. Andrzej Strejlau oraz Jacek Gmoch, czyli razem - trzej muszkieterowie.

Mundial w Niemczech (1974) okraszony został pierwszym, historycznym medalem MŚ dla Biało-Czerwonych. Niewiele brakowało, żeby Polacy zostali nawet najlepszą drużyną globu, ale słynny "mecz na wodzie" z Niemcami (0:1) zniweczył mistrzowskie marzenia.

Reżyser gry Kazimierz Deyna, król strzelców Grzegorz Lato, świetny w bramce Jan Tomaszewski. O tamtej drużynie należałoby napisać kilka osobnych artykułów. Jednak już sam fakt tylu nieprzeciętnie utalentowanych reprezentantów, wystawia najwyższą notę sztabowi szkoleniowemu - na czele z Górskim. Nie ma zresztą przypadku w tym, że jest on uważany za trenera tysiąclecia, a jego imieniem nazwano PGE Narodowy.

Tyle talentu w kadrze trzeba bowiem umieć odpowiednio poukładać, dając przestrzeń dla ego każdego z nich. Które ma być w ostatecznym rozrachunku przykryte przez dobro drużyny.

Jak to jednak w życiu bywa, jednego dnia cię kochają, a drugiego szukają twojego następcy. Po wicemistrzostwie olimpijskim w 1976 roku uznano, że Polacy ponieśli... porażką na igrzyskach, a era Górskiego dobiegła końca.

Gmoch i najlepsza kadra w dziejach

Cztery lata po trzecim miejscu na świecie, już bez Górskiego na pokładzie, drużynę narodową na mundialu poprowadził Jacek Gmoch. Do świetnego zespołu dołączył krnąbrny, rudowłosy talent - Zbigniew Boniek. Był też mający rewelacyjne "pokrętło" w nodze Stanisław Terlecki. Jego niestety z wyjazdu do Argentyny wykluczyła kontuzja, która w perspektywie czasu, była jednym z kamyczków w ogródku jego kariery.

Nie zabrakło za to Włodzimierza Lubańskiego, którego Górski w składzie nie miał - też ze względu na poważną kontuzję. Zespół pod wodzą Gmocha przegrał jednak dwa kluczowe mecze, z Argentyną (0:2) i Brazylią (1:3). Ci pierwsi po wygranej z Biało-Czerwonymi zostali mistrzami świata z rewelacyjnym Mario Kempesem w składzie.

Piąte miejsce na świecie - to była kolejna "porażka" w oczach opinii publicznej w Polsce. Dzisiaj takie wyniki (dodajmy srebro IO 1976) w kraju wziętoby z pocałowaniem ręki. Sztab szkoleniowy - jeszcze z Monachium - został jednak zakładnikiem swojego sukcesu. Wyniku, który - jak się miało później okazać - powrócił cztery lata później.

Gmoch po mundialu poprowadził drużynę jeszcze tylko w dwóch spotkaniach. Polski Związek Piłki Nożnej już szukał kolejnego rozwiązania. Postawiono na trenera Piechniczka.

Entliczek-pentliczek, co zrobi Piechniczek...

Trener Ruchu Chorzów przejmujący stery w kadrze Polski (rok 1981), po słynnej aferze na Okęciu, dostawał najważniejszą drużynę do poprowadzenia w trudnym momencie.

Boniek, Terlecki, Władysław Żmuda i Józef Młynarczyk zostali zawieszeni przez PZPN w prawach reprezentanta, a z posady trenera poleciał Ryszard Kulesza. Piechniczek z czasem odzyskał trójkę (poza Terleckim) z winnych chronienia kolegi bramkarza (będącego zdaniem świadków "pod wpływem"), a po kilkunastu miesiącach - wspólnie zdobyli medal MŚ.

Urodzony w Chorzowie selekcjoner swoją wiedzę i umiejętności wykorzystał w idealnym momencie. Biało-Czerwoni przegrali na mundialu w Hiszpanii w półfinale. Lepsi okazali się Włosi, a tak jak u Górskiego katem Polaków był Gerd Müller, w Italii dwa ciosy zadał Paolo Rossi. Do dzisiaj można tylko zadawać sobie pytanie, co by było, gdyby za kartki nie musiał pauzować w tamtym meczu Boniek...

Na pocieszenie Polacy wygrali z Francuzami (3:2). Ponownie Biało-Czerwoni przegrali z późniejszym mistrzem, Włosi w finale uporali się bowiem z Niemcami (tj. Republiką Federalną Niemiec) - a jednego z goli zdobył wspomniany Rossi.

Cztery lata później już nie było tak wesoło. Mundial dla Polaków skończył się podobnie, jak w przypadku Gmocha w 1978. Biało-Czerwoni pożegnali się z turniejem przegrywając wysoko (0:4) z Brazylią. Zdaniem wielu, za wysoko, bo Ryszard Tarasiewicz i jego koledzy mieli potencjał, żeby w Meksyku zrobić coś więcej.

Niestety, w czterech meczach Polacy zdobyli zaledwie jednego gola. Piechniczek prowadził drużynę narodową od marca 1981 do czerwca 1986. Później jeszcze wrócił do niej w sezonie 1996/97. Do dzisiaj jest największym z wygranych wśród selekcjonerów, dwukrotnie kwalifikując się na mundial, a dodatkowo wychodząc z grupy.

Selekcjoner doczekał się nawet utworu ze swoim udziałem przed MŚ w Hiszpanii, który przeszedł do legendy - podobnie jak jego wykonawca, Bohdan Łazuka.

Engel jechał po mistrzostwo świata

Po 16 latach klątwy Bońka i Piechniczka, którzy przed kamerami po MŚ 1986 pukali się w głowę, sugerując zdrowy rozsądek i radość z samego awansu na mundial - nadzieję w serca wlała kadra Jerzego Engela.

Sukces, którego niewielu się spodziewało. Biało-Czerwoni wzmocnieni polskim paszportem dla Emmanuela Olisadebe - wygrali grupę eliminacyjną - meldując się na turnieju jako pierwszy zespół ze strefy europejskiej.

Trener Engel jednak nieco przedobrzył, kończąc selekcję tuż po... ostatnim meczu eliminacji. Co więcej, kiedy puchar świata przyjechał do Polski, selekcjoner nieco z przymrużeniem oka, ale celował w zdobycie trofeum przez Biało-Czerwonych.

Dokładając do tego jeszcze skreślenie Tomasza Iwana, jednego z liderów reprezentacji, właściwie na ostatniej prostej przed turniejem - podobno na żądanie PZPN - wyprawa do Korei i Japoni nie mogła się udać.

Czarę goryczy przelał dodatkowo występ Edyty Górniak, która zaśpiewała wersję Mazurka Dąbrowskiego, której nikt już nigdy nie powtórzy. I może i dobrze...

Polacy przegrali z koreańskimi gospodarzami (0:2), poprawiła Portugalia (0:4), a na osłodę przyszło zwycięstwo (3:1) ze Stanami Zjednoczonymi. Engel nie zdołał jednak zachować posady. Z człowieka, który był jednym z najbardziej docenianych przed wyjazdem na mundial, stał się obiektem krytyki za decyzje - które do momentu kopnięcia piłki na MŚ - jeszcze się broniły. Później nastąpiło twarde zderzenie marzeń z mundialową rzeczywistością.

Kucharz kadry Janasa na konferencji

Engela zastąpił w roli selekcjonera Boniek, ale o poczynaniach "Zibiego" w roli trenera Biało-Czerwonych lepiej... nie wspominać. Skwitujmy to tym, że zdecydowanie lepiej odnalazł się w roli prezesa PZPN. Przynajmniej nie przegrał na tym stanowisku u siebie z Łotwą.

Po trenerze Bońku przyszedł czas na trenera Pawła Janasa. Medalista z mundialu w Hiszpanii (1982) za kadencji Piechniczka potrafił też wywalczyć bilety na mistrzostwa świata w roli selekcjonera. Po drodze zaliczając srebro olimpijskie jako asystent Janusza Wójcika na igrzyskach w Barcelonie (1992).

Hiszpania "Janosikowi" najwyraźniej służyła, ale potrafił też wprowadzić Legię Warszawa do 1/4 finału Ligi Mistrzów. Za to w 2002 roku dostał swoją szansę na pełnienie funkcji selekcjonera. Miłośnik polowań i zdawkowych kontaktów z dziennikarzami, trener płynnie przeszedł przez eliminacje, meldując się na mundialu w Niemczech.

Ofiarami Janasa przy jednej z najsłynniejszych selekcji kadry w historii zostało trzech doświadczonych graczy: Jerzy Dudek, Tomasz Kłos oraz Tomasz Frankowski. Nikogo w swoje wybory na MŚ "Janosik" nie zamierzał wtajemniczyć, nawet najbliższych współpracowników ze sztabu. Z telewizji dowiedzieli się również sami piłkarze.

I właśnie umiejętności interpersonalne najwyraźniej nie pozwoliły tej kadrze zafunkcjonować również na dużym turnieju. Oczywiście, strona sportowa to jedno, ale Biało-Czerwoni tracąc kilka cennych postaci, zagrali w Niemczech według wykładnika Engela: mecz otwarcia, następnie o wszystko, a na końcu - o honor.

Ostatnie spotkanie Polacy wygrali (2:1) z Kostaryką, w którym dwa gole zdobył... dowołany z konieczności obrońca Bartosz Bosacki.

Na niemieckim mundialu niewiele się w polskiej drużynie zgadzało, od boiska - kończąc na samej organizacji. Po porażkach trener Janas unikał spotkania z mediami, na konferencje wysyłając np. kucharza reprezentacji. "Janosik" w tym czasie relaksował się łowiąc ryby.

Sytuacja dzisiaj nie do pomyślenia, ale wówczas - mówimy przecież o XXI wieku - nie była specjalnym problemem dla selekcjonera Janasa. Widać było, że ryzyko selekcji wzięte na swoje barki najwyraźniej przerosło samego zainteresowanego. Choć Janas do dymisji się nie podał, PZPN podjął decyzję, że na mundialu 2006 współpraca dobiegnie końca.

Anegdotycznie zostawiamy słynną konferencję, na której obok kucharza kadry obecny był również... trener Piechniczek, a także ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz.

Niski pressing u Nawałki

Tercet z Engelem i Janasem uzupełnia jeszcze jeden selekcjoner, któremu na mundialu mocno się nie powiodło. Adam Nawałka podobnie jak "Janosik", miał doświadczenie gry na mistrzostwach świata, ale trafił akurat na nieudany start kadry Gmocha w 1978 roku. Do tego Nawałkę trapiły kontuzje, które zahamowały talent zdolnego pomocnika.

Po dwóch nieudanych próbach (2010, 2014) wdrapania się na mundial, Boniek powierzył Nawałce misję reanimowania reprezentacji Polski. Podobna historia jak z Piechniczkiem - pod względem śląskiego klubu - bo do kadry Nawałka przyszedł z Górnika Zabrze - największego przeciwnika chorzowskiego Ruchu. Choć początki były bardzo kiepskie wynikowo, selekcjoner Nawałka odnalazł swój pomysł na Biało-Czerwonych.

Co więcej, Polacy odnieśli historyczne zwycięstwo nad reprezentacją Niemiec, ówczesnymi mistrzami świata, ogrywając ich 2:0 po trafieniach Arkadiusza Milika oraz Sebastiana Mili.

Tamten sukces to były eliminacje do Euro 2016. Nawałka z polską kadrą dotarł ostatecznie do ćwierćfinału mistrzostw Europy (2016). Mając taki kapitał - a przede wszystkim - Roberta Lewandowskiego, selekcjoner nie wytrzymał jednak mundialowej próby.

Nawałka przegrał w identycznym stylu, jak Engel i Janas. Trzy mecze grupowe, z czego jedno spore rozczarowanie (Senegal), wysoka porażka (Kolumbia) oraz pojedynek o honor (Japonia). Wygrana 1:0 z azjatycką kadrą nie dała jednak żadnej specjalnej satysfakcji, co więcej, opowieści selekcjonera dziennikarzom o stosowaniu niskiego pressingu, tylko powiększyły poturniejowy niesmak.

Kolejny trener przegrał tym samym w zderzeniu z mundialowymi oczekiwaniami.

Jaki pomysł ma Michniewicz?

Chociaż obecny selekcjoner Polaków od początku musi się tłumaczyć ze względu na 711 połączeń z "Fryzjerem", nie jest wykluczone, że w Katarze Polakom może się udać. Czesław Michniewicz przeskoczył już jedną trudną przeszkodę, ogrywając Szwedów (2:0) w meczu barażowym. Pojedynku w którym Polacy raczej nie uchodzili za faworytów.

Zobacz również: 711 powodów, by Michniewicz nie poprowadził reprezentacji Polski. Decyzja prezesa PZPN to skandal

Spoglądając na poprzedników, Michniewicz musi się wystrzegać błędów w selekcji. Co jak widać przez liczbę przebytych przez selekcjonera kilometrów po świecie, trener Polaków wprowadza, poznając reprezentantów i opowiadając o swoim pomyśle na piłkę.

Do tego kluczowe będzie odpowiednie przygotowanie, o którym wspominał Piechniczek. Zachowując wszelkie proporcje, w Katarze turniej będzie specyficzny pod niemal każdym względem. Podobnie będzie z samym okresem przygotowawczym, którym tak naprawdę zajmą się... kluby w których grają kadrowicze. Udział w mundialu będzie bowiem "okienkiem" w sezonie ligowym, ze względu na moment rozegrania.

Jeśli zatem Edyta Górniak ponownie nie zaśpiewa hymnu, selekcja zakończy się we właściwym momencie - niekoniecznie na pół roku przed startem - a do tego na konferencjach o wygranych będzie można porozmawiać z selekcjonerem, a nie kucharzem, może być dobrze.

Michniewicz będzie ósmym selekcjonerem na mundialu w szeregach Biało-Czerwonych. Pozostaje życzyć przełamania pierwszej klątwy trwającej od 1986 roku. A jak uda się wyjść z fazy grupowej, niech Biało-Czerwoni piszą własną, piękną historię.