Lewicka: Gdy Morawiecki był w Kijowie, Kaczyński poruszył temat jego odwołania

Karolina Lewicka
19 września 2022, 10:03 • 1 minuta czytania
Od słuchania premiera więdną uszy. Jest to bowiem jedna i ta sama melodia – o złym Tusku – powtarzana jak mantra, przy każdej możliwej okazji, w każdym publicznym wykonie szefa rządu, bez żadnego wyjątku.
Karolina Lewicka fot. Aleksandra Szmigiel-Wisniewska/REPORTER

Rodzi to podejrzenia, że Morawiecki niewinnie spytany o to, co jadł na śniadanie lub jaka jest aktualnie pogoda za oknem, odpowie wiadomą recytacją o "sojuszniku Merkel i Putina, który próbuje się przefarbować na wielkiego patriotę" (cytat z sobotnich uroczystości otwarcia przekopu na Mierzei Wiślanej).


Zagadką jest, czy premierowi wyszło z badań, że tak mówić trzeba, bo to politycznie i wyborczo opłacalne, czy też mówi tak tylko po to, by uczynić zadość obsesjom swojego stworzyciela i zwierzchnika z Nowogrodzkiej

Łaska prezesa, jak wiemy, na pstrym koniu jeździ, zachwyt może ustąpić miejsca obojętności, ku przerażeniu delikwenta, tracącego polityczny grunt pod nogami.

Morawieckiego Kaczyński najpierw niespodziewanie i nawet wbrew własnemu środowisku wywyższył na funkcję szefa rządu, zdejmując z niej wierną, lubianą i zasłużoną Beatę Szydło. Komplementom pod adresem nowego premiera nie było końca. "Najzdolniejszy człowiek w polskiej polityce po 1989 roku" – przekonywał opinię publiczną Kaczyński, a nawet dodawał: "ode mnie też jest zdolniejszy".

Brzmiało to, jak wyznanie wiary w możliwości Morawieckiego, kandydata na "Wunderwaffe" PiS-u, zdolnego wykonać gospodarczy skok ku drugiej Bawarii i tym samym zabezpieczyć rządy Kaczyńskiego do 2031 roku, co zresztą osobiście i publicznie Morawiecki obiecywał.

Choć jednak czasu miał Morawiecki sporo, na początku grudnia minie mu pięć lat szefowania rządowi, to jednak nie zamienił ołowiu w złoto, do czego ponoć miał być zdolny. To, na co go jedynie było stać, to zadłużenie państwa na bezprecedensową skalę, wspomagane inżynierią finansową i kreatywną księgowością. Mało wyrafinowane.

Kaczyński poddał pod rozwagę odwołanie Morawieckiego

Nic więc dziwnego, że Morawiecki w oczach Kaczyńskiego skarlał i spospoliciał, gdy jednocześnie wyrósł niedawny wójt Pcimia, "człowiek niezwykły" i z boską aurą, "nadzieja wszystkich Polaków".

Ta laurka, wygłoszona przez Kaczyńskiego pod adresem Daniela Obajtka na początku 2021 roku, była momentem zwrotnym w karierze Morawieckiego. Od tej pory zaczął mu zagrażać los "zderzaka", który się bez sentymentów wymienia, jeśli się zużyje bądź nie spełnia pokładanych w nim nadziei. A Morawiecki prezesa srodze zawiódł i rozczarował, bo nawet gospodarczy ignorant rozumie, że żaden cud gospodarczy spod ręki Morawieckiego nie wyszedł i już nie wyjdzie. 

Stąd czarne chmury gromadzą się nad jego głową regularnie, a jeśli coś go chroni, to chybotliwa większość PiS-u, nie pozwalająca przeprowadzić wymiany premiera bez ryzyka. Ale ostatnie głosowania, za sprawą przytulenia do obozu władzy koła "Polskie Sprawy", PiS bierze lekko.

Może dlatego kilkanaście dni temu na posiedzeniu prezydium Komitetu Politycznego PiS-u, pod nieobecność nań Morawieckiego (był wtedy w Kijowie), prezes poddał pod rozwagę rzecz najwyższej wagi: odwołanie premiera. Najbliżsi prezesowi druhowie nie uznali tego za dobry pomysł i wcale nie dlatego, że Morawiecki ma wśród nich swych admiratorów.

Wręcz przeciwnie, wszak latem publiczną sprawą stały się spotkania grupy spiskującej przeciwko premierowi, w której naradach brał udział sam Kaczyński, ponoć tylko po to, by "wszystko uporządkować". Ale przeciwnicy Morawieckiego wolą jeszcze poczekać, aż stanie się jasne, czy ów przegrał zimową kampanię, czy też wyszedł z niej obronną ręką. Jeśli rząd nie dowiezie węgla, wówczas będzie można zrobić z premiera kozła ofiarnego, a partii zafundować nowe otwarcie. 

Skoro dyskusja ta dotarła do uszu dziennikarzy, to nie mogła nie dotrzeć do Morawieckiego i nie postawić go na równe nogi. Chwilę wcześniej mógł triumfować, gdy Kaczyński upokarzał dymisją jego wroga, Jacka Kurskiego, który bezwzględnie eliminował premiera z anten TVP. Ocalił także, przynajmniej na tę chwilę, głowy swych najbliższych współpracowników: Konrada Szymańskiego, Waldemara Budy i Michała Dworczyka. Ale jutra nie może być pewien.

Brnie zatem w kłamstwa, manipulację, propagandę i zaklinanie rzeczywistości oraz szczucie na głównego rywala, który – jeśli wcześniej nie zrobi tego Kaczyński – może już za rok wysadzić go z siodła.

A jednocześnie okazał się, jeśli chodzi o zdolność do działań konstruktywnych, a nie tylko atakowanie opozycji – silnie przereklamowany, czego dowodem i symbolem jest z jednej strony papierowa Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, a z drugiej chybiony Polski Ład, przedmiot powszechnych kpin i udręki. Zdolny do wszystkiego, a jednocześnie do niczego – tylko ta trudna sztuka się Morawieckiemu nad wyraz udała.